Reprymenda była ostra i wypowiedziana z pozycji „moralnej wyższości”, odnotował korespondent berlińskiej gazety. Morawiecki „akcentując pewność siebie” ostro skrytykował Niemcy za ich politykę wschodnią, która doprowadziła ich samych oraz całą Europę do zależności od kopalnianych źródeł energii z Rosji. Przypomniał też, że Polska w przeszłości wielokrotnie przestrzegała rząd Niemiec przed taką polityką, co jednak było w Berlinie konsekwentnie ignorowane. Dziś cenę za tą ignorancję płaci Ukraina, a szerzej również cała Unia Europejska. Ukraina płaci krwią, Unia - miliardami euro swych obywateli, które w normalnym czasie mogłyby zasilić portfele zubożonej przez pandemię rzeszy rodzin.
Niemieckie elity polityczne owszem półgębkiem przepraszały za swą naiwność wobec poczynań Kremla, co nie znaczy, że nie rozgrzeszyły same siebie ze swych przewinień i polityki podyktowanej egoizmem oraz chciwością miary banksterów z Wall Street. Gdy już samorozgrzeszyły się, to szybciutko ogłosiły swój nowy plan na Europę, która tym razem ma funkcjonowć jako superpaństwo pod przywództem „mocarstwa moralnego”, jakim są – jak wszystkim wiadomo – Niemcy. By to osiągnąć, Unia Europejska ma się przekształcić ze związku państw suwerennych w państwo federacyjne, zarządzane centralistycznie przez brukselskich klerków, którzy z kolei mają otrzymywać dyspozycje z Berlina.
Morawiecki i tym razem przestrzegał Niemców przed takim scenariuszem w Heidelbergu zastrzegając, że doprowadzi on w konsekwencji do upadku Unii Europejskiej. Jak podkreślił „Berliner Zeitung”, polski premier wykorzystał obecną „moralną wyższość” nad Niemcami do próby przekonania ich o „etycznej słuszności także innych argumentów”. A wszystko w celu „uwypuklenia znaczenia państwa narodowego i odrzucenia europejskich interwencji w kwestii dotyczących praworządności w Polsce”.
Innymi słowy Niemcy dobrze zrozumieli, co polski szef rządu chciał im powiedzieć z mównicy ich najstarszego uniwersytetu. Myliliście się w swej pysze i arogancji (podszytej chciwością), gdy próbowaliście narzucić Europie swą Ostpolitik. Wielokrotnie wzywaliśmy was, byście z tej drogi zawrócili. Dziś przestrzegamy was przed próbą tworzenia superpaństwa w Europie kosztem państw narodowych, bo to też kończy się fiaskiem, którego skutki będą dla Starego Kontynentu katastrofalne. Europa rządzona przez biurokratycznego molocha z Brukseli jest utopią, surrealizmem podyktowanym przez ideologicznych neomarksistów. Czas pandemii pokazał najlepiej, jak takie superpaństwo będzie w stanie działać w kryzysowych sytuacjach. Jak będzie mogło pomagać swym obywatelom, jakie poczucie bezpieczeństwa będzie mogło im zagwarantować. Wszyscy przerobiliśmy to empirycznie.
Te argumenty z pewnością przekonają wielu zwykłych europejczyków, wątpię jednak, by niemiecka buta pozwoliła Germanom i tym razem na usłyszenie sygnału alarmowego z Warszawy. Ten sygnał będzie zignorowany, a Berlin zrobi wszystko, by swój utopijny plan na rządzenie Europą przeforsować. Przeforsować swą siłą ekonomiczną, wykorzytując przy tym swych brukselskich cyngli, jacy mają użyć wszelkich szantaży wobec niepokornych. Santaż ekonomiczny wobez Polski czy Węgier już jest wdrażany. Włochy pod przewodnictwem Giorgii Meloni na razie są testowane. Są zbyt dużym krajem, by od razu zastosować również wobec nich politykę „zagładzania”. Co nie oznacza, że za jakiś czas również Rzym nie zostanie ogłoszony za niepraworządny.
