Wynikło z nich, że rządzący w naszym kraju konserwatyści wydźwignęli republikę na szczyty innowacji, progresu, wspaniałego rozwoju – najlepszego w całej galaktyce, no... przynajmniej w tej części znanej jako republiki bałtyckie. Wszystko to się stało dzięki nieprzeciętnemu wręcz poziomowi zaradności władzy, która radzi sobie w trudnych czasach kryzysów, inflacji, wojennych terminów jak nikt inny w promilu co najmniej 1000 km od jej granic.
Cykl artykułów o Litwie w prestiżowym angielskim tytule bardzo podbudował podupadłe morale wśród rządzących nad Wilią i Niemnem, którzy z zagranicznej prasy dopiero się dowiedzieli, jacy są wyjątkowi, sprawni w rządzeniu, nietuzinkowi w pomysłach. Słowem samozachwyt opanował szeregi landsbergistów, czego wyrazem był chociażby wpis Ministerstwa Spraw Zagranicznych (kierowanego, jak wiadomo, przez Landsbergisa juniora) na facebooku, w którym resort pochwalił się, że „Litwie udzielona została szczególna uwaga”. Swego zachwytu po lekturze artykułów nie mógł ukryć też szef strategicznego komitetu komunikacji rządu. Oświadczył on, że uwaga poświęcona Litwie jest, jak nigdy dotąd duża, a to oznacza, że „kažka gerai darom”. A co najważniejsze – przekonywał – że to nie jest kampania na zamówienie.
Jednak wszelkie normy wazeliniarstwa przebił dopiero były dwukrotny premier konserwatystów, a obecnie eurodeputowany tej partii Andrius Kubilius, który ogłosił post factum, że te rewelacje, które się ukazały o Litwie w „Financial Times” – to wyłączna zasługa Gabrieliusa Landsbergisa oraz Ingridy Šimonytė. Ich genialnych posunięć jak w kraju, tak i za granicą. To ten niepospolity pod względem urody, zalet i posiadanych talentów duet spowodował, że za Wilnem zaczęli kroczyć takie europejskie stolice jak: Berlin, Paryż i Bruksela, a nie odwrotnie, gdy zwyczajowo to Wilno maszerowało z tyłu za wspomnianymi metropoliami. Cytuję (uwaga): „Gabrieliusa i Ingridy konsekwentne słowa (i czyny) nie tylko o Rosji, ale i o Chinach zmieniają dotychczasowy paradygmat, który dominował w Unii. Berlin, Paryż, Bruksela idą naszym śladem, a nie odwrotnie. Dlatego o tym i pisze „Financial Times”. Pisze nie kryjąc szacunku i zachwytu wobec postawy Litwy”. Koniec cytatu.
Autozachwyt Kubiliusa podchwycili też inni, szeregowi, konserwatyści i liberałowie, którzy też publicznie jak tylko mogli podziwiali rząd, który tak cudownie rządzi, że nawet przez wszystkich ceniony, prestiżowy i solidny „FT” o tym napisał cykl artykułów (łącznie aż siedem na różne tematy, poczynając od koszykówki i na innowacjach technologicznych kończąc). Wprost nie mógł się powstrzymać, by nie udzielić Litwie uwagi, brzmiała główna nutka samozadowolenia.
Konserwatyści samozadowoleni byli jednak tylko do czasu. Niedługo bowiem wyszło na jaw, że „uwaga dla Litwy” została w prestiżowej angielskiej gazecie wykupiona przez ... rząd litewski jako reklama. Za wszystko dość sowicie (bo aż 57 tys. euro) zapłaciła agencja „Investuok Lietuvoje”, która została powołana przez ministerstwo innowacji w celach piarowych. Gdy straszna tajemnica wydała się, wszyscy autozachwyceni jak jeden mąż zaczęli się wypierać, żeby cokolwiek wiedzieli, iż artykuły o Litwie w „FT” byli po prostu płatną reklamą, a nie – jak na początku piali – zachwytem angielskich opiniotrwórczych mediów nad sukcesami Litwy i jej rządu. Kubilius nie byłby sobą, gdyby na poczekaniu nie wysmażył wytłumaczenia, że ponoć rząd Litwy zapłacił tylko za druk dodatku w „FT”, w którym była opiewana Litwa. Za treść ponoć nie było płacone. Żurnaliści rzekomo nawet nie wiedzieli, kto był zleceniodawcą płatnych reportaży, co też potwierdził jeden z nich – Richard Milne. W takim razie w tym miejscu należałoby zastanowić się nad przenikliwością angielskich dziennikarzy, którzy mieli nie domyślać się, kto mógł zapłacić za teksty sławiące Litwę i jej rząd. Pisali zatem, co chcieli, jak twierdzą, ale finalnie i tak wyszły im dytyramby na temat płacących, którzy z kolei zapewniają, że (jak już pisaliśmy) nie wiedzieli, iż pochwalne ody na ich cześć w renomowanej angielskiej gazecie ukazały się za pieniądze litewskiego podatnika.
