Z okazji trzylecia urzędowania Nausėdy spółka „Sprinter tyrimai” przeprowadziła sondaż, w którym zapytała Litwinów, na kogo zamierzają głosować za 2 lata, gdy kadencja urzędującego głowy państwa dobiegnie końca. Badania socjologiczne na tym etapie czasowym są oczywiście obarczone dużym marginesem gdybania, ponieważ za 2 lata w polityce dużo może się zmienić, a ponadto jak na razie, żaden z sondowanych polityków jeszcze nie potwierdził swego udziału w wyborach w 2024 roku. Tym niemniej są one sygnałem, pokazującym nastroje społeczne w aspekcie urzędu prezydenta. Po pierwsze pokazują, jak wyborcy oceniają urzędującego prezydenta. Po drugie zaś sygnalizują, czy aby na horyzoncie nie pojawia się jakaś znacząca figura polityczna, która realnie mogłaby zagrozić reelekcji Nausėdy.
Na pierwsze pytanie wyborcy odpowiedzieli raczej pozytywnie dla obecnego włodarza pałacu Daukantasa. Nausėda zajął pierwsze miejsce w sondażu. Na niego swój głos deklaruje oddać 16,6 proc. wyborców. Z drugim pytaniem sprawa wygląda nieco bardziej skomplikowanie. Sondaż pokazał, że żaden z aktywnych, liczących się litewskich polityków nie jest w stanie stanąć w szranki wyborcze z Nausėdą. Żaden nawet blisko nie przybliża się do niego w rankingu. Jak trafnie zauważa politolog Šarunas Liekis, rząd szoruje po dnie, gdy chodzi o jego popularność, więc trudno oczekiwać, by któryś z liderów rządzącej koalicji miałby szansę na sukces wyborczy.
Jeszcze nie tak dawno był pomysł rządzących, by jako wspólnego kandydata na prezydenta wysunąć przewodniczącą Sejmu, liberałkę Viktorię Čmilytė-Nielsen. Pomysł jednak zdechł śmiercią naturalną, gdyż się okazało, że sztucznie uśmiechnięta Nielsen „netraukia”. Na byłą mistrzynię szachów, według wspomnianego sondażu, chciałoby głosować 2,7 proc. wyborców, co daje szansę na sukces w granicach błędu statystycznego. Rządzący więc w tym miejscu zderzyli się z dużym kłopotem. Bo nie tylko Nielsen „netraukia”, ale i lider konserwatystów Gabrielius Landsbergis, potencjalny kandydat, jeszcze bardziej „netraukia”. Na obecnego szefa litewskiej dyplomacji chce głosować zaledwie 2 proc. respondentów, czyli nawet mniej niż wynosi błąd statystyczny. Bardzo kąśliwy wobec Nausėdy Landsbergis junior nie może więc nawet śnić o zajęciu jego miejsca za 2 lata. Klan Landsbergisów będzie musiał więc przyzwyczaić się, że jedynym sukcesem w aspekcie zmagań o pałac Daukantasa będzie u niego papierowa prezydentura Vytautasa Landsbergisa, któremu obecna większość sejmowa w końcu potwierdziła ustawowo, że mimo iż nigdy nie był wybrany na prezydenta, to i tak był „faktycznym przywódcą państwa” na przełomie lat 90. Pełnił wówczas urząd przewodniczącego Rady Najwyższej Republiki Litewskiej i jako że w te lata urzędu prezydenta na Litwie w ogóle nie było, więc faktycznie był nim Landsbergis, uznał Sejm zdominowany przez partię wnuka nobilitowanego.
Napisałem, że odpowiedź na drugie pytanie nie jest tak jednoznaczna z powodu tego, że chrapkę na powrót do pałacu Daukantasa może mieć jego była lokatorka Dala Grybauskaitė. Litewska Konstytucja wprawdzie przewiduje możliwość urzędowania w czasie tylko dwóch kadencji (a Grybauskaitė odbyła właśnie dwie kadencje), ale z dopiskiem słowa „iš eilės”. Czyli Grybauskaitė po przerwie startować znowu może i nie wykluczone, że tak się stanie. Sondaż „Sprinter tyrimai” wykazał, że jest ona w stanie zagrozić Nausėdzie. Na eksprezydentkę chce bowiem ponownie głosować aż 15,2 proc. Litwinów.
