Szybko jednak przekonałem się, że żadnego incydentu nie było. Wręcz przeciwnie wybory przebiegały nad wyraz spokojnie i nikt nie planował je zakłócać. Szaulisi, bo o nich mowa, przed lokal transportem służbowym przybyli, bo ktoś im wydał taki rozkaz. Warowali na postrach miejscowej ludności, bo ktoś im kazał. Kto? Można tylko się domyślać, choć nikt nikomu niczego nie wyjaśnił w tym temacie w ciągu całej wyborczej niedzieli.
Jeden z pełniących wartę Szaulisów co rusz podnosił głowę i pilnie przyglądał się niebu. Pewnie ktoś go przed jego misją poinstruował, że Polacy swych dodatkowych wyborców zrzucają na spadochronach prosto na lokal wyborczy i dlatego zawsze w rejonie wileńskim wygrywają wybory. Mundurowy więc z podejrzeniem penetrował wzrokiem nieboskłon, podczas gdy jego kolega stał na szeroko rozstawionych nogach z rękoma założonymi z tyłu i wzrokiem utkwionym na przeciw. Ten zapewne hipnotyzował (albo przynajmniej próbował to czynić) wyborców tak, by pod presją jego naburmuszonej postawy zapomnieli, na kogo przyszli zagłosować. Dwóch kolejnych coś ze sobą w przyciszonej rozmowie namiętnie wyjaśniali. Pewnie chodziło im o plan „Aras”, który sobie szlifowali w detalach na wypadek, gdyby zobaczyli spadochraniarzy.
Dziś sobie żartuję z tej obstawy paramilitarnej wyborów w Grygajciach, ale w dniu głosowania jakoś nikomu z grygajcian wesoło nie było. Raczej ponuro i może nawet niektórym w starszym wieku groźnie. Pamiętają dawne czasy.
Ten, kto dał rozkaz wysłania Szaulisów akurat tylko do jednego rejonu na Litwie w dniu wyborów, by tam pilnowali wyborców, zrobił wielką krzywdę i wyborcom, i Litwie. Wyborcom z wiadomych względów, Litwie – bo sprawił jej wizerunkowy „prezent”. Święto wyborcze w paramilitarnej oprawie, zupełnie jak u „demokratów” na Wschodzie.
Ale sytuację zgrozy wokół drugiej tury w podstołecznym rejonie kreowano na długo przed samym głosowaniem. Koalicja rządząca w kraju na czele z premier Ingridą Šimonytė i przewodniczącą Sejmu Viktoriją Čmilytė-Nielsen, jak kiedyś Vytautas Landsbergis, wezwała do historycznego pokonania Polaków w rejonie wileńskim. Cała różnica w wezwaniach była tylko taka, że Landsbergis, gdy wzywał, nie pełnił już żadnych oficjalnych wysokich stanowisk. Przewodnicząca Sejmu jest tymczasem zgodnie z Konstytucją drugą osobą w państwie, premier w tej gradacji stoi zaraz za nią. Musiałyby więc wiedzieć, że politykom na tak eksponowanych stanowiskach nie wypada „wzywać”, bo tym samym dyskredytują swe urzędy, ale też ich stronnicze wezwanie, by głosować na przedstawiciela jednej z partii, aby nie wygrał reprezentant partii mniejszości narodowych, można odczytać w kategoriach dyskryminacji i nieuprawnionej presji na mniejszość narodową.
Administracyjne ręczne sterowanie procesem wyborczym w rejonie wileńskim to kolejny przykład niskich standardów demokratycznych w naszym państwie, który miał za cel utrudnienie w głosowaniu jednej ze stron. Tak jakoś ułożyło się, że dwa z czterech przedterminowych punktów wyborczych zlikwidowano akurat w tej części rejonu, gdzie dominują wyborcy Akcji Wyborczej Polaków na Litwie – Związku Chrześcijańskich Rodzin, a dwa zostawiono w północno-zachodniej części rejonu, gdzie akurat ostatnio zasiedliło się dużo wyborców narodowości litewskiej. Czyli jedni mieli ułatwiony dostęp do głosowania przedterminowego, drugim taki dostęp maksymalnie utrudniono.
Również gdy idzie o głosowanie w domu, można było zaobserwować podobną tendencję. Wyborcy z niewłaściwym nazwiskiem, którym przysługuje głosowanie w domu, daleko nie zawsze doczekali się przedstawicieli dzielnicowej komisji wyborczej. Bo ci pewnie pobłądzili po drodze.
To są tylko niektóre przykłady nieprawidłowości i zamierzonych działań, które doprowadziły do wypaczenia wyników wyborów w rejonie wileńskim. Takich działań być nie powinno. Międzynarodowi obserwatorzy jednak je odnotowali...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Szaulisom mówimy zdecydowane - NIE!
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.