Zdaniem opozycji jednak, rzecz z „Financial Times” miała się niezwykle banalnie. I wyglądała z grubsza następująco: rząd przy pomocy podwładnej mu agencji reklamowej zapragnął samowypromować się za granicą. Ale nie tylko, bowiem reklama jednocześnie była przeznaczona też i na rynek wewnętrzny - „vidinė auditorija mulkinti”. Czyli innymi słowy, by zrobić wrażenie na Litwinach, którzy nie doceniają rządzących za ich nieprzeciętne zasługi, a tymczasem ci rządzący, są tak doceniani za granicą i to nie byle gdzie, a w samym „Financial Times”.
Obawiam się jednak, że operacja mydlenia oczu „vidininėi auditorijai” nie powiodła się, a finalnie nawet (po tym, gdy prawda wypłynęła na jaw) była kontrproduktywna. Litwini pojęli, że rząd, który „nie błyszczy wspaniałymi rankingami”, jak zaznaczają litewskie media, chciał przed wyborami samorządowymi nieco sobie te rankingi podreperować. W tym celu, nie tylko że uruchomił kampanię piarową za granicą, ale też w kraju postanowił zmienić kapelusz, gdy idzie o poglądy ideologiczne. W Sejmie bowiem właśnie zaczęła się przepychanka w łonie koalicji, by projekty ustaw ideologicznych o legalizacji narkotyków oraz związków partnerskich dla par jednopłciowych, które wywołują duże emocje wśród zwykłych ludzi (75 proc. na „nie”) odłożyć na sesję wiosenną parlamentu, czyli na powybory. Laisvės partia oczywiście prze, by już teraz, nie odkładając, przyklepać jej sztandarowym projektom, ale landsbergiści postanowili zdjąć przed wyborami swój genderowy kapelusz i zamienić go na kapelusz tradycjonalistów – zatroskanych o rodzinę, wartości chrześcijańskie, Litwę. Wiedzą, że z genderowym kapeluszem na głowie ich merów, których sporą część wytypowali spośród posłów na Sejm, zwykli Litwini poślą tam, gdzie „nauka” gender uczy, że jest to normalna skłonność seksualna.
W rejonie wileńskim – tak na marginesie – konserwatyści i liberałowie do swej dawnej koalicji w tych wyborach postanowili jeszcze dokooptować właśnie partię „Laisvė”, która najbardziej forsuje to na Litwie, czego uczy „nauka” gender. Trochę jak w powiedzonku „wojna wojnoj, a gender po raspisaniju”, zmieniając nieco, rzecz jasna, znaną parafrazę w końcówce. Powstaje zatem nam w rejonie podstołecznym piękna, dumna, arcynowoczesna, tęczowa koalicja, która zamierza przekonywać mieszkańców rejonu wileńskiego, że nowocześnie, w sposób najlepszy z możliwych w całym wszechświecie rozwiąże wszystkie problemy. Nawet te, które tworzy ich konserwatywno-liberalny rząd np. radykalnie ucinając finansowanie dróg w podstołecznym (tzw. žiediniam) rejonie.
Czekamy zatem, aż o tym nietuzinkowym wydarzeniu ukaże się specjalny artykuł w „Financial Times”, który dodatkowo poświadczy o geniuszu Gabrieliusa Landsbergisa, Ingridy Šimonytė i Vytautasa Raskevičiusa nie zapominając. Wówczas światowa opinia publiczna zostanie właścicielką tej unikatowej wiadomości, a Andrius Kubilius napisze jeszcze bardziej wazeliniarską panegirykę na temat swych młodszych kameradów...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
plunięcie w twarz mieszkańcom republiki
Przecież wiedzieli za co płacą. Tylko myśleli, że prawda nie wyjdzie na jaw.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.