Franciscusa Corneliusa Gerardusa Marię Timmermansa mam tu na myśli...
Nazwisko holenderskiego komisarza, zastępcy szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude'a Junckera, stało się zauważalne w naszej części Kontynentu, gdy ten głośniej od innych zaczął martwić się stanem polskiej demokracji, która – w jego domniemaniu – zakulała zaraz po tym, gdy wybory nad Wisłą wygrała partia konserwatywna Prawo i Sprawiedliwość. Jako że PiS nie na pokaz hołduje wartościom chrześcijańskim, Timmermansowi, wyznawcy liberalnej dogmatyki, musiała gdzieś w głowie zapalić się czerwona lampka sygnalizująca odbiorcy, że jest to władza niebezpieczna, bo asertywna i stanowcza, mogąca zagrozić jego wizji Europy.
Polska pod taką władzą stanie się państwem obrazoburczym wręcz z punktu widzenia brukselskich salonów, których typowym i prominentnym uosobieniem jest właśnie komisarz Timmermans. Państwem demokratycznym, owszem, tyle że demokracja w Polsce, jak to się ostatnio wyraził szef polskiej dyplomacji, będzie bez przymiotnika. Będzie po prostu demokracją, a nie demokracją liberalną. I to martwi najbardziej Franciscusa Corneliusa Gerardusa etc., etc.. Timmermansa, niestrudzonego bojownika na froncie islamofobii i homofobii. A są to dzisiaj, warto podkreślić, dwa główne fronty, które przeorały Stary Kontynent, podzieliły go i wręcz zagrażają jego egzystencji.
Holenderski komisarz rozumie, że nowy polski rząd nie będzie jego sojusznikiem na żadnym z tych frontów. Wręcz przeciwnie: będzie wyraźnie po innej jego stronie. Bo nowe władze Polski stanowczo sprzeciwiają się utopijnym pomysłom Brukseli w rozwiązywaniu kryzysu emigracyjnego, na pewno też nigdy nie zgodzą się na przymusowe implementowanie tzw. „tęczowego" prawa do jurysdykcji narodowej państw członkowskich. Komisarz z Holandii właśnie w tej ostatnie kwestii był nie tak dawno jeszcze bardzo aktywny. Chciał, nie mając żadnych podstaw prawnych, a wręcz wbrew traktatom unijnym, wymusić decyzję KE, która by obligowała wszystkie kraje należące do UE do ujednolicenia przepisów w sprawie tzw. homomałżeństw. Innymi słowy, próbował tylnymi drzwiami narzucić wszystkim krajom członkowskim prawo, na które one się nie umawiały. Zaiste demokratyczne poczynania, w duchu oświeconych inaczej upadłych elit.
Komisarz dostał kosza dopiero, gdy zaprotestowali konserwatywni posłowie PE. Umitygował się rozumiejąc, że nie należy przeginać pały, bo można też i samemu oberwać rykoszetem (pojawiły się żądania dymisji niesfornego Holendra). Co innego z krajami, które dopiero aspirują do UE. Tutaj uciekano się wręcz do szantażu w kwestii, która stała się wręcz obsesją wielu wpływowych brukselskich klerków. Parlamenty Mołdowy czy ostatnio Ukrainy były przymuszane do przyjmowania tzw. prawa antydyskryminacyjnego, do którego koniecznie musiały być wciągnięte tzw. mniejszości seksualne, co wywołało burzliwy sprzeciw wielu parlamentarzystów suwerennych państw. Niech mnie będzie wybaczone, że zacytuję pikantną wypowiedź byłego prezydenta Mołdowy, który, sprzeciwiając się dyktatowi Brukseli w tej sprawie, rzekł wprost: „Chcemy integrować się z Unią Europejską, ale przecież nie przez d...".
Tęczowy eurokomisarz z Holandii, który mieni siebie katolikiem, żeby było zabawniej, był w KE głównym motorem domagającym się wszczęcia tzw. procedury nadzoru wobec Polski. Mi się wydaje z kolei, że jeżeli ktoś potrzebuje nadzoru, to właśnie sam nadzorca.
Nadzoru pilnego, póki komisarze pokroju Franciscusa Corneliusa Gerardusa Marii Timmermansa nie rozwalili jeszcze Unii od wewnątrz...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Wiecej wiary i wysiłku umysłowego, albo więcej podróży, one kształcą.
Inaczej to chyba jak kiedyś w ZSRR,
U NAS SEKSA NET.
Nic się niekomu nie śni, ale po co niektórzy "postępowi" przwiązują to do przyszłości niektórych krajów? Co czyjeś tzw. preferencje seksualne mają wspólnego z integracją europejską? No i tu popieram całkowicie wypowiedż byłego prezydenta mołdowy, która jest cytowana wyżej.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.