Grybauskaitė, której nie udało się po zakończeniu swej kadencji prezydenckiej urządzić się w Brukseli, teraz wydaje się dawać sygnały, że chciałaby wrócić do polityki krajowej. Politolodzy zauważają jej dużą ostatnio aktywność w mediach, gdzie ostro krytykuje działania władz w polityce wewnętrznej i zagranicznej. Tym samym wydaje się próbować przypominać o sobie, jak to ona postąpiła by chociażby w głośnej ostatnio sprawie tranzytu kaliningradzkiego przez Litwę. Rząd „blaškosi” drwi z Grybauskaitė i poucza zarazem, że trzeba działać zdecydowanie. A na Litwie, jak wiadomo, zdecydowanie może działać tylko...no właśnie Grybauskaitė. Pamiętamy przecież, że gdy wpada ona w pasję, to warczy do wszystkich jak silnik: „wrum, wrum”. A więc, narodzie, zaczynaj już po trochę tęsknić na Żelazną Magnolią.
Oczywiście, aktywne komentowanie potknięć rządu przez Grybauskaitė może też oznaczać, że celuje ona też w krzesło premiera. Rząd nie radzi, trzeba więc komuś mu pomóc. W Rosji, kiedy Dmitrij Miedwiediew był tam najpierw premierem, a potem ustawionym prezydentem (by dać Putinowi przeczekać jedną kadencję i startować do trzeciej), żartowano, iż biedak tak się zakręcił, że rano „s prosonja” już nie pamiętał, czy jest premierem, czy prezydentem. Być może również Grybauskaitė nie wie, czy chce być prezydentem, czy premierem. Ale faktem jest, że jej potencjalne chcenie nie jest pozbawione szans. Na dzisiaj tylko ona może realnie zagrozić prezydentowi Nausėdzie w jego potencjalnych staraniach o reelekcję. Jest też całkiem nie wykluczone, że rządzący, zdając sobie sprawę, że sami nie mają żadnych szans, by wysadzić Nausėdę z prezydenckiego siodła, zechcą posłużyć się właśnie Grybauskaitė. Już tak kiedyś przecież było, gdy Vytautas Landsbergis po własnej klęsce prezydenckiej pałac przy placu Daukantasa „przejął” właśnie dzięki Grybauskaitė. Landbergis wygłosił wówczas do narodu słynne: „Tegul Dalia bus Lietuvos Dalia” i w ten sposób była sowiecka prominentka została jego „statytinė” na urzędzie prezydenta Litwy. Oczywiście, gdyby scenariusz powtórzył się z udziałem juniora Landsbergisa, to też role pewnie również by się nieco zamieniły. Grybauskaitė z pewnością marionetką juniora nie zostałaby. Raczej odwrotnie, to junior musiałby w poniedziałki chodzić do pałacu prezydenckiego po instrukcje.
Oczywiste też, że z punktu widzenia interesów Litwy, nie dla klanu Landsbergisów, potencjalny powrót Grybauskaitė na urząd prezydencki byłby raczej problemem. Wszyscy pamiętamy przecież jej antypolski garb i trudne relacje z przywódcami Polski. Grybauskaitė nie godziła się nawet na najmniejsze ustępstwa wobec Warszawy w kwestiach praw mniejszości polskiej na Litwie. Nawet w tak symbolicznej sprawie, jak oryginalna pisownia polskich nazwisk. Dopiero po jej zejściu ze sceny politycznej Litwy sprawę, przynajmniej częściowo, udało się załatwić. Nausėda tymczasem zgoła przeciwnie bardzo szybko znalazł wspólny język z polskimi politykami, a z prezydentem Andrzejem Dudą ma tak przyjazne i zaufane relacje, jakie kiedyś mieli ze sobą prezydenci Lech Kaczyński i Valdas Adamkus. W sytuacji ogromnych napięć geopolitycznych i wojny na Ukrainie dobre relacje z największym partnerem w regionie jest dla Litwy rzeczą bezcenną. Grybauskaitė tymczasem mogłaby również dzięki swemu temperamentowi szybko zepsuć, co udało się naprawić Nausėdzie.
Konserwatyści, zawzięci i mściwi, po przegraniu z Nausėdą w wyborach, chcieli przynajmniej zabrać mu krzesło w Brukseli, by nie mógł w stolicy Unii reprezentować Litwy. Nie udało się. Obaczymy, co wymyślą, by zdobyć pałac prezydencki za 2 lata, nie mając ku temu potencjału...
Tadeusz Andrzejewski,
radny rejonu wileńskiego
Komentarze
Wystawiając kandydata w wyborach prezydenckich Wilnianie podkreślają swoją obecność i dorobek, akcentują rolę polskiej autochtonicznej ludności w najnowszych dziejach Litwy.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.