Skandaliczny wyrok zapadł w związku z tym, że dziennikarz Wojciech Biedroń, recenzując tevaenowski reportaż, przedstawił tezę, iż cała impreza mogła być zwykłą ustawką, przeprowadzoną na zlecenie osób, których tożsamości nie udało się ustalić. W rzetelnie udokumentowanym materiale (opartym na dwóch różnych źródłach) Biedroń podaje, że za inscenizację urodzin fuhrera nacjonalistom z grupy Duma i Nowoczesność nieznane osoby zapłaciły 20 tysięcy złotych, stawiając przy tym warunek, że w imprezie ma uczestniczyć musowo niejaka Anna Sokołowska (w rzeczywistości Anna Sobolewska reporterka TVN). Dzielna dziennikarka, według legendy jej stacji, miała się w ten sposób tajnie przedostać do hermetycznej grupki polskich zwolenników Hitlera i potem incognito – chytrze i niepostrzeżenie - nagrać ich imprezkę w lesie z neonazistowskimi symbolami, flagami, a nawet urodzinowym tortem z odpowiednią atrybutyką w tle. Tępi naziole oczywiście niczego podejrzanego nie zauważyli, chętnie hajlowali do kamery, jakby na komendę lub czyjeś zawołanie, nie zdając sobie sprawy, że są nagrywani.
Efektem sprytu Sokołowskiej vel Sobolewskiej i nielotności podgolonych okazał się gromki reportaż TVN, jaki stacja rozpromowała w Polsce i na świecie z przesłaniem, że w polskich lasach kryją się naziści, których władza w Warszawie (często na Zachodzie przedstawiana jako faszystowska) nie kontroluje.
Z taką tezą reportażu nie zgodził się dziennikarz „Wpolityce” Wojciech Biedroń, który w oparciu o swe źródła informacji, jak też o materiały, zebrane przez polską prokuraturę w tej sprawie, przedstawił własną wersję wydarzeń. Recenzując tevaenowski reportaż, zasugerował że mógł być on oparty na wcześniej ukartowanej ustawce. Odsłonił też na czym miały polegać kulisy manipulacji i czemu ta miała służyć. Zrobił to profesjonalnie, na chłodno, zgodnie z warsztatem dziennikarskim.
Artykuł prawicowego dziennikarza mocno jednak zirytował stację telewizyjną, która sama siebie codziennie przedstawia widzom jako „wolne medium”. Przy tym irytacja była tak duża, że TVN żurnalistę podało do sądu. Ten po pewnym czasie wydał kuriozalny i drakoński w stosunku do redakcji prawicowego pisma wyrok. W tygodniku mają być zamieszczone przeprosiny, a redaktor naczelny pisma z własnej kieszeni ma zapłacić grzywnę w wysokości 50 tysięcy złotych.
Eksperci medialni oraz uczciwi dziennikarze tak absurdalny wyrok uznali za oczywisty przykład cenzury, dławienie debaty publicznej oraz próbę zastraszenia niezależnych dziennikarzy przez medialnych potentatów, którzy nie życzą sobie recenzowania i krytycznego oceniania ich trudu reporterskiego. Innymi słowy „wolne media”, które nadają „całą prawdę całą dobę”, życzą sobie, by prawda była tylko taka, jaką oni głoszą. Inne wersje, sprzeczne z tą prawdą, nawet oparte na wiarygodnych źródłach, nie mają prawa bytu. Na tym (w ich mniemaniu) ma polegać wolność mediów.
Opisując powyższe osobliwe przywiązanie do prawdy przez reporterów TVN nie zamierzam oczywiście odbierać im prawa do trzymania się własnej wersji wydarzeń, że dzielna ich reporterka wniedriłaś, jak by powiedział Stirlitz, w szeregi hitlerowców i sfilmowała to, co chcieli ukryć przed światem. Być może tak było. Równie dobrze mogło być, że nieustraszona antyfaszystka poszła do lasu na grzyby, zabierając ze sobą na wszelki wypadek kamerę i tam przypadkowo natrafiła na imprezkę neonazistów, którą w sposób szpiegowski i tajnie utrwaliła na taśmie filmowej.
Jak ktoś chce wierzyć w taką wersję wydarzeń, niech wierzy. Ale nie rozumiem, dlaczego „wolnym mediom” tak uwiera, że ktoś może wątpić w taki scenariusz, a mając inne źródła informacji – może nawet wysnuć inne wnioski z całej historii. Wolność mediów w tej sytuacji polega na tym, że to widzowie mogą ocenić, która wersja wydarzeń jest bardziej prawdopodobna.
