I mimo że inicjator pomysłu energicznie zaprzecza, iż projekt jest skierowany przeciwko naszemu zachodniemu sąsiadowi i sojusznikowi w NATO, to nie ulega wątpliwości jedno – kieruje on ostrze litewskiej polityki historycznej właśnie na antypolskie tory. Tłumaczenie się Rakutisa, że muzeum rzekomo ma stać się miejscem dyskusji nad trudnymi zagadnieniami w litewsko-polskiej historii, jest nie tylko nieprzekonujące, ale i w pewnym stopniu bałamutne. Bowiem już sama nazwa muzeum (zwycięstwa nad „polskimi okupantami"), jak i wybrany kontekst historyczny wydarzenia (mitologizowany przecież od lat przez litewskich narodowców) dowodzi, że placówka nie będzie miejscem dialogu, tylko raczej stanie się kolejną ością niezgody w i tak najgorszych od dekady stosunkach dwóch sąsiadów.
Bitwa pod Giedrojciami, pamiętajmy, stała się przecież w pewnym stopniu symbolem dla „tautininkasów" w walce z wrogiem Litwy numer 1 – „lenkais". Od lat budowali oni na tym wydarzeniu własną narrację propagandową dokonując przy tym nadinterpretacji znaczenia i skali bitwy, która w ich oczach wyrosła do niemalże wiekopomnego czynu, podczas gdy w historiografii Polski taka bitwa w ogóle nie jest notowana. Mówił o tym swego czasu w Wilnie ambasador RP Jan Widacki.
Starcie dwóch wojsk pod Giedrojciami w dniach 19-21 listopada 1920 roku oczywiście było - i to dość zażarte. Niemniej jego skala i znaczenie w polskiej pamięci historycznej są redukowane do lokalnej potyczki (w której straty wynosiły kilkaset osób), niemającej żadnego znaczenia ani militarnego, ani strategicznego, ani politycznego. Takich bitew czy bitewek, jak ktoś woli, polski żołnierz w okresie I wojny światowej stoczył mnóstwo. Na dodatek bitwa pod Giedrojciami o niczym właściwie nie rozstrzygała - chociażby z tego punktu widzenia, że rozegrała się już po podpisaniu zawieszenia broni pod auspicjami Komisji Kontrolnej Ligi Narodów. Rozejm miał obowiązywać od 9 rano 21 listopada. Tymczasem wojska litewskie wiarołomnie w nocy z 20 na 21 uderzyły na polskie pozycje kontynuując ofensywę aż do południa. Odbili ostatecznie z rąk polskich Giedrojcie, łamiąc oczywiście przy tym dniem wcześniej podpisaną umowę.
Później, jak podaje znawca tematu - profesor Piotr Łossowski, akcja została szeroko rozreklamowana w litewskiej literaturze. Pisano o wielkim zwycięstwie nad wojskami Litwy Środkowej i otwarciu drogi marszu na Wilno, który to marsz powstrzymali tylko przedstawiciele LN. „Czyniono tak głównie dla celów propagandowych, dla moralnej satysfakcji z sukcesu nad Polakami, od których przedtem Litwini ciągle doznawali porażek", odnotowuje prof. Łossowski. Zresztą świadek wydarzeń po litewskiej stronie Pranas Povilaitis również przyznaje, że „nie był to bój zakrojony na wielką skalę, ale to zwycięstwo miało olbrzymie znaczenie dla naszego wojska, którego morale po szeregu niepowodzeń były przydławione".
Rakutis zatem, odkurzając dzieje sprzed 95 laty pod Giedrociami, i próbując nadać im rangę państwową (muzeum ma być wszak wybudowane za środki publiczne) wpisuje się w międzywojenną narrację „tautininkasów", którzy od początku konfabulowali z tą bitwą na użytek propagandowy. Propaganda zaś ma to do siebie, że nie służy pojednaniu.
Nie ma zatem mowy, by muzeum spełniłoby cele, o których mówi jego inicjator. Gdyby powstało, byłoby raczej kolejnym przykładem mitologizacji litewskiej historii na użytek współczesnych odbiorców, a kontrapunktem w jego misji oświatowej, niestety, byłaby Polska. Takie kreowanie polityki historycznej przez nasze władze byłoby szkodliwe przede wszystkim dla samej Litwy. Izolowałoby ją w regionie, a i w pewnym stopniu też ośmieszało...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Gwarantuję, to spodoba się Landsbergowi i spółce i a miejsce na liście wyborczej gwarantowane.
Wznosząc muzeum poświęcone tej potyczce litewskie władze ocierają się o śmieszność, nie po raz pierwszy zresztą.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.