W swym liście dr Zawadzki poinformował mnie, że był właśnie w Wilnie, gdzie w kiosku kupił „Tygodnik Wileńszczyzny”, w którym natknął się na mój komentarz „Hit biesi lewicę”. Uczony z Warszawy przeczytał go i tak się przejął jego treścią (nieprawomyślną), że zdobył się na czyn wręcz niestandardowy. Postanowił wyszukać w Internecie mój służbowy adres pocztowy i pisemnie mnie poinformować o swych zastrzeżeniach w temacie podręcznika profesora Wojciecha Roszkowskiego „Historia i teraźniejszość”. W piśmie wyczytałem takie oto słowa, że „Pana artykuł narzuca Pana poglądy czytelnikowi jako jedyne słuszne, nie pokazując racji drugiej strony i nie dając czytelnikowi szansy na wyrobienie sobie właściwego zdania”. Po takiej uwadze wstępnej mój krytyczny przypadkowy czytelnik wnioskuje, że „jest to bardzo odległe od rzetelnego dziennikarstwa”. No, „chyba że Pan nie aspiruje w ogóle do takiego miana”, gdyba nad mymi aspiracjami dr Zawadzki i na koniec poucza, bym zaprzestał pisać, a lepiej skupił się na pracy radnego w rejonie wileńskim.
Dziękując za życzliwą radę pozwolę sobie domniemać z powyższej recenzji mego tekstu, że sam Pan doktor warsztat dziennikarski posiadł w sposób absolutny i doskonały. Zna się na dziennikarstwie jak słoń na porcelanie. Tylko skoro tak jest, to jak w takim razie odpowiedzieć na pytanie, jak osoba z tak wybitnymi kwalifikacjami dziennikarskimi nie potrafi odróżnić komentarza od informacji. A Pan doktor właśnie z takim problemem się zdradził nie odróżniając komentarza, który zawsze jest subiektywną opinią autora na określony temat, od informacji, jaka rzeczywiście powinna zawierać opinie różnych stron. Pan doktor czytając „Tygodnik” powinien zwrócić uwagę, że moje felietony ukazują się tam w rubryce zaznaczonej tytułem „Komentarz”. Czyli innymi słowy autorskie spojrzenie na wybrany problem. Komentarz, by było do końca jasne, na ogół bywa krytyczny, kąśliwy, czasami ironiczny, a nawet złośliwy. Taka jest jego natura. Ważne, by argumenty użyte w komentarzu były prawdziwe, trafne, niezmanipulowane. Aha, i na koniec jeszcze. Komentarz wcale nie powinien podobać się tym, których krytykuje. Wręcz przeciwnie: może ich razić, irytować, denerwować, a nawet biesić. Nie musi też powielać poglądów krytykowanych zwłaszcza, jeżeli te poglądy (jak często u lewicy bywa) – to zwyczajny bełkot i oderwane od rzeczywistości (prawdy) pustosłowie.
Że tak właśnie jest, udowodnię od ręki, przedstawiając najświeższą recenzję podręcznika „Historia i teraźniejszość”, wykonaną piórem redaktorki „gazety.pl” Wiktorii Beczek. Posłuchajmy jej racji. Przepraszam, posłuchać się nie da, bo pani redaktor Beczek atakuje ad persona profesora Roszkowskiego tudzież zapamiętale walczy z treścią jego podręcznika, nie przedstawiając żadnych własnych argumentów in contra. Tak samo zresztą jak dr Zawadzki. Po prostu książkę miesza z błotem, bo jej autor „nie lubi lewicy”, którą skrytykował już „na 23 stronie swego podręcznika”. Potem Beczek tylko cytuje wyrwane zdania z podręcznika, które na jej wyczucie powinny wzbudzić u wyćwiczonych ideologicznie czytelników jej gazety oburzenie. Żadnych własnych merytorycznych kontrargumentów, które by wykazały, że profesor nie ma racji, myli się, manipuluje prawdą. Nic z tych rzeczy. Redaktor Beczek wylewa swą złość i frustrację tylko dlatego, że profesor Roszkowski przekazuje uczniom wiedzę z najnowszej historii Polski i świata nie taką, jaką oczekuje lewicowa aktywistka. Nie przepuszcza informacji i faktów przez filter lewicowej poprawności politycznej i jej zawiesinę ideologiczną. Ba wręcz przeciwnie, tę ideologię na podstawie konkretnych wydarzeń politycznych i społecznych obnaża i przed nią przestrzega.
