Funkcjonująca od kilku kadencji i niezrozumiała dla wyborców, egzotyczna koalicja ludowych chadeków z socjalistami, ponownie została zawarta, choć przynajmniej teoretycznie powinna ich dzielić przepaść programowa. To tak, jakby łączyć wodę z ogniem. Po raz kolejny okazało się, że unijna demokracja rządzi się własnymi prawami. Jest jednak jeden wspólny mianownik tego niedorzecznego na pierwszy rzut oka związku, w obu frakcjach prym wiodą niemieccy eurodeputowani. To, co w normalnym systemie demokratycznym jest niepojęte, w europarlamencie stało się faktem. Parafrazując znane piłkarskie porzekadło, wprawdzie Unię tworzy 28 państw, ale ostatecznie decydujący głos i tak należy do Niemiec. Potwierdzeniem tego jest obsadzenie kluczowych unijnych stanowisk. Nowy szef Komisji Europejskiej Jean-Claud Juncker, były premier Luksemburga, ale mocno związany z niemieckimi chadekami, bez ich poparcia nie mógłby nawet marzyć o zostaniu „komisarzem komisarzy”. Natomiast nowym – starym przewodniczącym Parlamentu Europejskiego został, a raczej należałoby powiedzieć: ciągle jest, niemiecki eurodeputowany, socjalista Martin Schulz.
Tym niemniej skład i układ sił w PE zmienił się. Zgodnie z przewidywaniami, okrzyknięta wielkimi wygranymi grupa około 100 eurosceptyków, została zmarginalizowana i rozbita, a większość z jej członków zasiliła pozbawioną politycznego znaczenia ławę posłów niezrzeszonych. To efekt działania „walca” wszechobecnej poprawności politycznej panującej w Brukseli. Wielu komentatorów, słabo obeznanych z unijnymi realiami, wieściło rewolucję w PE. Nic bardziej naiwnego, bo eurokratyczna machina skutecznie chłodzi gorące głowy polityków. W porównaniu z poprzednimi wyborami podobny stan posiadania zachowały największe frakcje ludowa i socjalistyczna. Zaszła jednak jedna, bardzo znacząca zmiana w parlamentarnym układzie sił.
Największym wygranym, co jest pozytywną niespodzianką, stała się Fakcja Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), w której zasiada Waldemar Tomaszewski, przewodniczący AWPL. Frakcja EKR, której przewodzą brytyjscy torysi z rządzącej partii Camerona, wyrosła na trzecią siłę europarlamentarną, spychając na dalszy plan liberałów oraz frakcję tzw. zielonych. Tym samym głos eurorealistów, wzywających do głębokiej reformy niewydolnych instytucji unijnych, będzie lepiej słyszalny. Niewątpliwie będzie to głos, z którym zarówno Bruksela, jak i państwa członkowskie, będą musiały się liczyć. Sam Tomaszewski zachował wysoką pozycję w tej frakcji. Zasiadł w Prezydium Frakcji EKR i będzie piastował, ważną z punktu widzenia Litwy, funkcję wiceprzewodniczącego delegacji parlamentarnej Unia – Białoruś. Jest to o tyle ważne, że polityka wschodnia Unii staje się priorytetem Wspólnoty.
Powyborczy unijny tort jest już prawie podzielony. Europejska lewica z europejską niby prawicą przez kolejne 5 lat będą wyznaczać kierunek polityki unijnej. Miejmy nadzieję, że ten niezbyt dobrze służący Europie monopol technicznej, bo przecież nie ideowej, koalicji, zostanie kiedyś przełamany. Jeżeli znacząco wzrastające poparcie dla partii tworzących frakcję EKR utrzyma się, to po następnych wyborach ta właśnie grupa będzie miała szansę na przejęcie sterów Unii. Wówczas eurorealizm, oparty na zdrowym rozsądku i dobru Europejczyków, zwycięży nad skostniałym, technokratycznym i bezdusznym dyktatem dzisiejszej Brukseli.
Dr Bogusław Rogalski, politolog
Doradca ds. międzynarodowych w PE
Komentarze
Lider AWPL cieszy się szacunkiem nie tylko polskich polityków. Nie tak dawno spotkał się z premierem Wielkiej Brytanii Cameronem. Można śmiało powiedzieć, że Waldemar Tomaszewski jest politykiem nie tylko litewskiego, ale i europejskiego formatu. Nie ukrywam, że cieszy mnie iż kandydat na którego oddałem swój głos w wyborach tak dobrze radzi sobie w europejskiej polityce
czytałem te wypociny na delfi. Każda próba wytłumaczenia i usprawiedliwienia dyskryminacji polskiej ludności autochtonicznej na Litwie, jest żałosna i śmieszna, zwłaszcza teraz gdy pozycja języka litewskiego na Litwie jest już ugruntowana i język polski mu w żaden sposób nie zagraża. Jedynym "zagrożeniem" jest to, że mniej osób się zlituanizuje i pewnie o to Litwinom chodzi, bo bronić swojego języka już nie muszą.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.