I prawdę, jako żywo, powiedział. Bo gdyby ktoś jeszcze w końcówce lat osiemdziesiątych (a więc w okresie gorbaczowskiej „pierestrojki") napomknął, że ZSRR się rozpadnie, a Litwa stanie się niepodległa, to w stu procentach postawiono by mu diagnozę problemów z głową. A jednak stało się dokładnie tak. Związek Radziecki padł, a jego erozja zaczęła się właśnie na Litwie. Dziś już zatarł się nam gdzieś w pamięci duch tamtych czasów. Zatarł się i nigdy już nie powróci, bo był wyjątkowy, niepowtarzalny, który przydarza się narodom – być może - tylko raz w ich historii. Duch wolności. Pragnienie zmiany zatęchłej, „zastojnej" (by się odwołać do stylistyki tamtych czasów) atmosfery, której dalej znosić już nie było sił.
Z tego właśnie głębokiego i nieodpartego pragnienia zrodziły się niemalże równolegle „Sąjūdis" i ZPL (początkowo pod szyldem Stowarzyszenia Kulturalno-Naukowego). Odradzaliśmy się więc narodowo, tożsamościowo, kulturowo w tym samym czasie i miejscu, ale jakby oddzielnie, a nawet w opozycji do siebie. Dlaczego? Ano dobre pytanie na 25. rocznicę wydarzeń. Otworzyłem okazjonalnie historię „Sąjūdisu" i zajrzałem do listy nazwisk osób, które tworzyły zręby tej organizacji. Z 35 osób składała się tzw. grupa inicjatywna: V. Landsbergis, V. Čepaitis, R. Ozolas, G. Songaila, B. Genzelis, V. Tomkus, A. Juozaitis, A. Medalinskas, Z. Vaišvila, V. Radžvilas i inni. Nazwiska znane, powiedziałbym, do bólu dla tych, kto choć trochę orientuje się w relacjach polsko-litewskich z ostatnich kilku dekad. Znane niestety ze skrajnego antypolonizmu i ogólnie nieprzystającego do miana intelektualistów nacjonalizmu, tak że wszystkich in corpore można by śmiało zapisać do litewskiego prawego sektora (wielu zresztą z nich od lat dumnie maszeruje w pierwszych szeregach tzw. marszów patriotów, organizowanych przez ultranacjonalistyczne, faszyzujące środowiska). Tak jest dzisiaj, tak było też przed ćwierćwieczem.
Pamiętam z jak wielkim entuzjazmem i empatią był witany w Warszawie Virgilijus Čepaitis. Spotkanie z „wybitnym opozycjonistą" z Litwy odbyło się na Uniwersytecie Warszawskim w sali auditorium maksimum, która dosłownie pękała w szwach. Atmosfera na sali była podniosła, jakby witano samego Nelsona Mandelę. Čepaitis zresztą dobrze wczuł się w rolę „demokraty", walczącego o prawa małego, uciśnionego narodu. Piękną polszczyzną wzywał Polaków do solidarności i wsparcia. Tak się złożyło, że jako student byłem wówczas na sali i nie mogłem otrząsnąć się ze zdumienia, jaką wręcz cudowną metamorfozę przeżywa osoba, która na Litwie Polaków nie nazywa inaczej niż okupanci. Zapytałem więc głośno Čepaitisa o wileńską Armię Krajową, której czarnej i zakłamanej legendy mówca używał w kraju w celu podburzania Litwinów przeciwko Polakom. Pamiętam, że po takim pytaniu nagle zapadła cisza, a Čepaitis wlepił we mnie spod okularków swe zakłopotane oczy. „Jako chrześcijanin przebaczam AK za to, że mordowała niewinnych litewskich dzieci i starców, ale jako Litwin przebaczyć nie mogę", wycedził w końcu przez zęby. Na sali powstała konsternacja, nastrój nagle prysł. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział, że właśnie przemówił do nich swym własnym głosem wysoko ulokowany w „Sąjūdisie" agent KGB.