Przytoczę kilka zaledwie cytatów, jakie cytuje z podręcznika redaktorka „gazety” jako kontrowersyjne i w domyśle nie prawdziwe. Na początek Beczek cytuje zdanie autora podręcznika na temat Kościoła katolickiego: „Kościół łagodzi i normuje stosunki między ludźmi oraz narodami”. No, rzeczywiście skandaliczna wypowiedź. Powinno przecież być: „Kościół jest źródłem waśni, napięć i szczucia na ludzi”. Wtedy Beczek byłaby uanielona. A tutaj, nie tylko że Kościół został pozytywnie przedstawiony dla młodzieży, to jeszcze w tym kontekście w podręczniku znalazło się zdanie, że „źródłem ateistycznej propagandy są dziennikarze, ludzie biznesu, gwiazdy rocka, aktorzy i inni celebryci”. Beczek, dziennikarka głównego nurtu, feministka i propagatorka gender, wie coś o tym, ale nie chce, by młodzież o tym została poinformowana. Wolałaby pewnie, by w podręczniku było, że celebryci, biznesmeni, dziennikarze i aktorzy – to propagatorzy wartości chrześcijańskich, skromności i dobrych obyczajów.
To samo można powiedzieć, gdy redaktor Beczek pochyla się w swej recenzji nad krytycznymi postrzeżeniami profesora Roszkowskiego na temat ewolucji Unii Europejskiej w kierunku państwa federacyjnego pod egidą Niemiec. Beczek faktu nie zaprzecza. Pisze jedynie, że autor jest antyunijny, bo tak pisze. Argument tak „merytoryczny”, że szare komórki się zwijają same. Gdy Roszkowski wspomina o faktach cenzury w sieciach społecznościowych, podając za przykład Facebook i jego ateistycznego właściciela Marka Zuckerberga – oto cytat: „(...) Bez różnicy, czy jest to komitet centralny partii komunistycznej, czy właściciel np. niemieckiego koncernu Springer, czy też Mark Zuckerberg, właściciel Facebooka – każdy, kto posiada media, żąda, by reprezentowały one jego interesy oraz wyznawany przez niego światopogląd, który uproszczony jest do ideologii”, pani redaktor traci równowagę emocjonalną. Zarzuca profesorowi „tępe” lansowanie własnego światopoglądu. Cytuję: „Nie sądzę, by nie zdawał sobie sprawy z tego, że podręcznik tak ewidentnie, że aż tępo, reprezentuje jego światopogląd”. Kto tutaj jest reprezentantem „tępej” ideologii, kto stosuje cenzurę w Big Tech, kto „mądrości” dla młodzieży próbuje wkładać łopatą do głowy, a kto przekonuje do swych racji drogą argumentów i historycznych faktów?. Na te pytania niech czytelnicy odpowiedzą sobie sami. Panią redaktor oburza też teza profesora mówiąca o tym, że nie wolno stawiać znaku równości pomiędzy niemieckim nacjonalizmem, a polskim. Niemiecki bowiem historycznie się kojarzy z agresją i nazizmem, polski zaś częściej z poświęceniem dla ojczyzny i patriotyzmem. Beczek nie robi jednak w tym żadnego rozróżnienia jak słynna kawałowa blondynka, z którą wygląda, że redaktor zamieniła się na rozumy. Blondynka w jednym z kawałów pyta: „jak to państwo w końcu się nazywa – Iran czy Irak?”. Beczek pyta, czym lepszy jest polski nacjonalizm od niemieckiego?
Podobnie „inteligentna” redaktor jest w temacie rewolucji obyczajowej lat 60., a temu tematowi prof. Roszkowski w swym podręczniku poświęca sporo miejsca. Uważa, że rewolucja dzieci kwiatów miała bardzo negatywny wpływ, bo „podkopywała fundamenty życia rodzinnego na Zachodzie”. Ponadto skutki rewolucji są dalekosiężne. Wpływają również na czasy dzisiejsze. „Obecnie lansuje się model rodzinny, który zakłada tworzenie się „dowolnych grup ludzi, czasem o tej samej płci, którzy będą przywodzić dzieci na świat w oderwaniu od naturalnego związku mężczyzny i kobiety, najchętniej w laboratorium”, cytuje ze zgrozą antylewicowe herezje profesora feministka. Pytania: „Czy tak nie jest w rzeczywistości?”, oczywiście nie zadaje.
Dumnie nosi torbę, jak kiedyś dzieci kwiaty, z napisem „No rules”. „Nie ma zasad”...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.