– Nie możemy pogodzić się z przedwczesną śmiercią córki, ale mamy dla kogo żyć – ocierając łzy twierdzą małżonkowie. Mimo że są w wieku sędziwym chcieliby nadal wspierać córki, służyć przykładem i radą wnukom i prawnukom, a ich duży dom na ul. Letniej (Vasaros) jest zawsze dla nich otwarty. Zresztą Pipirasowie od zawsze byli przykładem nie tylko dla dzieci, ale też sąsiadów i innych mieszkańców miasta nad Wilią. A to ze względu na idealny porządek i mnóstwo kwiatów wokół domu. Nadal są przykładem niezwykłej pracowitości i zaradności.
Jak opowiadała pani Jadwiga, która, pomimo ponad dziewięciu krzyżyków za plecami, zachowała świetną pamięć i bystry umysł, swego przyszłego męża poznała w roku 1958. Pan Stanislovas był młodym łącznościowcem i koło jej domu w Gowsztanach (nieopodal Niemenczyna) wraz z kolegami z pracy prowadził prace związane z elektryfikacją.
– Byłam w domu, a tu wbiega moja ciocia i woła: „Zobacz Jadwisiu jacy piękni chłopcy obok pracują”. Wyszłam z ciekawości zobaczyć co za jedni, ale zachwytów ciocinych nie podzieliłam i stwierdziłam z przekąsem, że to dziady jakieś nie chłopcy – z ironicznym uśmieszkiem na twarzy snuła opowieść Pipirienė. Dodała jednak, że tym stwierdzeniem nie zbiła z pantałyku Stasiukasa (tak go czule nazywa), bo ten z mostu miał jej odpowiedzieć: „Panienko, nie wybrzydzaj i tak będziesz moja”. – No i w takich okolicznościach zawiązała się nasza znajomość, która z czasem przerosła w miłość. Po dwóch latach zdecydowaliśmy się pobrać, chociaż początkowo nijak nie mogłam pogodzić się z myślą, że będę nosiła takie dziwne nazwisko „Pipiras” – z rozrzewnieniem wspominała dalej pani Jadwiga, z domu Mieczkowska.
– Ślub mieliśmy skromny, przysięgę małżeńską w niemenczyńskim kościele składaliśmy wieczorem, a jej świadkami było kilka osób z najbliższej rodziny, ale dla nas nie to było najważniejsze – wspominała. Szybko dodała, że wyboru nigdy nie żałowała, bo mąż okazał się człowiekiem niezwykle pracowitym, gospodarnym i zaradnym. Miał wielki szacunek i poważanie w pracy, której poświęcił aż 45 lat.
– Cieszyłem się uznaniem i autorytetem w „kontorze”. Za dobrą pracę otrzymałem siedem odznaczeń państwowych, mnóstwo dyplomów honorowych i podziękowań, a „moja” brygada niejednokrotnie zwyciężała w konkursach i zawodach różnego szczebla – z dumą zwierzał się gospodarz. Dodał, że praca nie należała do łatwych i często wyjeżdżał w delegacje, a w razie konieczności pracowało się po 12 godzin i więcej, ale zarobek był godziwy, a najważniejsze było to, że przełożeni cenili oddanych swemu fachowi pracowników i starali się ich utrzymać, stosując bodźce np. w postaci przyznania talonu na samochód, meble czy dywan albo przyznając premię. – W tamtych czasach powszechnego „deficytu” było to wyrazem najwyższego uznania – z lekko odczuwalną nostalgią stwierdził pan Stanislovas.
Wtórowała mu żona, która powiedziała, że po pięciu latach wspólnego pożycia zdecydowali się na kupno własnego domu. Nie był to dom w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale tylko jego karkas.
– Dobudowywaliśmy go własnym sumptem, a znaczną pomoc w postaci materiałów budowlanych, techniki okazała właśnie „kontora”, czyli kierownictwo w pracy męża – bez owijania w bawełnę przyznała Jadwiga. – Jak dziś pamiętam ten dzień, a było to 27 sierpnia 1966 roku, gdy z wynajmowanego przez prawie sześć lat mieszkania przenieśliśmy się do własnych przysłowiowych czterech ścian. Było to niesamowite uczucie i wielka radość.
O porządek i czystość w domu i poza nim dbali oboje. Początkowo obok domu był ogród, który dopatrywała pani Jadwiga, a dbała o niego tak, że żadnej trawki ze świecą nie można było znaleźć. Jednak wkrótce warzywa musiały ustąpić miejsca kwiatom. Były i pozostają one wielką pasją Pipirasa. Jak przyznał, odziedziczył ją po matce. Od lutego do późnej jesieni podwórko Pipirasów przyciągało wzrok przechodniów, a mieszkańcy Niemenczyna nie tylko im się przyglądali, ale też zaczęli wzorować się na nich i próbowali naśladować.
– Ziemniaki i cebula mogą zaczekać, a wiosenny siew mąż zawsze rozpoczynał od sadzenia kwiatów. Przez dłuższy czas pomagałam w ich doglądaniu, ale w ostatnich latach nogi odmówiły mi posłuszeństwa i nie mogę mu pomóc. Zresztą mimo tego, że ma zastawkę na sercu i zdrowie zawodzi, ale nie poddaje się i tylko w tym roku posadził 53 krzewy piwonii, nie mówiąc już o tulipanach, różach, krokusach i innych – z uznaniem mówiła pani Jadwiga.
Pan Stanislovas natomiast nie kryje, że ta niemęska pasja przynosi mu ukojenie i radość. Kwiaty cieszą bowiem oko gospodarzy, dodają im energii i witalnych sił. Gdy zostaliśmy w pojedynkę, pan Stanislovas z tajemniczą miną wyznaje, że najcenniejszym i najpiękniejszym kwiatem w jego życiu jest jego wybranka, z którą rozpoczął odliczanie już siódmego wspólnego dziesiątka.
Zygmunt Żdanowicz
Tygodnik Wileńszczyzny