Kurujący oświatą w stolicy wicemer konserwatysta Valdas Benkunskas wywołał ostatnio, jak się to potocznie mówi, na dywanik dyrektorów szkół im. Konarskiego, Puszkina, Karsawina, szkoły w Leszczyniakach oraz „Centro", by (jak się później tłumaczył dla mediów) rzekomo pogadać z nimi na temat zbliżającego się 1 września. Warto zauważyć, że pogadać chciał wicemer wyłącznie z tymi dyrektorami, którzy samorząd podali do sądu za arbitralne, pośpieszne i nie liczące się z opinią zainteresowanych wspólnot szkolnych decyzje degradujące wspomniane placówki do rangi szkół podstawowych.
Nikt nie miał zatem wątpliwości, że wezwanie zbuntowanych dyrektorów miało mieć charakter wychowawczy. 31-letni Benkunskas, młodzian z prowincji (urodził się i wychował w Szyłokarczmie, do Wilna trafił dopiero na studia, gdzie też rozpoczął karierę polityczną w szeregach partii konserwatywnej), który dopiero zdążył ogrzać nogi w stolicy, postanowił przywołać do porządku kierowników szkół sprzeciwiających się jego woli. Pewnie nie spodziewał się, że decyzję samorządu dyskryminującą uczniów tych szkół odważą się zaskarżyć w sądzie. Zaskoczony przeto obrotem sprawy (zwłaszcza że pierwsze orzeczenia sądu już nakazały stołecznej władzy cofnąć bezprawne decyzje, co stało się w przypadku szkoły im. Sz. Konarskiego) zastępca włodarza stolicy postanowił pokazać swą władzę niepokornym. Pogrozić im paluszkiem, a może i nóżką tupnąć.
Gdy jednak na spotkanie z wicemerem razem z dyrektorami przyszli również przedstawiciele wspólnot szkół, zaangażowani w sprawę rodzice, Benkunskasowi samemu zadrżały łydki i niefortunny polityk – jak to się mówi potocznie – sam dał nogę z zebrania, które wcześniej zebrał. Przed rejterowaniem się, co prawda, próbował kilkakrotnie społeczników z sali wygonić besztając ich za to, że przyszli nieproszeni. Zapomniał pewnie, że nie te czasy, kiedy władze rządziły według tylko własnego widzimisię. A rodzice, którzy przecież przyszli nie po to, by zakłócać zebranie, mają prawo do poznania zamiarów władz mających bezpośredni wpływ na proces edukacyjny ich dzieci.
Benkunskas zatem, próbując wypędzić rodziców z posiedzenia, wypadł – powiedzmy wprost - na mydłka, który wywindowany na eksponowane stanowisko w stolicy nie potrafi zachować się stosownie do rangi pełnionych funkcji. Szybka kariera, apanaże, blichtr władzy przewróciły politykowi w głowie. W sąsiedniej Polsce młodocianych karierowiczów, których dynamiczne zmiany ustrojowe wywindowały na szczyty władzy, gdzie często nie potrafią się zachować, pogardliwie nazywają pokoleniem pampersów. Omawiany incydent, i nie tylko, pokazuje, że dzisiaj w Wilnie rządzi właśnie pokolenie litewskich „sauskelniów".
Smutne podwójnie, że żenujące spektakle w litewskiej stolicy odbywają się na tle i tak najgorszych od uzyskania niepodległości relacji na linii Wilno–Warszawa. Prezydent elekt Andrzej Duda właśnie szerokim łukiem omija litewską stolicę odbywając swe pierwsze, symboliczne podróże zagraniczne.
Ale czy dziwi, że polski prezydent demonstracyjnie udaje się do Tallinna omijając Wilno, w którym szarogęsi się Benkunskas z Szyłokarczmy?
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Nienawiść do polskości ma wyssaną z mlekiem matki.
Cziemodan-Wogzał-Šilutė
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.