Ale wróćmy od osobistych wspomnień do zadanego pytania: „Dlaczego?". Moim zdaniem, odpowiedź może być taka. Na Zachodzie u steru przemian w tzw. obozie socjalistycznym stali szczerzy demokraci, opozycjoniści, którzy wręcz brzydzili się jakąkolwiek formą opresji. Dla nich nacjonalizmy i narodowe szowinizmy były tak daleko, jak od Ziemi do Marsa. Przywołajmy tutaj chociażby postać Vaclava Havla, legendarnego lidera opozycji z Czech, pastora Joachima Gaucka z Niemiec czy polskich liderów „Solidarności" Lecha Wałęsę, Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego, Jacka Kuronia czy Adama Michnika. W odróżnieniu od Zachodu na Litwie na czoło antysowieckiej opozycji wybili się (względnie pomogły im w tym służby) ludzie zranieni ideologią międzywojnia, która na Kowieńszczyźnie miała wyraźne ostrze antypolskie. Poglądy przedwojennych „tautininkasów" głęboko przeorały ich świadomość, zatruły duszę, wykrzywiły wyobraźnię. Dlatego, moim zdaniem, „Sąjūdis" już na samym początku podzielił Litwę na naszych i nie naszych. Na prawdziwych patriotów i niepewnych współobywateli, których należy trzymać pod ciągłym pręgierzem. Był to największy i fatalny błąd „Sąjūdisu".
Po drodze za te ćwierćwiecze odnieśliśmy też wybitne sukcesy, zanotowaliśmy wiekopomne wręcz zmiany, co z przyjemnością chciałoby się odnotować. Po usierdnych staraniach, mając za adwokata Polskę, przedostaliśmy się do dwóch elitarnych we współczesnym świecie organizacji - Unii Europejskiej i NATO. Tym samym w sposób możliwie najpewniejszy i najskuteczniejszy zabezpieczyliśmy własną przyszłość na płaszczyźnie gospodarczej i pod względem bezpieczeństwa. Z Zachodem integrujemy się też w dalszym ciągu. Od nowego roku mamy na Litwie euro (oby pośpiech nam wyszedł na dobre), przed około rokiem zakończyliśmy przewodnictwo w całej Unii Europejskiej, które sobie możemy zaliczyć na plus. I mimo że życie jest na Litwie nadal twarde, a wskaźniki eurobarometrów niestety wskazują, że pod względem poziomu dobrobytu jesteśmy na szarym końcu w całej UE (mamy jedne z najniższych płac minimalnych, średniokrajowych wypłat, emerytur; żyjemy też krótko w porównaniu z innymi unijnymi krajami), to i tak postęp jest zauważalny gołym okiem. Za środki unijne remontujemy drogi, trakcje komunalne, szkoły, szpitale, budujemy oczyszczalnie ścieków i nowoczesne instalacje do pozyskiwania tańszej i czystszej energii. Inwestujemy w środowisko i modernizujemy gospodarkę. Nasze miasta i osiedla zmieniają się na oczach. Starówka Wilna, dla przykładu, niczym się nie różni od każdego innego zachodniego miasta.
Jesteśmy wolni i nie tylko w granicach własnego kraju. Umowa z Schengen otwarła nam właściwie drzwi nie tylko do krajów europejskich, ale i świata. Co za ulga, jeżeli się wspomni na nieraz kilometrowe kolejki do konsulatów zachodnich krajów w celu uzyskania wizy. Drzwi się otwarły i Litwa opustoszała, można by rzec. Za chlebem wyjechało nas grubo więcej niż pół miliona. Koszty transformacji są więc duże, ale – bądźmy szczerzy – płacimy też za nadmiar biurokracji, korupcji, nepotyzmu, które to okoliczności jak miotła wymiatają z naszego kraju młodzież, niechcącą godzić się z pozostałościami sowieckich porządków.
A zatem puentując: po ćwierćwieczu niepodległości mamy duże osiągnięcia, ale i nie mniejsze braki. Mamy powody do dumy, ale i świadomość niewykorzystanych szans. Zaliczyliśmy wiekopomne sukcesy i bolesne porażki. No i ciągle jesteśmy na rozdrożu, jeżeli chodzi o obywatelski model społeczeństwa. Zaniechanie w tej materii jest największą skazą „Sąjūdisu".
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
niestety Litwini mają krótką pamięć. Kiedyś to oni byli w niewoli, a teraz sami zniewalają innych odbierając im prawa, które w innych krajach są oczywistą oczywistością. I jeszcze mają czelność mówić, że wymagamy nie wiadomo czego, bo przecież mamy rzekomo najlepsze warunki na świecie... to chyba bezczelność się nazywa.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.