Przedstawiając w Sejmie obywatelski projekt minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro podkreślił, że zarówno Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, jak i polska Konstytucja gwarantują „wolność wyznania i swobody religijne”, które „należą do kanonu podstawowych praw przysługujących ludziom w cywilizowanym świecie”. Tymczasem te prawa w ostatnich latach w Polsce są nazbyt często łamane. Chrześcijanie, katolicy są coraz częściej atakowani i nie tylko słownie, ale również fizycznie. Cytując za jednym z polityków totalnej opozycji: są „opiłowywani” z ich praw, lżeni i wyśmiewani.
Doszło do tego, że nawet w kościele nie mogą się czuć bezpiecznie, bo również tam kulturowa dzicz atakuje. Nawet komuniści, dla których religia była niczym opium dla narodu, nigdy nie ośmielili się robić tego, co dziś wyczyniają „oświeceni i nowocześni”. Wrywają się podczas nabożeństw do świątyń, by je zakłócać. Otwarcie, publicznie i z premedytacją zakłócają Msze święte, przepluwając tym samym, że posłużę się ich językiem, nawet sowietów. Ostatnimi czasy Msze w różnych miastach Polski były przerywane, gdyż kulturowi dzikusi wrywali się na nie z transparentami (głoszącymi „mowę nienawiści” wobec chrześcijan), jak pomyleńcy wrzeszczeli, wynaturzali się. A co najbardziej absurdalne - robili to zupełnie bezkarnie. Sądy polskie jak na razie nikogo nie skazali za barbarzyńskie wyczyny uznając, że mieszczą się one w kanonie wolności słowa i jednostki. Kulturowym dzikusom uchodziło więc wszystko na sucho, gdyż w sądzie należało udowodnić, że zakłócając Mszę robili to w sposób „złośliwy”. A że w sądach delikwenci twierdzili, że zakłócali nie złośliwie, tylko mając na względzie materie wyższe, więc zawsze okazywali się niewinni.
Nic więc dziwnego, że teraz, gdy ma być procedowany obywatelski projekt broniący chrześcijan, wpadli w panikę. „Wejście w życie ustawy oznacza zakazanie krytyki Kościoła oraz jego przedstawicieli”, obruszyła się wyzwana niejako do tablicy posłanka lewicy Joanna Scheuring-Wielgus, awanturnica znana z zakłócania Mszy. Teraz nie będzie już mogła razem z małżonkiem wrywać się na nabożeństwa z pomylonymi transparentami, bo zagrozi to jej odsiadką nawet na dwa lata. Scheuring-Wielgus jest tym dogłębnie oburzona. Zgorszona też jest, że nowe prawo może spowodować, iż nie będą się czuć bezkarni również ci, co np. szydzili w internecie z Jana Pawła II. Nowa regulacja zabierze im takie prawo człowieka, by z JPII robić mema, narzeka rozedrgana histeryczka.
Ad absurdum założenia obywatelskiego projektu chcą sprowadzić też dziennikarze liberalnego portalu Wirtualna Polska. Zamysł ich jest prosty. Należy nowe prawo wyśmiać, skompromitować, by finalnie spóbować go zablokować. Argumenty, jakie wysunęli żurnaliści WP, powołując się na ekspertów z Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, są jak przewidzenia lunatyków. Otóż twierdzą oni, że po wejściu w życie nowego prawa dwa lata więzienia grozi każdemu, kto „uśmiechnie się podczas Mszy”. Oczywiście katem i brutusem w jednej osobie, który będzie wsadzał za kratki uśmiechniętych, stanie się – rzecz jasna – kapłan. Tak ubzdurzyli „eksperci” Ośrodka Monitorowania Zachowań w tym przypadku antyreligijnych. Nawiasem mówiąc, założyciel ośrodka niejaki Rafał Gaweł do dzisiaj kryje się gdzieś w Norwegii na prawach geja od polskiego wymiaru sprawiedliwości, bo grozi mu więzienie właśnie. Nie, nie za uśmiech podczas Mszy, tylko za złodziejstwo. Za to, że okradał własny ośrodek z darowizn, jak twierdzi prokuratura. „Eksperckie” opinie o tym, że więzieniem jest zagrożony właściciel komórki, jaka niespodziewanie podczas Mszy zagra w kościele, czy nawet zwykłe staruszki, co to zbyt głośno zagadają do siebie podczas modłów, to tylko ciąg dalszy delirium tremens, jaka to dolegliwość dręczy osoby „podwójnie uduchowione” ze skrajnie lewackiego ośrodka. Wyjaśnijmy, że za takowych się uważają w świecie lewicowych utopij osoby, które nie mogą ogarnąć własnej tożsamości, płci czy seksualności.
