Poszło o akcje zięcia Butkevičiusa, które premier nie deklarował w swych sprawozdaniach dla fiskusa. Za co został mocno skrytykowany przez lidera opozycji. Požela tymczasem twierdzi, że, choć premier deklarować tego nie musiał, to jednak, stosując się do wysokich standardów w życiu publicznym, uczynił to. Kto ma rację, nie wiem, bo sprawozdań majątkowych Butkevičiusa nie czytam. Zresztą łatwo to da się sprawdzić, tylko że w niniejszym komentarzu nie o to mi chodzi.
Chodzi mi o sam spór. Jego retorykę, wysuwane argumenty i ogólnie poziom dyskusji najwyższych skądinąd osób w państwie – premiera i lidera opozycji. Przyznam, że dyskusja o przejrzystości życia publicznego w wykonaniu wspomnianych polityków z najwyższej półki przypomina mi trochę publiczne pranie kalesonów. Jeden „kwacze" do drugiego, skoro ty domagasz się od premiera moralnej i transparentnej polityki również w stosunku do członków jego rodziny, to dlaczego sam nie czynisz tego w stosunku do własnej rodziny. Dlaczego, Gabrieliau Landsbergisie, nie deklarowałeś swego szwagra Evaldasa Čijauskasa, który przecież miał duże problemy z finansami (czytaj: był oskarżany o przekręty)? Dlaczego Irena Degutienė, prominentny polityk w partii Landsbergisa, milczała o wyczynach finansowych swego syna, który potrafił w ostatniej chwili przed bankructwem zaciągnąć pożyczkę w banku „Snoras" na sumę, którą by utracił w niewypłacalnym banku, jako że przekraczała 345 tysięcy litów (do tej kwoty straty kompensuje państwo), atakuje zarzutami na zarzuty Landsbergisa juniora Požela.
Dalej napięcie tylko rośnie, bo socjaldemokrata dopytuje się bezpośrednio o biznesy samego Gabrieliusa. Dokładnie jego żony Austeji, właścicielki sieci prywatnych przedszkoli w Wilnie „Vaikystės sodas". Pyta mianowicie, jak to się stało, że po dojściu do władzy w stolicy konserwatystów biznes żony ich lidera „dopadł przypadkowo tak nadspodziewany sukces"? Mer Simašius obdarował przedszkola pani Austeji subsydium w wysokości pół miliona euro. Jak głosi wieść gminna, w konsultacjach o dopłatach w wysokości 100 euro na dziecko, które uczęszcza do prywatnego przedszkola, udział brali również przedstawiciele „Vaikystės sodas". Po tych „konsultacjach" biznes żony lidera konserwatystów złapał potężny wiatr w żagle, sieć przedszkoli zaczęła się dynamicznie szerzyć, a rodzina Landsbergisów ze swego biznesu otrzymała 1 mln litów dywidendy. Czy to prawda? Proszę potwierdzić albo zaprzeczyć, boksuje politycznego oponenta Pożela.
Takich pytań pada znacznie więcej (jak ktoś ciekaw, niech przeczyta artykuł „Keletas klausimų G. Landsbergiui, nuo kurių, tikimės, jis nebėgs"
w całości). My, zwykli zjadacze chleba, w tych połajankach establishmentu możemy dostrzec tylko pewien zamknięty wewnętrzny światek naszych elit. Światek pełen intryg, zazdrości, kumoterstwa, nepotyzmu, protekcji i przekrętów. „Konserwy" moralizują socjaldemokratów, socjaldemokraci – konserwatystów. A wszystko to przypomina trochę stare kresowe przysłowie: „Złapał kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma".
Złapał konserwatysta socjaldemokratę na przekręcie, a ten konserwatystę - na pięciu innych.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.