Prezydent Grybauskaitė, owszem, zwołała posiedzenie ROP, by omówić sprawy bezpieczeństwa naszego kraju w związku z zaostrzającym się konfliktem rosyjsko-ukraińskim, jednak z zaproszenia wykluczyła dwóch członków Rady – przewodniczącą Sejmu Loretę Graužinienė oraz przewodniczącego sejmowego komitetu Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Artūrasa Paulauskasa.
Nie zaprosiła, bo, jak wyjaśniała później, ma wątpliwości co do lojalności przedstawicieli Partii Pracy wobec własnego państwa. „Posiadamy informację, że szefowie tej partii są pod wpływem Kremla", oświadczyła lakonicznie motywy swej decyzji nie zapraszania „darbietisów" na spotkania dotyczące spraw obronności Litwy oraz NATO. Niezaproszona Graužinienė zwołała w odwecie własne posiedzenie, na które zjawił się też premier Butkevičius.
„W powadze" sytuacji mieliśmy więc w jednym dniu dwa posiedzenia dwóch różnych gremiów z udziałem najwyższych władz państwowych w tej samej sprawie, które to gremia wydały później dwa odrębne oświadczenia. Słowem, szafa gra, komoda tańczy, a świat ze zdziwieniem patrzy, jak kierownictwo natowskiego kraju „sprawnie" postępuje w obliczu, na szczęście, na razie tylko potencjalnego, zagrożenia. I wszystko to oczywiście w tle chichotu, jaki donosi się do nas od strony Wschodu.
Na tym jednak nie koniec. Zarzut z ust prezydent, nie ukrywajmy, padł przecież ciężki jak sztanga sztangisty, bo ocierający się o zdradę państwa. Nic więc dziwnego, że oskarżeni zażądali od Grybauskaitė dowodów. I nawet premier Butkevičius, który na ogół bez powołania komisji nie jest w stanie podjąć jakiejkolwiek bardziej poważnej decyzji, tym razem zdobył się na stanowczość. Koalicjanci ultymatywnie i zgodnie wysłali do gospodyni Pałacu Daukantasa żądanie: albo prezydent w ciągu tygodnia kładzie na stół dowody potwierdzające oskarżenia, albo Sejm powoła specjalną komisję w tej sprawie. „Darbietisy" - być może nadrabiając nieco miną – już teraz sugerują, że ewentualna praca komisji może skończyć się dla prezydent impeachmentem.
Do drugiego już w najnowszych dziejach Litwy impeachmentu jednak pewnie nie dojdzie. Chociażby z braku czasu. Zanim bowiem co do czego, to i tak kadencja oskarżonej prezydent sama by wygasła. Niemniej sprawa jest do pilnego wyjaśnienia. Jeśli bowiem okazałoby się, że źródłem wiedzy Grybauskaitė była agencja BBP (baba babie powiedziała), a innych dowodów brak, to byłaby to kolejna kompromitacja głowy państwa.
Tym razem zbyt poważna, by zbyć ją lekceważącym machnięciem ręki (w domyśle: prezydent mówi szybciej niż myśli). Wszyscy komentatorzy życia politycznego w naszym kraju są wyjątkowo zgodni, że skoro Grybauskaitė powiedziała A, musi powiedzieć też B, z którego ma jasno wynikać, czy DP jest na usługach Kremla, czy nie jest. Bo na dzisiaj warianty są dwa, które pogrążają cały kraj w rozterce. Naród bowiem „spėlioja": albo mamy w rządzie infiltrowanych moskiewskich agentów, albo mamy prezydent z problemami poczytalności.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
tak jak już wspominałem, Grybauskaite próbuje skonfliktować wszystkich ze wszystkimi, a już w szczególności członków koalicji rządzącej. Jest to stary sposób na osłabienie opozycji, skuteczny, ale mający wiele wad.
Ale to nie wwszystko, że kadencja wygaśnie. Po impeachmencie jeszcze długo nie mogłaby brać udziału w wyborach a to wyszłoby na kożyść wszystkim mieszkańcom. D.G. skłóca wszystkich: partie, mieszkańców. oraz pogarsza stosunki z państwami sąsiednimi.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.