Najpierw jednakże przysłuchajmy się spiskowcom, którzy zlecieli się na tajną naradę, by ułożyć pewien tajemny plan. Plan ptactwa zwichrzonego, które, co prawda, samo siebie uznaje za wielce progresywne, wolnościowe, niewpisujące się w konwenanse, narzucone ludzkości przez opresyjną cywilizację. Rej wśród zebranych wodziła jakaś postać dziwaczna – ogromna, szaroupierzona z dziobem przypominającym pantofel. Stąd pewnie wywodzi się też jej ksywa Trzewikodziub Rask-rask, znany jeszcze wśród tubylców krainy jako Klumpasnapis.
– Bełta mnie błękit w głowie, zagaił Rask-rask ochrypłym głosem do zebranych awanturników, jakim sposobem powinniśmy imać się wreszcie szantażu wobec tej ciemnoty, co to nam nie zezwala godów weselnych odprawiać tak, jak nam rzewnie się podoba. Powołują się przy tym na swoje dziwaczne tradycje, obyczaje, religię obskurancką, którą mamy głęboko w dziobie. Ja już wolę usiąść na duży kaktus ...he, he, niż tę tradycję szanować (uśmiechnął się lubieżnie). Lżą nas przy tym zacofani purytanie, że ponoć parzymy się nieprzystojnie, na co prawa ich nie zezwalają. Ale jak mówił kiedyś pewien mądry hetman: „Plwam ja na wasze prawa i obyczaje”. Zatem wnoszę propozycję, by donieść na tych ciemniaków do naszych europejskich koryfeuszy w Brukselce, aby ci zagłodzili niesforną hołotę...
– Kra, kra, kra, potakująco kiwała blondgłówką zapalczywie demokratyczna Sroka-komunistka, zwana z powodu swego piskliwego głosu Armonikaitą. – Zdania mi się błąkają w różnych kierunkach z dużych emocji, ale to co wymyślił Klumpasnapis jest naprawdę genialne. Mam tam w Brukselce pewną znajomkę, kvaila kaip bato aulas germańska marksistka, ale za to na głodzeniu innych zna się doskonale. Do niej kierujmy nasz donos, a już ona tym się zajmie, jak trzeba, kiwała swą ptasią główką Armonikaite.
– Nie posiadam kognicji do oceny tej sprawy (sama już nie wiem co gadam), próbowała nieśmiało wtrącić się do rozmowy Sowa pójdźka ziemna zwana Šimoną. – Kiedy niedawno zapytano mnie w Izbie Wyższej, ile jest płci ludzkich, to tak straciłam głowę, że do dzisiaj nie mogę jej odnaleźć. Ale wydaje mi się, że gdy będziemy za głodzeniem obstawać, to i sami w ten sposób możemy swe brzuchy na szwank wystawić. Ar ne tiesa, próbowała znaleźć przytaknięcie dla swych racji Sowa Šimona. Ale zamiast tego doczekała się tylko złośliwej riposty: – Jak nie wiesz, co gadasz, to lepiej stul dziub, nie popełnisz wówczas żadnego deliktu, to profesor Kruk zwyczajny Žalim- žalim nie popisał się delikatnością w stosunku do damy. Jej niezdecydowanie bowiem bardzo go rozeźliło, gdyż sam jest gorącym zwolennikiem związków nieprzystojnych. – Musimy tym gburom pokazać dosadnie, gdzie jest ich miejsce, by na przyszłość nie śmieli nas pouczać, co to jest prawo, Konstytucja i jak ona gody weselne definiuje. Od tego jestem ja, Kruk nadzwyczajny (mądry ptak, gdy się unosił, miał słabość dodawać do swej godności przyimek „nad” i wówczas mu wychodziło zamiast zwyczajny, że jest nadzwyczajny). I muszę powiedzieć, że już wyinterpretowałem Ustawę Zasadniczą tak, aż wyszło mi, iż nasze wszystkie pierzaste koguciki mają być uważane za neutralne płciowo.
Uradowana tak mądrą wykładnią prawa przez profesora Kruka głos ośmieliła się zabrać inna prawniczka Ropucha szara Bufo-Bufo-Wolska. – Rączy rydwan myśli mnie porywa, gdy słucham tak arcygenialnego profesora nadzwyczajnego, którego musimy za jego zasługi dla sprawy związków nieprzystojnych uczynić królem naszej krainy i w ogóle całego Universum, rozpływała się Ropucha w superlatywach dla Žalim-žalim (ten w tym czasie dostojnie zadzierał dziub do góry, powracając co chwila głowę na boki). – Tak wyinterpretować sprytnie prawo, to nawet sam Ulisses nie dałby rady, prawiła dalej komplementy Bufo-Bufo-Wolska, która przy okazji nie kryła też i swych zasług w tej materii. Przypomniała zebranym, że żeby nie ten tępy parlament, to w krainie wszystkie pisklęta już dawno czytaliby bajeczki o miłości nieprzystojnej. Ale co ona niby mogła zrobić w sytuacji, gdy pierzaści wybrańcy nie chcieli zmienić prawa. Orzekła tylko arbitralnie, że rzeczone prawo uwiędło samoistnie i dlatego też nie będzie stosowane.
