Holandia. Haga. W Królewskiej Galerii Malarstwa Mauritshuis – aktywista ekologiczny – przykleił się ogoloną głową do szkła obrazu „Dziewczyna z perłą” autorstwa Jana Vermeera. Jego wspólnik w tym czasie wylał na łysego zawartość puszki z zupą pomidorową. Wandalizm miał na celu wymuszenie zaprzestania wydobycia ropy na świecie, by w ten sposób nie dopuścić do katastrofy ekologicznej.
Wielka Brytania. Londyn. W National Gallery dwie aktywistki z organizacji Just Stop Oil wylały zupę pomidorową na „Słoneczniki” Vincenta van Gogha. Słynny obraz holenderskiego mistrza (wart 84 mln dolarów) ocalał, bo był oszklony, jednak jedna z drewnianych ramek obrazu została uszkodzona.
Niemcy. Poczdam. W Muzeum Barberini barbarzyńcy spod znaku obrońców klimatu uszkodzili obraz Claude Moneta. Dzieło z serii „Les Meules” („Stogi siana”) zostało obrzucone lepką masą z tłuczonych ziemniaków. Do akcji zaangażowały się cztery osoby. Dwie z nich najpierw wylały płyn na obraz, a potem przykleiły się do ściany.
Anglia. Hetfield. 17 aktywistów z organizacji „Animal Rebellion” dokonało napadu na lokalną firmę mleczarską Arla. Po wdarciu się na teren przedsiębiorstwa zadymiarze wiertarkami przedziurawili opony w ciężarówkach przewożących mleko do sklepów. Po wandalskim napadzie w mediach społecznościowych pochwalili się, że niszczą mienie prywatne (uszkodzili co najmniej 50 pojazdów), bo w ten sposób walczą o „klimatyczną sprawiedliwość” oraz o „wolność dla zwierząt”. „Nasza planeta osiągnęła krytyczny punkt. Hodowla zwierząt jest jedną z przyczyn kryzysu klimatycznego i jeśli teraz nie przejdziemy na system żywnościowy oparty na roślinach, stracimy szansę na zapobieganie destrukcyjnym katastrofom klimatycznym”, taki paradygmat skierowali do polityków, od których żądają wprowadzenia zakazu spożycia mleka i mięsa. Zamiast nich ludzkość ma przejść na stołowanie się szczawiem, mirabelkami i innymi jeszcze tam brukselkami delektując się przy tym widokami z dziką florą i fauną, jakie powszechnie mają być odtworzone. Matka Ziemia ma być na nowo ubóstwiana, jak statuetka Pachamamy u Indian Azteków z And.
Taki projekt dla ludzkości mają radykalni ekolodzy, którzy, sowicie opłacani, umiędzynarodowili się ostatnimi czasy, o czym świadczą chociażby przytoczone powyższe przykłady z różnych miast i państw. Są coraz bardziej zbuntowani i odważni w swych poczynaniach. Kleją się masowo do ścian, obrazów, słupów, bram nie tylko na Zachodzie Europy. Mają gorliwych naśladowców również w naszej części kontynentu. W Polsce zachodnich protoplastów gorliwie małpują rodzimi rebelianci. W Warszawie jedna z aktywistek przykleiła się do obrotowych szklanych drzwi w budynku kancelarii premiera. Inna osoba zrobiła to samo, tyle że obiektem klejenia stała się brama wjazdowa do Sejmu Rzeczypospolitej. Głupki i głupkinie prześcigają się więc z pomysłami, jak najbardziej spektakularnie do czegoś się przykleić, ale i tak wyglądają słabo w porównaniu z naczelną ekolożką Rzeczypospolitej Sylwią Spurek. Europosłanka jest bez dwóch zdań najbardziej wykwintnym przykładem szaleństw wyznawców ideologii ekologizmu. Katastrofy przyrodnicze, które rzeczywiście są w naszych czasach coraz częstsze i niszczące, i tak są niczym w porównaniu z tym, jakie katastrofy muszą się dziać w nieszczęsnej głowie posłanki lewicy i zielonych. Jej wypowiedzi o „gwałconych krowach”, na których bez pytania napuszczane są byki, względnie stosowana wobec burek jest procedura in vitro, by zmusić ją do wydania na świat cielaka; czy o jeździectwie, jakie Spurek przyrównowuje do tortury koni, które są przecież „osobami pozaludzkimi”; albo też o wędkowaniu, którego polityczka domaga się zdecydowanie zabronić, gdyż prowadzi ono do zagłady ryb, dużo nam mówią o jej stanie duchowym, a i o wymiarach katastrofy nękającej jej stargany umysł.
