Niczym w „Keistuolių teatrasie” Landsbergis i oddany mu w walce z mitycznymi polskimi wiatrakami „Sancho Panso” zademonstrowali, że są gotowi przekraczać wszelkie granice absurdu, drwić z ludzkiej inteligencji i poczucia realizmu. Takie wrażenie odniósłby z pewnością każdy po przeczytaniu ich „twórczości”, będącej reakcją konserwatystów na kilka aktualnych ostatnio polskich tematów.
Tak oto profesor, nie mogąc przeboleć faktu zwrotu wileńskim franciszkanom ich własności – klasztoru, oburza się na decyzję premiera Skvernelisa w tej materii. Akt restytucji, do którego obliguje rząd obowiązujące na Litwie prawo w sprawie zwrotu zagrabionego przez komunistów mienia Kościołowi, honorowy przywódca konserwatystów porównuje do czynu „sankcjonującego okupację”. W pojęciu profesora muzykologii zwrot mienia „polskim” franciszkanom jest właśnie tym aktem legalizującym byłą okupację Wilna przez Polskę.
A gdyby tak znalazło się kilku byłych profesorów Uniwersytetu Stefana Batorego lub ich potomków, którzy by ubzdurzyli sobie w swych głowach pomysł zwrotu im budynków uniwersyteckich w Wilnie, - popuszcza wodze fantazji mentor konserwatystów – to co by wówczas było? Czy i Uniwersytet Wileński musielibyśmy oddać Polakom, pluje fałszem Landsbergis jak kobra jadem w jednej z litewskich gazet.
Gdyby nie ciągły kryzys w głowie profesora, gdy idzie o jakikolwiek wątek polski, musiałby on bez trudu pojąć, że jego straszak z potencjalnym domaganiem się zwrotu budynków Uniwersytetu Wileńskiego jego przedwojennym profesorom jest zwykłą manipulacją. I to manipulacją bardzo prymitywną, rozliczoną na słabość myślenia jego ślepych admiratorów. Jej istotę można by bez trudu obalić jednym prostym wyjaśnieniem stwierdzającym, że USB nie był własnością prywatną profesorów, tylko był uczelnią państwową. Nie ma więc dzisiaj żadnych podstaw, by wysuwać supozycje o możliwych pretensjach własnościowych kogokolwiek do wileńskiej wszechnicy.
Jeżeli zaś idzie o „polskich” franciszkanów, to chciałbym profesora pouczyć, że w Kościele Katolickim, który jest powszechny - nie narodowy, nie ma takiego pojęcia jak polscy, niemieccy, francuscy czy - dajmy na to - nigeryjscy franciszkanie. Są tylko franciszkanie – zakon powołany na prawie papieskim, podległy bezpośrednio pod jurysdykcję Watykanu. Franciszkanie mają swego generała zakonu we Włoszech i tysiące braci różnych narodowości po całym świecie. Natomiast klasztor wileńskim franciszkanom (wśród których są też trzej obywatele Litwy) został zwrócony, bo tak stanowi litewskie prawo. Kto je publicznie neguje, dyskredytuje nasze państwo również na arenie międzynarodowej.
Wracając zaś do Sancho Panso od walki z polskimi wiatrakami, to ten zagrożenie w intrygującej go materii w ostatnich dniach wytropił na zupełnie innym odcinku. W sugestywnym artykule „Kogo reprezentuje minister spraw zagranicznych RL” zarzuca obecnemu szefowi naszej dyplomacji ni mniej, ni więcej, tylko zdradę polityki zagranicznej naszego państwa wobec Polski. Zdradza, bo zaprzecza oficjalnej narracji Litwy, iż sieć polskich szkół na jej terytorium jest najlepsza na świecie. A zaprzecza dlatego, bo zadzwonił Linkevičius do mera Wilna Šimašiusa i interweniował u niego w sprawie 2 polskich gimnazjów, które wileńscy konserwatyści umyślili sobie „zreorganizować”. „Zreorganizować” ostatecznie nie udało się, gdyż Linkevičius przekonał Šimašiusa, że degradacja polskiej renomowanej placówki, jak np. Gimnazjum im. A. Mickiewicza, będzie miała międzynarodowe reperkusje. Jedno z najlepszych polskich gimnazjów w Wilnie uniknie więc konserwatywnej gilotyny, co bardzo rozjuszyło i tak mocno nadpobudliwego „lenkų klausimais” Ažubalisa. Zarzucił on swemu koledze po fachu wszystkie możliwe zdrady łącznie z brakiem „savigarby” i plasowaniem się w pozycji „młodszego brata” wobec Polski.
Ulubionym konikiem konserwatystów w walce z aspiracjami polskiej społeczności na Litwie jest ich odwoływanie się do sloganu, że te aspiracje są stymulowane z Moskwy (co jest oczywistym absurdem chociażby dlatego, że aspiracje te są międzynarodowym standardem i powstały znacznie wcześniej, niż w Moskwie Putin). Tymczasem warto zauważyć, że paranoiczne ataki prominentnych konserwatystów na rząd następują akurat w momencie, kiedy próbuje on odbudować chociażby kładkę po zburzonych mostach z Polską, co było „zasługą” właśnie Tėvynės Sąjungi. Premier szykuje się właśnie do wizyty w Warszawie, gdzie litewskiego szefa rządu z wizytą bilateralną nie widziano od lat.
„Mentor” i jego „Sancho Panso” próbują swymi atakami wbić nóż w plecy Skvernelisa.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
A dzieje się tak dlatego, że tak naprawdę nigdy Sajudzistom czy postkomunistom (nie ważne jak tam się dzisiaj nazywają) nigdy nie zależało na dobru Litwy. Ot znaleźli się na danym obszarze w spadku po sowietach. Im zależało na łagodnym i bezpiecznym przejściu ze struktur komunistycznych do nowego kraju, gdzie mogli zbudować nowe gniazdka i mieć dostęp do władzy.
),a litwą sowiecką rządzili narodowi komuniści - tak więc specjalnie ją odświeżać nie było potrzeby.
0
0
A jednak w każdym miejscu, gdzie jest poruszana wiara prowadzisz dżihad z chrześcijaństwem...
Przykre to...
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.