TVN zresztą nie pierwszy raz została przyłapana na tym, jak mówi „całą prawdę całą dobę”. Właściwie ta stacja, założona przez peerelowskich agentów, robi to permanentnie. Tak, na przykład, przed rokiem telewizja chciała opowiedzieć „całą prawdę” o Marszu Niepodległości, jaki 11 listopada maszeruje przez Warszawę. Żeby „prawda była po naszej stronie”, jak mawiała jedna z bohaterek kultowej komedii „Sami swoi”, w TVN musiało wyjść, że ulicami Warszawy znowu maszerowali nacjonaliści, neofaszyści, antysemici i homofobi.
Aby to udowodnić, reporter TVN zaszył się na balkonie domu, znajdującego się na trasie przemarszu i swą kamerę wycelował na inny balkon, gdzie jakiś „nieznany sprawca” wywiesił dużą tęczową flagę. Operator długie godziny czaił się, by sfilmować, jak marszerowicze, na których tęczowa flaga miała zadziałać jak czerwona szmata na byka, ją spalą. Potem w TVN miał powstać materiał o tym, o czym wyżej napisaliśmy. Kamerzysta niepotrzebnie jednak długie godziny marznął na balkonie, bo sfilmować pożaru mu się nie udało. Nikt flagi bowiem nie spalił. Gdyby spalił jednak, to w TVN powstałby bomba-materiał na wzór tego ze śląskiego lasu. „Wolne media” ogłosiłyby triumfalnie, jak to w Polsce kwitnie i szerzy się nazizm, który też jest homofobiczny.
Takie są to standardy w „wolnych mediach”. Gdyby podobny standard spróbował zastosować dziennikarz jednej z terenowych stacji telewizji publicznej, natychmiast pożegnałby się z pracą. Dziennikarzyna wywrócił kosz na śmiecie, a potem jego zawartość leżącą na chodniku sfilmował, by podrysować tezę, jak to lokany włodarz miasta nie dba o czystość na ulicach. Gdy okoliczności jego materiału wyszły na jaw, kierownictwo mediów publicznych nie miało wątpliwości, co należy robić. Konfabulator został dyscyplinarnie zwolniony.
O standardach „wolnych mediów”, którzy kreują rzeczywistość, by potem ją napiętnować, można pisać długie jak górzyste pasmo And komentarze. I nie tylko w Polsce bynajmniej. W USA głośna historia z tej serii wydarzyła się z udziałem czołowego dziennikarza Charliego Chestera, jednego z dyrektorów jednej z największych amerykańskich stacji CNN. Ten został potajemnie nagrany przez obiekt swej adoracji w postaci zgrabnej Amerykanki, którą próbował poderwać. Gadatliwy dyrektor opowiadał w szczegółach, jak jedna z najpotężniejszych amerykańskich stacji telewizyjnych kłamała i manipulowała, by tylko pogrążyć w wyborach prezydenckich Donalda Trumpa.
Szczera rozmowa została nagrana ukrytą kamerą, a „gadatliwy” dyrektor tak się rozgadał na randkach z rzekomą pielęgniarką (w rzeczywistości była aktywistką organizacji, dążącej do transparentności procesów wyborczych „Projekt Veritas”), że zdradził wiele mechanizmów manipulacji i kreowania nieistniejącej rzeczywistości przez CNN w celach pozbawienia władzy znienawidzianego prezydenta. Treść szokuje ujawnioną skalą propagandy, indoktrynacji i zwykłych kłamstw, jakich dopuszczała się liberalno-lewicowa stacja, by tylko pogrążyć nieliberalnego Trumpa. „Zobacz, co osiągnęliśmy. Wyrzuciliśmy Trumpa. Mogę to powiedzieć na 100 procent. A ja poszedłem do CNN, bo chciałem wziąć w tym udział”, przechwalał się na nagraniach przed „pielęgniarką” dyrektor Chester.
Dalej w szczegółach podaje techniki kłamstw i manipulacji. Dla przykładu, prezydent Trump podaje komuś rękę. Stacja CNN bierze ten kadr na drobiazgową kwerendę, z której musi wyjść, że prezydentowi drżą ręce. A więc ma problemy neurologiczne, które mogą mu przeszkodzić w dalszym sprawowaniu urzędu. Temat kampanijny został w ten sposób wykreowany. Dalej stacja zaprasza usłużnych „ekspertów” z branży medycznej, by uwiarygodnić problem, nagłośnić go i nakręcić, choć – jak w nagraniu przyznaje sam „gadatliwy” – „w temacie nie mieliśmy absolutnie nic”.
TVN, CNN i plejada innych „wolnych” mediów lewico-liberalnego chowu całą prawdę mówią całą dobę. Do skutku, aż widzowie w nią uwierzą...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.