Raskevičius pierwszy raz „zakwitnął” politycznie, gdy na posiedzeniu sejmowego Komitetu Prawa i Praworządności został ukręcony łeb projektowi poselskiemu Pauliusa Saudargasa, który regulował stosunki osób jednopłciowych pragnących żyć razem zgodnie z litewską Konstytucją i wartościami znanymi na Litwie bodajże od czasów pierwszego wspomnienia nazwy naszego kraju w kronice z wieku XI. „Demokratycznie” zaś do dalszego czytania przez Sejm został zostawiony tylko projekt właśnie posła Raskevičiusa, zakładający paramałżeństwa dla par jednopłciowych. Przy czym kazuistyka, jaka została zastosowana dla uwalenia projektu pozbawionego waloru uczuciowego, jak projekt Saudargasa jest określany przez Raskevičiusa, jest znana i utarta jak wytarte stare siodło szkapy mistrza od śpiewania psalmów Davida La Gamme z powieści Jamesa Fenimore Coopera „Ostatni Mohikanin”. Jest skopiowana toczka w toczkę z ust neomarksistowskich „demokratów” z krajów Zachodu, gdzie afirmacja związków tęczowych jest już powszechnym nakazem albo i prawem, którego nieprzestrzeganie grozi dotkliwymi karami.
Drugi raz poseł Raskevičius zaistniał w roli szefa sejmowego Komitetu Praw Człowieka na międzynarodowej konferencji poświęconej problematyce uchodźczej, na której polityk oskarżył swój własny rząd, że ten mimo dużych starań w zakresie opanowania nielegalnego napływu imigrantów z Azji przez białoruską granicę do Litwy osiągnął rezultat „zerowy”, czyli – jak powiedział w oryginale – „nulinis”. „Rząd praktykantów”, jaką ksywą cieszy się na Litwie gabinet Ingridy Šimonytė z racji młodego wieku jego ministrów (połowa z nich to zaledwie 30-kilkulatkowie), zdaniem posła Raskevičiusa, nie osiągnął nic za ostani rok, bo tak ocenili go eksperci unijni monitorujący prawa człowieka. Raskevičius jak pudło rezonujące te oceny tylko potwierdził.
A oceniono w Brukseli Litwę surowo. Surowo za to, że próbowała bronić swej granicy (a pośrednio również unijnej) oraz bezpieczeństwa obywateli. Za to właśnie została oskarżona przez niektóre instytucje Unii (m.in. Europejski Trybunał Praw Człowieka TSUE) niemalże o stosowanie tortur wobec nielegalnych imigrantów. Zatrzymywała bowiem opresyjnie litewska straż graniczna tych, którzy nielegalnie przez zieloną granicę wdzierali się na terytorium Litwy, a potem – kontynuując tortury – osiedlała jeszcze zatrzymanych w strzeżonych ośrodkach zamkniętych. Jest to, zdaniem szefa sejmowego Komitetu Praw Człowieka (oraz unijnych ekspertów), czyn „nieludzki”, porównywalny tylko do tortur. I sprawy bezpieczeństwa, na które (tego czynu dokonując) powoływała się minister spraw wewnętrznych Agnė Bilotaitė, są tutaj „ne prie ko”, objaśnia polityk z partii Laisvės. Bo przecież TSUE wyraźnie orzekł, cytuje poseł Raskevičius, że „jeżeli osoba ubiegająca się o azyl nielegalnie dostała się na terytorium państwa członkowskiego, to (względy bezpieczeństwa) nie są wystarczającą podstawą, aby ją zatrzymać”.
Należy puszczać takie osoby wolno i niczym za bardzo się nie przejmować, tak przecież uczy nas Bruksela i jej praworządne instytucje. Raskevičius jak został raz pouczony, to już wie, że „jedno drugiemu nie przeczy” tzn. bezpieczeństwo i samowola „nachodźców”. Mimo oczywistego faktu podpowiadającego rozumowi, że sprawa bezpieczeństwa obywateli Litwy i szerzej Unii Europejskiej, a kwestia praw człowieka imigrantów do nieskrępowanego poruszania się po kraju, do którego incognito i nielegalnie się przedarli, są ze sobą niekompatybilne. Wzajemnie się wykluczają, nie mogąc istnieć obok siebie bez obustronnych zakłóceń. Potwierdził to zresztą (pewnie nieświadomie) sam Raskevičius w dalszej swej wypowiedzi, gdy przyznał, że jak tylko przestano pilnować nielegalnych imigrantów, to 2295 z nich natychmiast „oddaliła się z miejsca zakwaterowania”, gdzie mieli czekać, aż będzie ostatecznie potwierdzona ich tożsamość i status.