Sądzę, że gdyby Sylwia Spurek przykleiła się głową do szafy, trudno byłoby odróżnić, z której strony rozda się bardziej pusty dźwięk w razie puknięcia. Ale to właśnie politycy pokroju Sylwii Spurek czy Fransa Timmermansa, że wspomnę tylko te dwie postacie z kroci innych, od lat swymi wypowiedziami, straszeniem nieustannym o grożącym nam rychło końcu świata z powodu nadmiaru CO2 w atmosferze utworzyli podglebie do wspomnianych wyżej akcji aktywistów z różnych organizacji proekologicznych. Młodzież po prostu dosłownie i na serio przyjmuje strachy produkowane przez polityków.
Klimat oczywiście jest dzisiaj rozchwiany, przyroda często bezmyślnie dla krociowych zysków niszczona. To prawda i nikt rozsądny tego nie neguje. Pytanie, jak z problemem chcą walczyć radykalni ekolodzy, jakie diagnozy wieszczą i jakie środki zaradcze proponują.
Do niedawna jeszcze głównym wrogiem klimatu była obwieszczona dziura ozonowa, która miała ciągle się poszerzać, a przez nią do Ziemi docierać coraz więcej promieni słonecznych i dlatego na Ziemi stawało się coraz goręcej. Zaczęto więc walczyć z aerozolami, dezodorantami i innymi szkodliwymi dla atmosfery rozpylaczami. Walka była bezpardonowa, ale okazała się nieskuteczna. Klimat o jotę się nie poprawił, więc zapomniano o aerozolach i dziurze, a zaczęto szukać innego szkodnika. Padło w końcu na CO2, który ogłoszony został za główną przyczynę ocieplenia klimatu. Światowa lewica, eurokraci rzucili się więc z werwą do nowej walki, przy czym w Europie stała się ona najbardziej bezwględna i kompletnie zidelogizowana. Aby zmniejszyć emisję dwutlenku węgla do atmosfery, wymyślono w Brukseli mechanizm kar za jego produkcję przez państwa członkowskie. Ile ton CO2 państwo w ciągu roku wyprodukuje spalając szkodliwe substancje (węglowi w tej kategorii przypisano palmę pierwszeństwa), tyle poprzez tzw. system ETS ma zapłacić kar dla Komisji Europejskiej. Mechanizm z czasem skomercjalizowano. System ETS trafił na giełdę, gdzie różnej maści spekulanci zaczęli zbijać na nim krocie. Oczywiście kosztem nas, podatników, dopłacamy do ETS-u poprzez horrendalne rachunki za prąd.
Ale ekologom i tego jest za mało. Wyliczyli ostatnio, że to zwierzęta hodowlane – jak krowy czy byki – produkują za dużo CO2 puszczając gazy, załatwiając się zbyt obficie, z czego też potem idą gazy. Zażądali więc od polityków radykalnej redukcji rogacizny, a od ludzi rezygnacji z mięsa i mleka i przejścia na – jak już wspomniałem – potrawę trawienną (od słowa trawa). Fakt, że Europa odpowiada tylko za 6 proc. produkcji CO2, a pozostałą część produkuje reszta świata zwłaszcza Chiny, USA, Rosja i Indie, radykalnych ekologów guzik obchodzi. Jak też komisarza Timmermansa, kolanem przepychającego projekt „Fit for 55”, który – kosztując tak duże miliardy, że nie umiem ich nawet napisać cyframi – zamiast poprawy klimatu doprowadzi do radykalnego zubożenia Europejczyków.
W takim układzie radykałom z Brukseli potrzebni są radykałowie klejący się głowami do obrazów czy ścian i odwrotnie. Radykalni komisarze mogą zawsze powiedzieć, że ich projekt ma poparcie wśród ludzi, radykalni ekolodzy z kolei mogą czuć się bezkarnie, bo mają „plecy” w Brukseli. Gdyby było inaczej i wiedzieli, że policja reagując na ich wandalskie akcje będzie działać zdecydowanie (również z użyciem środków przymusu), to już na sam jej widok spokornieliby, a niektórzy pewnie nawet zmoczyliby pantalony...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.