System partyjny w naszym kraju jest bowiem dzisiaj w ciężkim nokaucie, jeżeli posłużymy się bokserską terminologią do jego opisania. Dość powiedzieć, że z partii parlamentarnych na chwilę obecną aż ponad połowa bądź przeżywa głęboki kryzys, bądź zgoła jest w rozsypce. Nie mówię przy tym już o poszczególnych posłach z różnych opcji, którzy uwikłani w interesy, interesiki czy wręcz skandale korupcyjne myślą jedynie o dotrwaniu do końca kadencji w wygodnym krześle poselskim, dającym – co ważne w ich sytuacji – również immunitet przed zakusami organów ścigania.
Ogólny vaizdelis zaś jest taki, że jeżeli mówimy o partiach parlamentarnych z ostaniej dekady, to jedynie mniejsza połowa z nich jest w stanie dziś względnie normalnie funkcjonować. Reszta bardziej zajmuje się sobą (z myślą o przetrwaniu), niż tym do czego organizacje polityczną są powołane, czyli rządzeniem państwem bądź konstruktywną pracą w opozycji.
Przy czym sytuacja w niektórych partiach, które – nawiasem mówiąc – do niedawna jeszcze same siebie zwykły mianować jako tradycyjne, by wyróżnić się wśród tych, które uważano za partie sezonowe, wytworzyła się wręcz ucieszna. Myślę tutaj o socjaldemokratach, którzy tak namącili w swych szeregach, tak się podzielili, że dzisiaj nie wiadomo wręcz, jaka partia socjaldemokratyczna jest prawdziwa, a jaka tylko prawdziwej partii atrapą. Po rozdwojeniu się w Sejmie powstały bowiem aż dwie frakcje z nazwą „socjaldemokratyczna”. Teraz byli bičiuliai prowadzą intensywną wojenkę ze sobą. Stara gwardia na czele z Bernatonisem i Kirkilasem po usamodzielnieniu się nawołuje partyjne doły do przejścia do ich organizacji, bo – wiadomo – to jedynie oni są prawdziwi, ortodoksyjni, czyści jak łza, krystaliczni jak prastare źródło, nieskażeni żadną obcą ideologią socjaldemokraci.
U innej tradycyjnej z nazwy partii, czyli Ruchu Liberalnego, sytuacja jest niewiele lepsza. A może nawet gorsza. Bo partia w skutek korupcji politycznej doszła do takiego stanu, że nikt już nie chce nawet się nią zająć. Dosłownie. Poprzednie kierownictwo liberałów bowiem in corpore podało się do dymisji, a nowych chętnych do rządzenia partią – brak. Według słów założyciela partii Eugenijusa Gentvilasa liberałowie na dzień dzisiejszy nawet nie rozważają nowych kandydatur. Czyli stateczek z żółto-niebieską liberalną banderą dryfuje nie wiadomo dokąd i nie wiadomo po co.
Partia Pracy do niedawna jeszcze trzęsła litewską sceną polityczną, a dziś jest zaledwie cieniem samej siebie. Wszystkiemu jest winna, a jakże, korupcja. Po kłopotach głowy partii Wiktora Uspaskicha w tej materii „ryba” zaczęła gnić dalej. Korupcyjne zarzuty pojawiły się w stosunku do kolejnych eksponowanych członków tej partii. Jej popularność zaś spadła z 30 proc., jakie partia uzyskiwała jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu, do zaledwie 3-4 proc. obecnie. Zaiste upadek spektakularny, ale Viktoras, który ponoć się odmienił i uduchowił, zamierza mimo wszystko wskrzeszać nieboszczkę z grobu. Musi tylko sobie sprawić jakieś nowe, mądre okulary i poszukać jakiegoś zmyślnego piaru, bo wszystko już było.
Partia Tvarka ir Teisingumas – to kolejny przykład, jak zawrotną karierę polityczną można zrobić na Litwie, ale też, jak szybko można spaść z politycznego firmamentu. Jedno i drugie udało się Rolandasowi Paksasowi, liderowi TiT, który w ciągu swojej krótkiej politycznej przygody zdążył zaliczyć i fotel premiera, i prezydenta. W obu fotelach nie zagrzał jednak za długo miejsca. Z tego ostatniego został wręcz usunięty poprzez impeachment. Wtedy to zaczęła się martyrologia nieszczęsnego pilota, która jednak była jednocześnie siłą napędową dla jego partii. Można wręcz powiedzieć, że partia żyła z osobistego niepowodzenia jej lidera, nad którym naród się użalał. Ale każda „Santa Barbara” kiedyś się kończy. W tym przypadku emocje w końcu ucichły, co, niestety, źle odbiło się na popularności partii Porządek i Sprawiedliwosć, która dziś balansuje na granicy progu wyborczego.
Partia Chłopów i Zielonych – to kolejny fenomen na litewskiej scenie politycznej. Powstali znikąd, jak feniks z popiołu. Wygrali wybory i dzisiaj rządzą. Partia-zlepek różnych z różnymi w połowie kadencji nawet potrafiła zachować liderujące wyniki sondażowe, co już jest sukcesem samym w sobie i chyba ostanią nadzieją dla Litwy, biorąc pod uwagę, że konserwatyści już byli dwa razy. Czym kończyło się ich rządzenie, wiemy. Jeżeli chłopi i zieloni przetrwają próbę władzy, to dla Karbauskisa będzie się należał jakiś polityczny litewski Nobel. Za dokonanie tego, czego wcześniej nikomu w litewskim życiu politycznym nie udało się. Czyli rządzić i nie być zjedzonym przez władzę.
Na tak rozbujałej scenie politycznej partii, która chce zachować się przyzwoicie jak np. AWPL-ZRCH, nie jest łatwo. Wszędzie polityczne biznesy, korupcja albo nacjonalizmy. Doświadczenie jednak i trzymanie się zasad pozwalają zachować się solidnie. Partia wspiera rządzących człopów i zielonych tam, gdzie jest to dobre dla wyborców, przy okazji przemycając do rządu własne postulaty programowe (przede wszystkim w dziedzinie socjalnej). Efekty są.
Dobrze jednak, że na razie na Litwie nie ma wyborów, bo nie wiadomo, czy po nich byłoby komu rządzić. Litewska polityka przecież – to jak chodzenie po ruchomych piaskach pustyni...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
O mój Boże. "Napisane jak trzylatek przez osobę o poziomie trzylatka"
Proszę darować sobie i oszczędzić nam tych swoich "przemyśleń"
Pewnie, że nie łatwo! Innym partiom nie jest na rękę, gdy ktoś się pozytywnie wyróżnia pokazując, że jednak można uczciwie działać. Stąd było i jest wiele bezpodstawnych ataków na AWPL-ZChR i jej lidera.
Radzłbym pierw samemu dojRZeć i powtórzyć kurs gramatyki języka polskiego z klasy IV.
Wyfaje się iż dojżałych tu brak. Poziom trzylatków!!!
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.