Polski minister funduszy i polityki regionalnej Grzegorz Puda mówi wprost, że Komisja Europejska blokuje fundusze dla Polski z KPO, bo taki jest „polityczny interes”, z którym na brukselskich korytarzach już nikt nawet za bardzo się nie kryje. Ten interes jest podyktowany w Berlinie, który nie może ukryć swej irytacji wobec sprzeciwu Warszawy na landyzację Europy. Dodajmy, że minister Puda tak otwarcie napisał o „politycznym interesie” w reakcji na szokujący artykuł w niemieckim czasopiśmie der Spiegel, które w toku dziennikarskiego śledztwa ustaliło, że „twarde wdrożenie mechanizmu praworządności” wobec Polski i Węgier przez Komisję Europejską było skutkiem nacisków dwóch europosłów z Niemiec. Polityczni juhasi 32-letni Moriz Koerner z frakcji liberałów oraz 38-letni Daniel Freund z partii zielonych mieli groźbą i szantażem wymusić na przewodniczącej KE, swej rodaczce, Ursuli von der Leyen, by ta odebrała od Polski i Węgier należne im środki popandemiczne z funduszu KPO. Zagrożono jej, że Parlament Europejski poda Komisję Europejską do TSUE za bezczynność, a samą Ursulę von der Leyen pozbawi stanowiska szefowej KE, o ile ta nie podejmie się finansowego „głodzenia” konserwatywnych rządów nad Wisłą i Dunajem pod pretekstem praworządności. Ponoć Ursula von der Leyen była zirytowana arogancką postawą swych rodaków, ale po tym, gdy ci przekonali do swych racji największą frakcję w PE Europejską Partię Ludową, nie mogła ich zignorować. I chociaż sama ponoć dążyła do kompromisu z Polską i Węgrami, ostatecznie musiała uderzyć sankcjami w Morawieckiego i Orbana w obawie przed utratą swego intratnego stanowiska.
Po tym”sukcesie”, jak podaje der Spiegel, 32-letni Koerner oraz 38-letni Freund (dla obydwu to jest pierwsza kadencja w Parlamencie Europejskim) stali się najbardziej znanymi niemieckimi europosłami w Brukseli. Należy przyznać, że wnioski ze śledztwa der Spiegla są wręcz powalające. Dwóch niemieckich polityków nawet nie drugiego tylko trzeciego garnituru przymusiło Komisję Europejską do sankcji wobec suwerennych państw pod wydumanym pretekstem przy milczącej zgodzie większości państw unijnych, które były przeciwne restrykcjom. Nie chciały jednak zadzierać z Niemcami, a może też nie chciały wyjść na mniej pryncypialnych w temacie praworządności od takich gwiazd polityki europejskiej jak eurokomisarze Vera Jurova z Czech czy Didier Reynders z Belgii. Pamiętać należy, że wspomniani komisarze pokazali się na szczególnie wrażliwych w temacie praworządności i to na długo zanim komisarzami zostali. Pani Jurova z praworządnością mierzyła się we własnym państwie, gdzie siedziała w areszcie z podejrzeniem o krupcję. Sąd uznał ją za niewinną dopiero po tym, gdy główny świadek w jej sprawie nie mógł zeznawać, bo umarł. Podobną historię w swej ojczyźnie zaliczył Belg. Z zarzutów korupcji jednak i jemu udało się uwolnić i od tego czasu Komisja Europejska uznała, że Didier Reynders pasuje jak ulał na stanowisko ...komisarza ds. praworządności, a jakże!
Parlament Europejski wymusił – według wiedzy Spiegla- ostry i konfrontacyjny kurs KE wobec Polski oraz Węgier pod pretekstem braku praworządności, choć nie kto inny tylko on sam tonie w skandalach korupcyjnych, a jego była viceprzewodnicząca Eva Kaili siedzi obecnie w areszcie, bo była nadmiernie „praworządna” (brała łapówki). Komisarze najbardziej czuli na praworządność poznawali jej meandry w swych krajach jako osoby podejrzane w tej materii. Czyż nie nasuwa ta sytuacja nam myśli oświecie, o którym Bronisław Wildstein pisał jako o „świecie na opak”. „30 lat powtarzam tezę, że żyjemy w świecie na opak, odwróconym, gdzie sensy, wartości są postawione na głowie, gdzie dziwki rozpaczają nad upadkiem obyczajów, oszuści wzruszają się tym, że prawda w życiu publicznym nienależycie funkcjonuje, złodzieje są poruszeni faktem, że własność nie jest traktowana poważnie, gdzie nienawistnicy organizują się, by walczyć z nienawiścią”...
Tadeusz Andrzejewski
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Obecnie wykorzystują swoją siłę w instytucjach międzynarodowych dla realizacji niemieckiego interesu. Szczególnie instytucje Unii Europejskiej są pod zdecydowanym wpływem Berlina i prowadzą politykę nie tyle wspólnotową, ale właśnie niemiecką. Z oczywistą szkodą dla wspólnoty państw unijnych, szczególnie takich jak Polska, która nieustannie znajduje się pod pręgierzem ataków i szantaży.
Żartobliwie można przytoczyć anegdotę, że eurokraci - postawiwszy UE na skraju przepaści - decydują się zrobić "odważny" krok do przodu.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.