UEFA donosowi nadała najwyższą możliwą atencję zapewniając donosicieli, że sprawę najdogłębniej zbada i w razie czego wyciągnie stosowne wnioski. Przez chwilę więc sędziowanie przez najlepszego na świecie sędziego piłkarskiego finału Ligi Mistrzów było zagrożone. Pół Polski wzdrygnęło nad poczynaniami kapusi, którzy całą sprawę wystrugali z banana uzyskując jednak w zamian wielki światowy rozgłos.
„Nigdy Więcej” kocha rozgłos. Dlatego w swej niestrudzonej działalności w imię oczyszczenia świata (a Polski w szczególności) od ksenofobii i faszyzmu często podąża za błędnymi ognikami. Było tak, jak przypomniał jeden kibic z Gdańska, że organizacja ogłosiła swego czasu akcję oczyszczania gdańskich murów z faszystowskich napisów. Gdy jednak okazało się, że takowych brak, działacze skrajnej lewicy najpierw je sami wyprodukowali, by potem z odrazą na twarzy w świetle kamer zamalowywać faszystowskie hasła. Taki ma sposób działania lewactwo. Jej profil – to bicie piany, doszukiwanie się faszysty za każdym rogiem, a gdy go tam nie ma, to i tak nieważne. Znajdzie się. Ważne by robić hałas, trąbić po świecie, jaki to Polska kraj faszyzujący, nietolerancyjny, katolicki, rasistowski.
Anna Tatar, czołowa ekspertka „Nigdy Więcej”, w roku 2017 ogłosiła w telewizji, że „od dwóch lat (jako organizacja) notujemy kilkanaście zachowań ksenofobicznych dziennie, co jest wzrostem o 1000 proc.”. Tylko nienormatywny rozum postępowej istoty może tak sytuację postrzec i ją ocenić. Wcześniej żadnych incydentów ksenofobicznych nie notowano (albo notowano jedynie sporadycznie), dziś kilkanaście dziennie, czyli 1000 razy więcej niż było. Wiadomość – rzecz jasna – pójdzie w świat, który wzburzy się nad polską nietolerancją. Wydaje się, że szef organizacji Rafał Pankowski z biegiem lat przeistoczył ją w klub donosicieli na Polskę. Pod szczytnymi hasłami walki z rasizmem, nietolerancją, ksenofobią uprawia hejt wobec własnego kraju. Czyli „tego kraju”, jakiego używają sformułowania wobec Polski działacze pokroju Pankowskiego. Żaden Marsz Niepodległości nie ma szans więc odbyć się bez donosu „Nigdy Więcej” za granicę, gdzie potem różni politycy, jak nie przebierając Guy Verhofstadt, pozwalają sobie na brednie o „60 tysiącach faszystów” maszerujących ulicami Warszawy.
Tak to działa. Jeden starszy kibic z Płocka przypomniał anegdotyczną wręcz historię z udziałem „Nigdy Więcej”. Swego czasu ta skrajna organizacja zarekomendowała dla Polskiego Związku Piłki Nożnej, by ten zabronił w Płocku kibicom używać sztandarów z symboliką WP. Bo postępowe istoty, podążając za błędnymi ognikami, uznały ten skrót za rasistowskie hasło: „White Power”. Tymczasem kibicom z Płocka chodziło o ich ukochaną drużynę – Wisłę Płock.
