Sygnatariusz Aktu Niepodległości Zbigniew Balcewicz tłumaczył, że Rada Najwyższa w zasadzie efektywnie rozwiązywała problemy mniejszości narodowych. Dopiero później przyjazne stosunki polsko-litewskie zaczęły blednąć. Wtórował mu politolog Mariusz Antonowicz, który wyjaśniał, że to obopólny interes przystąpienia do UE i NATO dopingował Wilno i Warszawę do budowania przyjaznych stosunków. Wtedy też włożono niemało pracy, by zwalczać historyczne resentymenty, jakie panowały w społeczeństwach po obydwu stronach granicy, przypomniał. Do załamania stosunków doszło w roku 2010, którego powody politolog tłumaczył następująco: „Rządząca wówczas w Polsce PO miała inne założenia w polityce zagranicznej. Oni uważali, że mogą po prostu arogancko zachowywać się w stosunku do Litwy. Uważali, że jest to małe państwo, które można popychać. Zaczęli więc z Litwą rozmawiać w dość ultymatywnym tonie – to po pierwsze. Po drugie – polskiej elicie zabrakło cierpliwości z powodu niewywiązywania się przez Litwę ze swych obietnic”, rozstawiał odpowiednio akcenty mówca.
Zrobił to – można powiedzieć – młody politolog bardzo precyzyjnie, wręcz „toczka w toczkę” powtarzając ukuty w naszym kraju slogan na temat powodu gwałtownego popsucia się dwustronnych relacji. Zgodnie z tym sloganem to Polska jest temu winna, jako że zmieniła w tym czasie wektory swej polityki zagranicznej, porzucając Litwę i innych regionalnych sojuszników na rzecz sojuszu z możnymi w Europie, czyli Niemcami i Francją. Konsekwencją takiej zmiany stało się przekonanie, że Wilno już nie jest potrzebne Warszawie w jej wschodniej polityce, dlatego zaczęto litewskich polityków w polskiej stolicy traktować arogancko i z góry swej wypływającej z historii wyższości. Dopiero po tej obowiązującej formułce Antonowicz pozwolił sobie dodać zgodnie z obowiązującą na Litwie poprawnością polityczną, że drugim powodem załamania się stosunków było ignorowanie przez Litwę swych obietnic danych Polsce w sprawie polskiej mniejszości na Wileńszczyźnie.
Jeżelibyśmy teraz spróbowali odwrócić tę pokrętną retorykę, to musielibyśmy uznać, że gdyby Polska nie zmieniła swych sojuszy w Unii, to stosunki z Litwą nadal by kwitły, pozostawałyby strategiczne i niezachwiane. Otóż śmiem wątpić. A nawet jako przeciwnik wszelkiej poprawności politycznej - w tym litewskiej - pozwolę sobie takie tłumaczenie rzeczy wyśmiać. Jest ono fałszywe, kamuflujące w zasadzie poprzez mylne rozstawianie akcentów prawdziwe powody ochłodzenia stosunków. Polska nie porzuciła tak z niczego sojuszu z Litwą, bo był jej korzystny również w relacjach w Trójkącie Weimarskim (umacniał jej pozycję jako lidera w regionie). Polska dyplomacja nie zwariowała zbiorowo, by tak bez powodów radykalnie ochłodzić stosunki ze swymi litewskimi odpowiednikami. Musiała zamrozić stosunki z Wilnem, gdyż ostatecznie się przekonała, że litewskie elity tylko imitują chęć uregulowania sytuacji polskiej społeczności na Wileńszczyźnie w celu osiągnięcia swych strategicznych celów – członkostwa w Unii i NATO. Zwodzili Warszawę, gdyż wiedzieli, że warunkiem dostania się do elitarnych klubów jest brak konfliktów z sąsiadami oraz dostosowanie praw człowieka w swoim kraju do standardów europejskich. Stąd ta ich gra dyplomatyczna polegająca na obietnicach, mamieniach, zwodzeniach.