Na tajnej schadzce czeredy robiło się coraz głośniej. Toteż nikt nie zauważył, że rozmowie milcząco jak na razie przysłuchuje się jakieś dziwne monstrum. Szczupłe, z drobną główką i małymi świdrującymi oczkami, z tułowiem nieco rozciągniętym, szarym. Całość zaś była podwieszona na dużych schylonych jak u kangura nogach. Był to Szczuroskoczek pustynny dostojny Gabrym z Landsbergu. Ten widząc, że go czereda w końcu dostrzegła, dosiadł kobyłkę wielkości i odezwał się do zebranych w te słowy: „Ptaki o odmiennej orientacji intelektualnej, swą zbędną paplaniną podążacie tylko za błędnymi ognikami swych wyobraźni. Ja i mój prasławny dziadek Vit tymczasem dniem i nocą myślimy wyłącznie o dobrostanie naszej ukochanej krainy. Nie znając co to sen i spoczynek, tak podnieśliśmy już go, że jest on wielki jak wieloryb, o czym może dokumentnie zaświadczyć moja małżonka Asceja. Tylko patrzeć i uczyć się. Jeżeli zaś mowa o związkach nieprzystojnych, to chcę wam powiedzieć, że trzeba w tym zagadnieniu działać konceptualnie. – Jak, jak, przerwała mówcy Ropucha, która nie zrozumiała słowa. – To znaczy tak, jak tego i tak nie pojmą płazy z wykluczeniem intelektualnym, żachnął się Szczuroskoczek zdenerwowany, że mu przerwano. – Konceptualnie, to znaczy z chytrością, chyżo, na dwanaście skoków do przodu myśląc, objaśniał uczenie, a słuchający tylko mrugali oczami ze zdumienia. Potem swą mowę podsumował najuczeniej, jak tylko potrafił: „Słowem powiem tak – rozważając ten problem retrospektywnie, dochodzę do konkluzji, że wasze indokryzmy na temat szantażów są wręcz efemeryczne. Głupie i ulotne, że wyrażę się enigmatycznie, nie chcąc całości pauperyzować. Trzeba kłamać, bałamucić i jeszcze raz kłamać, aż ciemniacy w końcu łykną te kłamstwa...”, kończył gniewnie.
Po tym uczonym monologu nastała konsternacja. Wszystkim bowiem odpadły szczęki, dzioby, gęby (zależy kto czym dysponował). Tak piorunujące wrażenie miała mowa Szczuroskoczka, który w międzyczasie dosiadł swą kobyłkę wielkości i odjechał w niebyt jako niezrozumiany przez tłuszczę geniusz. Ptaki i płazy przez jakiś czas nie odważyły się odezwać, dlatego zaległa martwa cisza i tylko słychać było cykanie cykadeł, którym jakoś wielkość Szczuroskoczka wydała się mniej ważna od ich codziennych zajęć.
Na sam koniec wreszcie odezwał się znowu Trzewikodziub Rask-rask, który chciał jakoś tajną schadzkę pierzastych podsumować. Tym razem jednak uderzył w tony rzewne, by rozczulić zebranych własnym losem, tą martyrologią, którą musi codziennie znosić z powodu swego... podwójnego uduchowienia. Za taką osobę się bowiem uważa i dlatego nosi tęczową tasiemkę na agrafce przypiętej pod ogromnym jak pantofel dziobem, by innym pokazać swą dumę, że taki jest. Niedawno doznał traumy szczególnej, gdy dzieciom zabroniono czytać bajeczki o jego proweniencji uczuciowej. Palił więc w znak protestu i żałoby inne tęczowe książki, by zwrócić uwagę przechodniów na siebie i wywołać ich litość. Przykrość bowiem, jaką doświadczył z powodu bajeczki, której nie będzie mógł opowiedzieć dzieciom i zatruwać tym samym ich niewinne myślenie, była duża. A nawet przeogromna, jak kaktus, na który wolałby usiąść.
My swą bajeczką alegoryczną w tym miejscu jednak już kończymy, zapewniając zarazem, że wszelkie skojarzenia nasuwające się z jej treści są wybitnie dziełem przypadku. A morał z bajeczki niech już każdy sobie sam wyciągnie...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.