W przypadku sędziego Marciniaka kapusie zagrali szczególnie odrażająco. Paszkwilanci wyprodukowali całkowicie fałszywy, nie mający nic wspólnego z rzeczywistością donos, sugerujący, że polski sędzia brał udział w politycznej imprezie polskiej skrajnej prawicy. W rzeczywistości sędzia Marciniak przyjął zaproszenie na konferencję biznesową, nie mającą nic wspólnego z polityką. Zorganizował ją polski parlamentarzysta, reprezentujący legalnie w Polsce działającą partię. Konfederację można lubić lub ją nie cierpieć, ale w tej historii nie o to chodzi. Tylko o to chodzi, że skandalizująca, skrajna w poglądach lewicowa organizacja rości sobie prawo decydować, kto, z kim i po co ma się spotykać. Jest to wręcz jaskrawy przykład cancel culture, jaką skrajna lewica od lat powszechnie uprawia na Zachodzie. Drżą przed nią sportowcy, działacze, dziennikarze, biznesmeni, politycy, profesorowie akademiccy, kapłani i zwykli zjadacze chleba. Wystarczy, że któryś z nich nieopatrznie coś powie przeciwko dogmatom sfiksowanej lewicy, a natychmiast zostanie wykluczony. Wykluczony towarzysko, zawodowo, politycznie, społecznie. Szajbusy od wielości płci czy czegoś podobnego zszargają mu reputację, zniszczą dorobek zawodowy, podepczą dobre imię. Poddany ostracyzmowi zostanie pozbawiony możliwości robienia kariery zawodowej, ale często też wręcz zostanie pozbawiony środków do życia. Przekonał się o tym na własnej skórze Australijczyk Israel Folau, uchodzący za najlepszego rugbystę tego kraju. Gwiazda australijskiego rugby w jednym momencie spadła z firmamentu, gdy tylko się okazało, że poważnie traktuje swą wiarę jako chrześcijanin. Po tym, gdy na instagramie napisał, że uprawiający nierząd (homoseksualiści, cudzołożnicy i inni biblijni bałwochwalcy) skończą w piekle, o ile się nie nawrócą, sam musiał skończyć z własną karierą sportową. Zarówno jego klub, jak i drużyna reprezentacyjna zażądali bowiem ultymatywnie, aby natychmiast wyrzekł się swych słów, ukorzył się, okazał ekspiację za wyrządzone krzywdy i cierpienia dla współczesnych bałwochwalców albo straci wszystko. Intratne milionowe kontrakty sportowe, grę w reprezentacji, status gwiazdy sportowej, a nawet dobre imię. Rugbysta wybrał Jezusa i Jego naukę i stracił wszystko – kontrakty milionowe, karierę sportową, środki do życia i dobre imię w oczach świata. Cancel culture z brutalną bezwględnością wkroczyła do życia Folaua. Z dnia na dzień został nikim.
Polski sędzia też tylko o włos nie stracił wyjątkowego wyróżnienia, jakim jest sędziowanie finałowi Ligi Mistrzów, który obejrzymy już w najbliższą sobotę pomiędzy włoskim Interem a angielskim Manchester City. Zacznie się pewnie nie bez standardowego już klękania piłkarzy przed Black Mater, która sobie zażyczyła, by na stadionach świata klękano przed każdym meczem za grzechy rasizmu wiodące się jeszcze od czasów Kolumba i znacznie wcześniej. Marciniak klękać nie będzie musiał, ale ukorzyć się, by sędziowania nie stracić, owszem. Został zmuszony do poniżającej samokrytyki, jaką publicznie poczynił, by udobruchać UEFA. Jakie „cierpienia i krzywdy”, za które serdecznie przepraszał, wynikły z jego udziału w biznesowej konferencji, mogą wyjaśnić chyba że nienormatywni intelektualnie działacze „Nigdy Więcej” albo posłanka Joanna Mucha. Ta ostatnia wyraziła swą radość, że donos do UEFA wpłynął, bo „przyzwoici ludzie nie powinni pokazywać się z pewnymi środowiskami”. Oczywiście arbitrem elegancji w tej sytuacji Mucha poczyniła samą siebie, choć gdy była swego czasu „ministrą” sportu, to skandale, afery i kompromitacje stały się jej właśnie drugim imieniem.
Burzliwa działalność „Nigdy Więcej” tylko z pozoru może się wydawać na szaloną. W tym szaleństwie tymczasem może być metoda. Polega ona na nieustannym robieniu rozgłosu (wywołując skandale) wobec własnej organizacji, by pokazać, jak ona dzielnie walczy z faszyzmem, nazizmem i nietolerancją Polaków. A za to – wiadomo – należą się jej many, many, many. „Nigdy Więcej” w tej materii, jak się wydaje, jest szczególnie obrotna. Stworzyła ze swej organizacji „siemiejnyj podriat”, jak to się mówi u Rosjan. Szefem „firmy” jest Rafał Pankowski, jej skarbnikiem poczynił się ojciec Rafała Zygmunt. Wszystko zaś kontroluje matka i żona wspomnianych Krystyna Pankowska, co to zasiada w komisji rewizyjnej organizacji.
Według kodeksu Bozlewicza, jak zauważa publicysta Rafał Ziemkiewicz, wśród osób pozbawionych honoru paszkwilanci i oszczercy stanowią krąg najniższy. „Nigdy Więcej” właśnie do tego kręgu się zapisała...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
szkoda że te wojenki dotykają także sfery sportu - konkretnie sędziego odnoszącego światowe sukcesy w swojej branży.
jak widać dla lewaków - cel uświęca środki.
W cieniu jego sławy zechcieli się ogrzać pajace z jakiejś podrzędnej organizacyjki, która jest znana tylko z tego że wrzeszczy i się kompromituje.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.