Charakterystyczny przykład, którego byłem świadkiem, chcę w tym miejscu Państwu przytoczyć. Tak się złożyło, że byłem swego czasu członkiem litewskiej delegacji na Zgromadzenie Parlamentarne Polski i Litwy, którego któreś tam posiedzenie odbywało się w Warszawie. Był to czas, kiedy na serio jeszcze próbowano dyskutować o problemach Polaków na Litwie i Litwinów w Polsce. Dyskusje posłów były burzliwe i czasami ostre. Gdy w omawianym przypadku przyszedł czas na podpisanie wspólnej deklaracji, w której posłowie w imieniu swych parlamentów mieli zobowiązać się do rozwiązania wysuniętych na Zgromadzeniu problemów polskiej oświaty na Litwie i litewskiej w Polsce, litewska delegacja zaczęła czynić obstrukcję. Zgłaszała kolejne poprawki do dokumentu, wnioskowała o kolejne przerwy w obradach, by móc się naradzić. „Tempkim guma”, pouczał swych kolegów podczas jednej z takich przerw poseł Vytautas Boguśis, chcąc Polaków zmusić do kapitulacji metodą na przeczekanie (bankiet przecież czeka, a żołądki już grają marsza).
Otóż taką politykę „tempkim guma” Litwie udawało się stosować wobec Polski aż do roku 2010. Otrzeźwienie w Warszawie nastąpiło dopiero po publicznym upokorzeniu prezydenta śp. Lecha Kaczyńskiego, kiedy litewski Sejmas demonstracyjnie odrzucił ustawę o pisowni nazwisk podczas pobytu polskiego szefa państwa w Wilnie. Nie mam wątpliwości, że każde szanujące się państwo na świecie zachowałoby się właśnie tak, jak zrobiła to Polska po ostentacyjnym demarche, jakie zaserwował jej strategiczny partner (ówczesny szef litewskiej dyplomacji Audronius Ażubalis jeszcze dla pewności dodał wtedy publicznie, że nie zamierza spełniać żadnych obietnic składanych polskim politykom przez jego poprzedników, bo on sam osobiście nikomu niczego nie obiecywał).
Polityka à la „tempkim guma” ostatecznie zbankrutowała, co widzimy z perspektywy czasu. Każdy zresztą rozsądny już na początku musiał rozumieć, że taka polityka tak właśnie kiedyś musi się skończyć. Guma bowiem, choć ma właściwości, które pozwalają ją długo i skutecznie ciągnąć, to jednak w końcu musi pęknąć. Pękniętej skleić się nie da. Potrzeba nowej. Arogancją jest obwinianie gumy za to, że nie można jej rozciągać w nieskończoność...
Tadeusz Andrzejewski
ps „Kurierowi Wileńskiemu” pragnę przypomnieć, że drukowanie na swych łamach komentarzy bez wiedzy i zgody ich autora jest kradzieżą cudzej własności intelektualnej.
Komentarze
taka metoda jest stosowana także współcześnie, władze Lietuvy zwodzą władze Polski, że spełnią swe zobowiązania wobec polskiej mniejszości narodowej - i tak już ponad ćwierć wieku.
Tak ci eksperci siedzą na ciepłych lietuviskich posadach albo sa dyplomatami jak Widtmann
To może dlatego urzędnicy i politycy lietuvisi nie respektują traktatu, bo ... nie oni podpisywali i obiecywali?!
oczywiście to smutny żart, a w ostatnich miesiącach mieliśmy powtórkę z historii kiedy Warszawę odwiedził Linkevicius i tak mówił: "Sytuacja Polaków na Litwie nie jest tak dramatyczna, by trzeba się było powstrzymywać od dialogu i dalszej współpracy" - no rzeczywiście nikt do nas nie strzela
Bardzo trafny opis pana Andrzejewskiego Benkunskasa sprzed ponad 1,5 roku po słynnej "połajance" dyrektorów placówek oświatowych, z których "bohatersko" czmychnął
Bardzo dobre i trafne porównanie. Nasza, Polaków guma też jest rozciągnięta do granic wytrzymałości
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.