„Ekspercki” proces krytykowania Kościoła za jego wsteczność, zaściankowość i prowincjonalizm rozwijał się w Polsce od dekad i nie był tylko udziałem środowisk lewicowych, zauważa profesor Ryszard Legutko. Zaściankowość, prowincjonalizm i kołtuństwo tropili w łonie polskiego Kościoła sami katolicy, którzy się uznali za reprezentantów „Kościoła otwartego”. Filozof i historyk z Krakowa, który ma genialne oko w ocenie procesów modernistycznych (w najgorszym słowa znaczeniu) w polskim Kościele, obnaża zaściankowość myślenia tyle że samych modernistów. Najlepszym temu przykładem jest krakowskie środowisko „Tygodnika Powszechnego”, jaki sam siebie tytułuje pismem o profilu katolickim.
„Cechą myślenia prowincjonalnego jest przekonanie, że prawdziwe życie toczy się „gdzie indziej”. Tęsknota, żeby tutaj było „jak w Paryżu”, „jak w Nowym Jorku”. O „Tygodniku Powszechnym” mówiono w latach 60., że jego redakcja - krytykująca polski Kościół za „ludowość” i domagająca się „postępowych” reform jak we Francji i Holandii - chciałaby wypompować wodę z Wisły i wpompować tam wodę z Sekwany”, ironizuje profesor.
Dziś nowocześni postępowi Europejczycy znad Wisły wpadają często wręcz w skrajną ojkofobię, gardząc własną kulturą, historią, tożsamością. Gardzą Polakami jako ciemną katolicką masą, z którą oni, światli Europejczycy, nie chcą mieć nic wspólnego. Wstydząc się, zakompleksieni własnego pochodzenia, chcieliby pompować wodę do Wisły i z Sekwany, i z Renu, i Dunaju, bo tam to dopiero jest kultura i nowoczesność. Znienawidzili przeto Kościół, gdyż stał się on im ością w gardle, bo kultywuje wszystko, co oni nienawidzą. Dlatego wobec Niego nie mają tych hamulców, jakie mieli swego czasu nawet komuniści.
A przecież kardynał Stefan Wyszyński, znany dziś jako książę polskiego Kościoła, jeszcze dekady temu proroczo przestrzegał, że „kiedy przyjdą zniszczyć ten naród, to zaczną od Kościoła, bo Kościół jest siłą tego narodu”. Wykolejeni, wynaturzeni, wypłukani z polskości Europejczycy znad Wisły dziś starannie spełniają prorocze słowa. Trudzą się nad tym, by Polska stała się Zachodem w najgorszym jego wydaniu. By przyjęła wartości, które ten Zachód przeorały i zniszczyły. Na koniec jeszcze raz odwołam się do Legutki, który dotyka istoty sprawy walki lewicy i liberałów z Kościołem. „Polacy są podzieleni w jakiejś proporcji. I jedni - na scenie politycznej reprezentowani przez opozycję - chcą oddać władztwo nad Polską instytucjom międzynarodowym, mówiąc najogólniej. Źródło suwerenności, czyli tego, kto podejmuje decyzje ma być poza Polską. Natomiast rząd i ci, którzy go popierają, walczą o suwerenność. Spór jest bardzo klarowny. Albo będziemy suwerenni w takich granicach, jak to jest możliwe w dzisiejszym świecie, jak inne kraje - jak Francja, Niemcy, Szwecja. Albo ci, którzy u nas nominalnie rządzą, będą namiestnikami i wykonawcami decyzji podejmowanych poza Polską. Czyli w instytucjach międzynarodowych, które są zdominowane przez duże państwa”.
A więc spór jest klarowny. Dotyczy w gruncie naszej suwerenności. Atak zaczynają od Kościoła, a kończy się on na kwestionowaniu niepodległości. Alternatywa więc jest oczywista: albo niepodległość i suwerenność zachowamy siłą wartości, na straży których zawsze stał Kościół, albo zmuszą nas do przejęcia wartości europejskich, czyli próżni, jaką w sensie duchowym jest dzisiaj Europa.
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.