Od lat da się bowiem zaobserwować, że litewskie elity polityczne (a przynajmniej znaczna ich część) patriotyzm obywateli budują nie na pozytywnych przesłaniach, tylko na przeciwstawianiu obywateli. Według takiego scenariusza dobrzy i patriotyczni obywatele to ci, którzy nie tyle że kochają Litwę, ile z podejrzliwością patrzą na sąsiedzi. Na tych zza miedzy (obojętnie: wschodniej czy zachodniej), ale i na tych z podwórka, klatki schodowej czy ulicy, którzy na co dzień używają innego języka niż państwowy. Tacy obywatele przez prawdziwych patriotów mają być traktowani z należytą czujnością, jako potencjalni wichrzyciele, spiskowcy, piąta kolumna. Słowem, jak kiedyś jeszcze w czasach carskich mówiło się jako „niebłagonadiożnyje".
W Sejmasie na uroczyste gale przemówić z mównicy zapraszani są bardzo różni goście: poczynając od Sygnatariuszy, wybitnych polityków, społeczników, ludzi kultury, a kończąc na osobach duchownych. Jedynym wyjątkiem w tym przypadku są „niebłagonadiożnyje", których konsekwentnie na mównicę sejmową nikt nie zaprasza, mimo że stanowią ponad 16 proc. społeczeństwa. Ich jakby z góry już od czasów sajudisowskich próbuje się wykluczać i marginalizować. Ich patriotyzm bowiem nie przystaje do tego z głównego nurtu, o którym wspomniałem wyżej. Bo przecież publicznie mogliby odwołać się do tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego (robiąc afront tradycji Litwy Smetonowskiej), powołać się na wielokulturowość z prawdziwego znaczenia tak promowaną we współczesnej zjednoczonej Europie. Byłby zgrzyt, który dla wielu popsułby świąteczny nastrój.
Co gorsza, w napiętej sytuacji geopolitycznej w regionie zamiast szkodliwe dla Litwy trendy wyobcowywania mniejszości zmniejszać, gasić nikomu niepotrzebne zarzewia konfliktów, stabilizować sytuację wewnętrzną konsolidując społeczeństwo w jej różnorodności, obserwujemy tylko eskalację niepożądanych napięć na tle narodowościowym. Najlepszy przykład – to przemówienie Landsbergisa z balkonika Domu Sygnatariuszy, które tradycyjnie wygłasza do swych zwolenników w święta narodowe. W swej gadaninie, można by powiedzieć, profesor mąci od zawsze. Nie przypominam, by kiedykolwiek przepuścił sobie mniejszościom. Tym razem jednak przekroczył wszelkie granice przyzwoitości strasząc i tak już mocno wystraszonych sytuacją na wschodzie swych zwolenników. Straszył oczywiście powtórzeniem się scenariuszu ukraińskiego również na Litwie i robił to w konkretnym celu. By otumanionych i zdezorientowanych słuchaczy namówić do głosowania na TS-LKD w zbliżających się wyborach, bo inaczej – wiadomo – wygrają „niebłagonadiożnyje". Tak więc profesor świadomie dla celów partyjnych, z niskich pobudek, podsyca lęk i podejrzliwość wśród części litewskiego społeczeństwa, przyczyniając się do wewnętrznej destabilizacji w kraju. Po takich przemówieniach trudno się dziwić, że puszczają nerwy niektórym słabszym emocjonalnie zwolennikom honorowego przywódcy konserwatystów, którzy zaczynają konkretnie działać. Wystarczy sobie przypomnieć ostatni incydent, kiedy nieznani sprawcy obmalowali w Kłajpedzie nacjonalistycznymi hasłami dom posłanki Iriny Rozowej. Nie wiem, czy winni zostaną wykryci. Wiem jednak na pewno, że polityczna odpowiedzialność za takiego rodzaju wybryki spada na polityków pokroju właśnie Landsbergisa.
Kiedyś baćka Łukaszenka, któremu wiele można zarzucić (w tym też nieprzestrzeganie praw polskiej mniejszości), potrafił jednak trafnie powiedzieć, że białoruscy Polacy, to są „nasi Polacy". Kiedy wreszcie z ust litewskiej prezydent czy innych wysokich rangą polityków usłyszymy, że litewskie mniejszości narodowe, to są nasze mniejszości i traktujemy ich jak swoich...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Zgadzam się. No i powiedzieć oni wszystko mogą i nasi, i wasi ale myśleć będą co innego.
"Blok Waldemara Tomaszewskiego"
nikt inny nas nie obroni przed krwiopijczymi potomkami szaulisów.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.