W tym zamieszaniu okazującym znamiona paniki jeden tylko znalazł się wyjątek. Wyjątek zwie się Česlovas Iškauskas. Dzielny historyk bowiem nie tylko że się nie zląkł agresywnej postawy wschodniego sąsiada, ale i sam proponuje akcję zaczepną wobec intruza...
Zawiesił ostatnio na poczytnym litewskim portale artykuł pod sugestywnym tytułem „Po co jest nam potrzebna zniszczona ziemia królewiecka?". Artykuł -niby historyczny, napisany z okazji 70-lecia wyparcia hitlerowców przez Armię Czerwoną z Królewca, jest jednak z wyraźnym podtekstem. Podtekstem rewanżystowskim, uściślijmy.
Wiadomo, że Królewiec nigdy formalnie do Litwy nie należał, jednak historycznie, co też wiadomo, jest uznawany przez litewskich historyków za kolebkę litewskości (wiadomo: Donelaitis, pierwsze litewskie druki itd.). Więc Iškauskas, pisząc swój artykuł, nie omieszkał przypomnieć opinii publicznej (a zwłaszcza internautom), że „status obwodu jest zawieszony w powietrzu". Zawieszony w powietrzu z racji na decyzje Konferencji Poczdamskiej, która kwestii przynależności Królewca nie rozstrzygnęła ostatecznie. Pisząc o tym Iškauskas powołuje się na opinię politologa Raimondasa Lopaty, który przed dekadą, co prawda, ale zakwestionował moc prawną decyzji poczdamskich w stosunku do obwodu kaliningradzkiego. Chodzi o to, że na konferencji w Poczdamie obwód kaliningradzki dla ZSRR był przyznany tylko do „czasowego administrowania". Do czasu zwołania międzynarodowej konferencji i pokojowego uregulowania tej kwestii. Więc historyk Iškauskas, powołując się na opinię innych historyków, przypomina, że „prawna przynależność obwodu do Federacji Rosyjskiej jest nieostateczna i terminowana".
Konferencja miała być zwołana w najbliższym czasie, jednak plany aliantom pokrzyżowała zimna wojna, która niedługo nastąpiła pomiędzy Związkiem Radzieckim a Zachodem. Potem przyszedł czas upadku bloku wschodniego, obalenia muru berlińskiego i ostatecznie rozpadu ZSRR. Wszystkie te wydarzenia zamroziły niejako problem przynależności obwodu kaliningradzkiego, dywaguje litewski historyk. Gwoli prawdy nie proponuje on odmrozić jej, ale na zakończenie swego artykułu stawia jednak prowokacyjne pytanko: „Czy wciąż jeszcze marzymy przyłączyć ten kraj (do Litwy)?". A potem sam sobie odpowiada: „No chyba tylko po to, by zlikwidować tam grożącą całej Europie siłę". (Bo wiadomo przecież, że przez 70 lat okupacji „stary kraj Bałtów" został ostatecznie zdewastowany i nafaszerowany dosłownie sowieckimi militariami).
A zatem, puentując artykuł, dzielny Iškauskas wymyślił sobie akurat na dziś „wspaniałą" misję dla Litwy. Zająć obwód kaliningradzki, prastare ziemie Bałtów, i tym samym szlachetnie uwolnić całą Europę od śmiertelnego niebezpieczeństwa. Propozycja, przyznam, oryginalna. Już nawet 300 chętnych do litewskiego wojska zapisało się. A co dopiero będzie, gdy iszkauskasowy pomysł po Internecie wśród młodzieży się rozpleni. Aż strach się bać.
Żal jedynie, że nie ma u nas nikogo, kto by nawiedzonemu historykowi wyperswadował, żeby sobie (w tym zwłaszcza czasie) pomilczał. Bo im bardziej popuszcza sobie wodze fantazji, tym bardziej kompromituje Litwę.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Ja bym uogólnił, że lietuvisi ogólnie mają dziką obsesję na punkcie zagrożeń dla ich państwowości, języka, tradycji (jakiej??), agentów czyhających na (nie wiadomo co??) i tak dalej. Mozna to uznać za nadmiar fantazji, a można się dopatrywać zbiorowej paranoi strachu.
Audrius Baciulis jakis czas temu w Veidasie na podobne brednie L.Kasciunasa juz odpowiedział bardzo dobrym analitycznym artykułem dowodzącym, iż są to fantazje nie mające żadnego oparcia w faktach historycznych, wiec z tym "nikt" prosze nie przesadzać, panie Tadeuszczu
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.