Tymczasem na Litwie jest zgoła inaczej. Politycy robią wszystko, by trzecia władza była powolnym instrumentem w ich ręku, strzegąc ich interesów i zachcianek. Przydomek „kieszonkowego prokuratora" na stale wpisał się w naszą tradycję sądowniczą.
Niechlubna tradycja sięga czasów, kiedy to jeszcze Sejm dysponował prawem mianowania prokuratora generalnego kraju. Wówczas konserwatyści, dysponując większością parlamentarną, mianowali sobie prokuratorem generalnym Kazysa Pėdnyčię, do którego wkrótce przyległ właśnie przydomek kieszonkowego prokuratora partii Landsbergisa. Za swą kadencję Pėdnyčia tak bardzo wykazał się nadgorliwością wobec swych mocodawców, że sytuacja zaczęła w końcu urągać elementarnej przyzwoitości. Prokuratura stała się narzędziem w walce politycznej, aż posłowie w końcu zdecydowali się na przekazanie uprawnień w typowaniu kandydatury na głównego prokuratora kraju prezydentowi. Przez pewien czas wydawało się nawet, że znaleziono sposób na odpolitycznienie organów praworządności.
Wydawało się jednak tylko do czasu. Bowiem od kiedy do pałacu Daukantasa wprowadziła się Dalia Grybauskaitė, sytuacja z nominacją kolejnych prokuratorów generalnych zaczęła wyglądać tak, jakby trafiono spod deszczu pod rynnę. Grybauskaitė nie omieszkała wykorzystać nadarzającej się okazji bezwstydnie zgłaszając Sejmowi kandydatów, których główną zaletą było ślepe posłuszeństwo właśnie głowie państwa. Przeforsowany przez Grybauskaitė Valys był powszechnie lekceważąco nazywany pupilkiem prezydentowej, którego chroniła przed zawirowaniami politycznymi w zamian żądając bezwzględnej dyspozycyjności. Pamiętamy chociażby, jak to prokuratura „badała" sprawę ujawnienia tajemnicy państwowej przez doradczynię głowy państwa Ulbinaitė. Mimo że służby specjalne z niepodważalną precyzją wskazały trop przecieku, sąd Ulbinaitė ostatecznie oczyścił z winy. Przy czym werdykt był na tyle paradoksalny, że w końcu wyszło tak, że doradczyni prezydent nie ujawniła tajemnicy, choć tajemnica de facto ujawniona została. Przez kogo? Ano pewnie przez kosmitów, bo sąd ostatecznie nic nie ustalił.
Ale do rzeczy. Valys w końcu musiał odejść w niesławie z powodu majątków niepewnego pochodzenia, nazwijmy to tak. Grybauskaitė długo szukała godnego mu zastępcy, aż w końcu zgłosiła Sejmowi Nerijusa Meilutisa, przewodniczącego sądu okręgowego w Kownie, który posiadał potrzebną zaletę (wiemy, o jaką chodzi) w stopniu trudnym nawet do oszacowania. „Miałem okazję z nim pracować przez pewien czas. Rano on telefonicznie „rejestrował się" u doradcy prezydent Ernestasa Rimšelisa, a wieczorem „wyrejestrowywał się". Uzgadniał wszystko. „Wskazówki Rimšelisa były wykonywane bezwarunkowo i szczególnie gorliwie", powiedział dla prasy jeden z byłych współpracowników Meilutisa.
Sejm czyta gazety, dlatego się postawił. Kandydaturę Meilutisa utrącił bardzo dużą przewagą głosów. Co robi Grybauskaitė? Ano zgłasza sędzię Editę Dambrauskienė, przewodniczącą sądu dzielnicowego w Koszedarach, a zarazem... bliską współpracownicę Meilutisa. Nie muszę chyba wyjaśniać czytelnikom, że nowa kandydatura prezydent - to też osoba z „zaletą". Scharakteryzowana wręcz jako „służąca lokajów prezydentury".
Zobaczymy, co Sejm na to. Dla mnie jednak osobiście takie praktyki - to upodobnianie naszego kraju do takich państw, jak Rosja, Białoruś czy Ukraina, gdzie władza sądownicza jest narzędziem w rękach reżimów. U nas z kolei – żeby było śmieszniej – Dambrauskienė przed kolejną akredytacją sędziowską otrzymała od Rady Sędziowskiej charakterystykę z adnotacją, że nie nadaje się do pracy w sądownictwie wyższym.
W sądownictwie wyższym się nie nadaje, ale na prokuratora generalnego, według prezydent, jak najbardziej się nadaje. Pojętna, dyspozycyjna, ślepo oddana. Sam raz na litewskiego prokuratora generalnego.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.