Wtedy to przed 360 laty wojsku litewskiemu udało się skutecznie (albo i nie, bo zginęło ponad 2 tysięcy żołnierzy) wycofać się przed nacierającymi wojskami moskiewskimi i de facto bez boju oddać stolicę wrogowi. Ministerstwo Ochrony Kraju do spółki z organizacjami pozarządowymi (na czele z „Sajudisem") postanowiło więc uczcić to historyczne wydarzenie, co miało miejsce przed kilkoma dniami przed Zielonym Mostem, jako ...zwycięstwo. „Zwycięstwo" to, jak zauważają historycy, sporo kosztowało Wilno. Było kataklizmem wręcz, jakiego miasto nie zaznało nigdy wcześniej w historii. Kozacy bowiem ograbili i złupili litewską stolicę doszczętnie, nie szczędząc też jej bezbronnych mieszkańców, których wymordowali dziesiątki tysięcy.
„Zwycięstwo" jednak świętowaliśmy, bo modnie jest teraz pochwalić się, jak to kiedyś Moskala gromiliśmy. A że viktoria drapnięcia ze stolicy wojsk litewskich niezupełnie ma pokrycie w faktach, to tym gorzej dla faktów. Ważne, że gawiedź, zwłaszcza ta patriotyczna, będzie kontenta, a Zielony Most po usunięciu z niego pomników sowieckiej okupacji przestanie wreszcie kojarzyć się z tymiż pomnikami, a zacznie asocjować się z jakim tam nie byłoby, ale „zwycięstwem". W całej zadymie zwycięskiego odwrotu chodziło też pewnie władzom o pokazanie, że nie gorsi my też propagandyści od tych kremlowskich. Skoro im wolno nowe święta produkować na potrzeby patriotyczne mas, to dlaczego nam nie.
Pamiętamy przecież, jak to po tym, gdy Wielka Rewolucja Październikowa przestała być trendy, na Kremlu na gwałt zaczęto szukać nowego święta, które scalałoby naród i wzbudzało w nim dumę z byłych dziejów. Szukano, szukano i znaleziono. Święto wydalenia z Kremla Polaków w roku pańskim 1612. Święto jak najbardziej godne, celnie wycelowane przeciwko dzisiejszym „zaklatym drugom", którzy od wieków na Świętą Ruś zakusy czynili, co wiadome jest wszystkim. Pomnik Mininowi i Pożarskiemu, głównym bohaterom wydarzenia, w Moskwie sprawiać nie trzeba było, bo już był (choć nieco zapomniany). Film propagandowy pod nazwą „Rok 1612" nakręcono, co się nazywa, „w tri miga". „Kartina" wyszła „na sławu". Lachów w niej przedstawiono jako opojów, bufonów i wyniosłych głupców, którzy grody ruskie próbowali zdobywać... szarżą husarii. A że konie latać nie umieją, więc latyńcy dostali należny odpór (swoją drogą mogę zrozumieć różne odchyły od rzeczywistości w propagandowej sieczce, ale żeby z końmi wdzierać się na warowne mury, to już wy, „bratcy, zagnuli").
Podśmiewamy się więc z propagandowych świąt naszego wschodniego sąsiada, ale czy sami przypadkiem nie nadeptujemy coraz częściej na te same grabie, warto zapytać. Wyżej wymieniony przykład ze „zwycięskim odwrotem" jest najlepszą odpowiedzią na zadane pytanie. Nie jedyną zresztą. Bo i świętowanie zwycięstwa pod Orszą, a i święta Koronacji Mendoga należy odnieść do typowo propagandowych świąt. Ten ostatni – król Mendog – doczekał się swego święta tak naprawdę jedynie dlatego, że był jedynym, pierwszym i ostatnim prawdziwie litewskim monarchą. Nieważne, że wiarołomny, że mężobójca, że cudzołożnik, że do władzy szedł po trupach, że wreszcie porzucił chrześcijaństwo, gdy tylko przestało mu politycznie pasować. Ważne, że był nasz i jedyny. Ma więc „specjalny syn Kościoła" (jak to enigmatycznie w katedrze wileńskiej podpisano popiersie Mendoga) swe pomniki na Litwie i nawet święto koronacji. Nie wiadomo, co prawda, kiedy ta koronacja miała miejsce, ale że święto Sejmas uchwalił, więc uczeni „mietodom naucznogo tyka" datę ustalili. Król koronować się musiał gdzieś po żniwach (bo lud wtedy mógł uczestniczyć w święcie), ale przed jesiennymi słotami (bo drogi stawały się wtedy rozmokłe i nieprzejezdne), dedukcyjnie uznali litewscy historycy. Padło więc na 6 lipca i mamy przeto w środku wakacji święto.
A takich świąt należy spodziewać się też więcej, bo – wiadomo – czasy są niepewne, nie zgadniesz więc tak od razu, przeciwko komu jeszcze z propagandą świąteczną przyjdzie uderzyć...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.