W swym artykule Paluckas dotknął tak naprawdę istoty tego, co dzisiaj próbuje większość rządząca zrobić ze szkolnictwem mniejszości narodowych pod płaszczykiem reformy, naturalnie. Jak już powiedziałem, w bardzo odważnym artykule autor przeprowadził paralele między tym, co się działo w Kownie z polskimi szkołami w okresie międzywojnia, a tym, co zamierzają konserwatyści do spółki z liberałami zrobić dzisiaj w Wilnie z oświatą polską. Podpisuję się pod każdym zdaniem socjaldemokratycznego wicemera i gratuluję odwagi.
Pisze on bowiem dosadnie, by nie powiedzieć: desperacko obnaża prawdę, jak to władze Litwy Kowieńskiej walczyły z polską oświatą w tamtym czasie, jak ogólnie dążyły do tego, by osłabić maksymalnie polską społeczność. Po to były przeprowadzane m.in. kolejne „reformy", jak chociażby rolna, by ograbić i wydziedziczyć polskich panów, po to zamykano i nękano polskie towarzystwa i organizacje, nie pozwalano na wpis polskiej narodowości do paszportu, bo bez takiego wpisu rodzice nie mogli dziecka wysłać do polskiej szkoły. Była to walka tworzącego się nowego, nacjonalistycznego państwa z żywiołem polskim, który uważano za główne nieszczęście Litwy. Wszystko to było, pisze Paluckas i dodaje, że „starych przyzwyczajeń nie jest tak łatwo się wyzbyć".
A dalej pyta zupełnie logicznie: „Czym tak naprawdę różnią się działania władz smetonowskich, które nie finansowały polskich szkół i zamykały je pod byle pretekstem, od tego, co dzisiaj władze Wilna zamierzają uczynić wobec sieci polskiego szkolnictwa?". I sam odpowiada: „Niczym". Jedynie uzasadnienie jest inne. Wtedy szkoły Polakom zamykano z pobudek nacjonalistycznych, do których zachęcał reżim smetonowski, dzisiaj mówimy o potrzebie „optymalizacji" sieci szkół z powodów finansowych i potrzeby reformy. Ale efekt w obydwu przypadkach jest dokładnie taki sam. I wtedy, i teraz zamykamy polskie szkoły bądź je reorganizujemy, co by to słowo nie oznaczało. Tymczasem, przekonuje Paluckas, „razem ze zreorganizowanymi polskimi szkołami zanika polska kultura i etniczne środowisko". Innymi słowy, niszczymy polskie ogniska miasta, które tak wiele zawdzięcza właśnie polskiej kulturze. Kończy swój tekst Paluckas stwierdzeniem, że cicha asymilacja Polaków wywołuje uzasadniony sprzeciw społeczności polskiej, co prowadzi do polaryzacji Wilna na tle narodowościowym w okresie napięć w regionie.
Odważnie, panie wicemerze i, co najważniejsze, trafia Pan w sedno. Wręcz obnaża Pan najskrytsze zakamarki duszy litewskich tzw. „patriotów", żywiących urazę do Polaków za zabranie Wilna. Dzisiaj zacietrzewieni (niektórzy zaślepieni) wchodzą niejako w buty swych niechlubnych przodków, by dokończyć dzieła lituanizacji. Działają podobnie bezpardonowo, arogancko, butnie. Tak właśnie można ocenić politykę oświatową dzisiejszej konserwatywno-liberalnej większości w Wilnie, która wbrew rządowym zaleceniom (dającym w kwestiach spornych kolejne dwa lata na dyskusję) za wszelką cenę chce „optymalizować" sieć polskiego szkolnictwa w stolicy. Natychmiast, bez zwłoki na warunkach i pod dyktat władzy. To, że po takiej „optymalizacji" zostaną wyrwy nie do odbudowania, władzom „naplewat'".
Polityczny deal konserwatysty wicemera Benkunskasa w stosunku do historycznej „piątki" – damy wam prawo na gimnazjum w zamian za lokal, to jest chyba najwyrazistszy przykład działania dzisiejszych władz. Prawie jak mafioso. Za usługę musicie zapłacić haracz. Bo skoro szkoła spełnia, jak się okazuje, warunki akredytacji, to jakim prawem Benkunskas żąda jeszcze zapłaty w postaci łakomego kąska (nieruchomości na Antokolu). Jest to, według mnie, niedopuszczalny i ohydny szantaż.
Dzisiaj władze Wilna mają szanse przejść do historii jako ostateczni grabarze szkolnictwa mniejszości narodowych. Ale to od nas zależy, czy damy im taką satysfakcję. Czasy nie te, a i „smetonowcy" nie są wieczni. Niech pamiętają, że władza jeździ na pstrym koniku...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
no właśnie, jeśli by chciał to by coś zrobił, bo z samego gadania to nic nie wynika.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.