Zwieli, innymi słowy, z miejsca tortur i drapnęli w świat lepszy, socjalnie szczodry, poprawny politycznie, różnobarwny i różnorodny. Gdzie nie ma nadmiernej „saugumizacji”, jaka występuje, zdaniem Raskevičiusa, na Litwie wobec gości z Azji, Afryki i Bliskiego Wschodu. Tutaj w związku z tym gości może czekać tylko „niehumanitarne i poniżające wobec nich postępowanie oraz nielegalne zawrócenie do kraju pochodzenia”. A zawracać – jak wiadomo – nikogo nie wolno, bo to jest nielegalne. Nawet jeżeli ten ktoś pochodzi z kraju, gdzie nie ma wojny i nic mu tam nie grozi. Skoro zapłacił mafii za długą i niebezpieczną podróż w lepszy świat, więc ten lepszy świat ma być dobry i nikogo nie zawracać. Bo migracja (nawet jeżeli jest nielegalna) ma być prawem człowieka, uważa (zapewne) litewski strażnik praw człowieka.
Trzeci przypadek, w którym poseł Raskevičius akurat nie zaistniał, choć wypadałoby mu jako strażnikowi praw człowieka zaistnieć, dotyczy sytuacji litewskich mniejszości narodowych, które w tych dniach i tygodniach walczą z władzą o swe prawa oświatowe. Walczą czasami w najbardziej dosłownym słowa znaczeniu. Tak było np. w przypadku uczniów starszej klasy rosyjskiego gimnazjum w Wołczunach w rejonie wileńskim. Gdyby władze rejonu uległy szantażowi Ministerstwa Oświaty, Nauki i Sportu i rozformowały rosyjską klasę, która nie spełnia liczbowych kryteriów ministerstwa, to uczniowie tej klasy …musieliby po prostu przerwać edukację. Straciliby szansę na zdobycie matury z tego względu, że w rejonie wileńskim nie ma żadnej innej rosyjskiej szkoły, do której można by było wypychanych z własnej szkoły uczniów zapisać. Poszliby na zieloną trawkę, a ministerstwu i szefowi sejmowego Komitetu Praw Człowieka nic do tego. Na nos założyliby różowe okulary, a na uszy – klapki. W tym akurat przypadku nie widzą przecież łamania żadnych praw człowieka np. prawa do edukacji w języku ojczystym.
Samorząd podstołeczny presji ministerstwa nie uległ, Rada rejonowa klasy nie zlikwidowała, ale wszystko to się działo bez udziału i wsparcia ze strony naczelnego strażnika praw człowieka w naszym państwie posła Raskevičiusa, który swą indolencją w głośnym konflikcie przedstawicieli mniejszości narodowych z litewskim resortem oświaty chyba udowodnił słuszność obaw tych tysięcy obywateli, jacy niedawno domagali się dymisji Raskevičiusa ze stanowiska szefa sejmowego Komitetu Praw Człowieka obawiając się, że te prawa będzie monitorował tylko przez perspektywę – za przeproszeniem – rozporka. Te obawy, niestety, jak na razie w pełni się potwierdzają. Poseł z partii Laisvės, znanej na Litwie jako partia dwóch priorytetów, w sposób żelazny tych priorytetów się wręcz trzyma, czyli dba o legalizację związków partnerskich dla par jednopłciowych oraz legalizację narkotyków. Inne swe obowiązki, prawa człowieka innych obywateli poseł Raskevičius traktuje jak w piosence Elektrycznych Gitar: „Mam wszystko w tyle”.
Nie wiem, czy poseł nuci tę melodię, ale dla litewskich mniejszości narodowych jest – jak na razie – bezużytecznym ignorantem...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
A "dokonania" Raskevičiusa całkowicie go kompromitują.
sztuka dla sztuki i nic więcej
czasem nawet więcej szkód z takich stanowisk niż czegokolwiek dobrego
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.