Kowno, Poniewież, Szawle, Olita – we wszystkich tych miastach kandydaci społecznych komitetów wyborczych niemalże zmietli konkurentów z dużych ogólnokrajowych partii. W Olicie, dla przykładu, Vytautas Grigaravičius, kandydat niezależny, już w pierwszej turze znokautował wprost konkurentów zdobywając ponad 65 proc. głosów wyborców. O rozmiarze klęski kandydatów tradycyjnych partii świadczy chociażby to, że na drugiej pozycji uplasował się socjaldemokrata z poparciem zaledwie 9 proc.
Spektakularne zwycięstwo kandydat niepartyjny odniósł również w Kownie, które dotychczas było uważane za bastion konserwatystów. W „Laikinoji sostine" Visvaldas Matijošaitis w drugiej turze pokonał konserwatystę i dotychczasowego mera Andriusa Kupčinskasa z ponad dwukrotną przewagą zdobywając 62 proc. głosów kowieńczyków. Ciekawa była reakcja przegranych, którzy po klęsce z mety właściciela słynnej fabryki śledzi „Viči" wyzwali od oligarchów. Matijošaitis jednak się nie stropił, tylko się odciął z humorem mówiąc, że dotychczas zawsze był zaliczany na Litwie do ludzi sukcesu. Był uważny za litewskiego przedsiębiorcę, który potrafi. Ale „kada daviau konservatoriams į kliną", wtedy dopiero zostałem ochrzczony oligarchą, zażartował rubasznie.
Rzeczywiście „cios w rozporek" konserwatyści w Kownie zaliczyli dotkliwy, ale żeby tylko tam. Identyczna sytuacja bowiem powtórzyła się również w Poniewieżu, gdzie wysunięty przez społeczny komitet wyborczy Rytis Račkauskas konkurentowi z Tevynes Sajunga pokazał, „gdzie raki zimują", wygrywając z nim 68 procentami głosów. Obrazu klęski ogólnokrajowych partii w dużych miastach dopełniły Szawle, gdzie wygrał niezależny kandydat Artūras Visockas, a kandydaci partyjni nie przedostali się nawet do drugiej tury.
Bezpośrednie wybory merów pokazały zatem, jak bardzo wyborcy mają dość obietnic, krętactw, układów i układzików, a i politycznej korupcji w wydaniu tradycyjnych partii, którym w dużych miastach (za wyjątkiem Wilna i Kłajpedy) pokazali czerwoną kartkę.
Jeżeli zaś mowa o korupcji politycznej, to i tym razem mimo – wydawałoby się – przykrych doświadczeń z przeszłości nie obyło się bez przekupstwa i gorszących zachowań przedstawicieli niektórych partii. Tym razem najgłośniejszy skandal wybuchł w Trokach, gdzie w haniebny proceder kupowania głosów zostali zamieszani niestety przedstawiciele właśnie tradycyjnych partii, w tym rządzących socdemów. Naruszenia w „prastarej stolicy" były tak duże i rażące, że wybory tam trzeba będzie powtórzyć, jak zresztą najprawdopodobniej i w kilku innych samorządach.
Reasumując powiedziane trzeba uznać, że bezpośrednie wybory merów wyszły na dobre dla ciągle jeszcze fasadowej litewskiej demokracji. Przykłady dużych miast pokazały, że wyborcy nie zgadzają się na demokrację instrumentalną albo często wręcz „sovietinio tipo", że powtórzę słynną diagnozę politologa, jaką wydał – co prawda – nie w stosunku do samorządowców, tylko do pierwszej osoby w państwie. No ale przecież znamy przysłowie, że „ryba psuje się od głowy"...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Cytuję Alina:
a lider AWPL był za! bo nie boi się uczciwej walki i oceny ze strony wyborców!
ale jednego nie przewidział- że jak wepchnie wnuczusia na kapitana statku konserwatystów, to ten statek pójdzie na dno szybciej niż my wszyscy myślimy ;)
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.