Ukraińska strona cofnęła zgodę do badań miejsc kaźni Polaków m. in. na Wołyniu po tym, gdy polskie lokalne władze nakazały w miejscowości Hruszowice na Podkarpaciu rozbiórkę pomnika, ustawionego nielegalnie ku czci Ukraińskiej Armii Powstańczej. Kijów wówczas ostro protestował przeciwko rozbiórce i w odwecie zabronił badań naukowych polskim ekipom na swym terytorium.
Wojna pomnikowa nadszarpnęła i tak mocno dołujące ostatnio polsko-ukraińskie stosunki. Te się pogorszyły, gdyż władze pomajdanowe ostentacyjnie wręcz lekceważą wszelkie sygnały z Warszawy, by zaprzestać gloryfikować na Ukrainie osoby odpowiedzialne za zbrodnie wojenne. „Do Europy z Banderą nie wejdziecie”, musiał w końcu ostrzec Ukraińców prezes rządzącej w Polsce partii Jarosław Kaczyński.
W odpowiedzi na ostrzeżenie część samorządowców ze Lwowa nosi się z zamiarem nazwania miejscowej politechniki imieniem właśnie ... Bandery. Pikantne. Lwowska Politechnika im. Stepana Bandery. Brzmi jak w surrealistycznym świecie Orwella. To tak jakby Austriacy, dajmy na to, doszczętnie zgłupieliby i nazwali Wiedeńską Politechnikę imieniem Adolfa Hitlera. Nad Dunajem oczywiście taki surrealizm jest niemożliwy, nad Dnieprem – wręcz prognozowalny.
Czasami odnoszę wrażenie, że pomajdanowa Ukraina, która bez pomocy UE nie przetrwa, namolnie wręcz szuka okazji, by się pozbawić i tak iluzorycznych na dzień dzisiejszy szans wstąpienia kiedykolwiek do elitarnego klubu. Jak podchmielony awanturnik szuka guza, tak władze w Kijowie szukają awantur, które by ośmieszyły Ukrainę w oczach europejskiej opinii publicznej.
Bo przecież nie tylko na froncie polityki historycznej Kijów harcuje. Pamiętamy, że nie tak dawno głośnym echem w całej Europie odbiła się decyzja Wierchownoji Rady o przyjęciu nowej Ustawy o oświacie, która właściwie likwiduje szkoły mniejszości narodowych na Ukrainie. Zgodnie z literą nowej ustawy bowiem nauczanie w szkołach mniejszości narodowych ma się odbywać wyłącznie po ukraińsku. Wyjątkiem są jedynie klasy początkowe, gdzie jeszcze się dopuszcza nauczanie w języku mniejszości. Przeciwko dyskryminującej ustawie solidarnie zaprotestowali sąsiedzi Ukrainy – Rumunia, Węgry, słowackie organizacje oraz rząd polski, który zapowiedział uważne przyglądanie się nowemu prawu oświatowemu u wschodniego sąsiada. Rząd węgierski tymczasem zapowiedział wręcz, że będzie blokował wszelkie starania Ukrainy skierowane na akcesję do UE.
Dopiero pod naciskiem Unii ukraiński rząd skierował trefną ustawę do Komisji Weneckiej, która ma przebadać jej zgodność z prawem europejskim. „Przebadanie” skończy się tym oczywiście, że KW uzna ukraińską ustawę oświatową godną wyrzucenia do kosza, jako że zabiera ona wcześniej już gwarantowane mniejszościom prawa w dziedzinie szkolnictwa. Tłumaczenie Kijowa, że dzięki nauce wyłącznie po ukraińsku tamtejsze mniejszości narodowe lepiej poznają język państwowy i wyjdzie im to wyłącznie na korzyść, są warte tyle, co tłumaczenie złodziejaszka, że ukradzenie ofierze portfelu wyjdzie jej wyłącznie na korzyść, bo odciąży kieszeń frajera ze zbędnego ciężaru.
Rewolucje niestety mają to do siebie, że są obciążone jedną wadą. Jeżeli nie zdołają po odniesieniu viktorii w czas wygasić pędu rewolucyjnego, zaczynają „pożerać własne dzieci”. Na Ukrainie „rewolucja gidnosti” wzięła taki rozpęd, że nie tylko dawno już „pożera własne dzieci”, ale poszła nawet krok dalej. Zaczyna „pożerać” wręcz sens i pierwotny cel rewolucji, jakim było – przypomnijmy - przystąpienie do UE (na początku chodziło o umowę stowarzyszeniową). Władze w Kijowie, nie potrafiąc ugasić rewolucyjnego pyłu, który od początku był rozdmuchiwany przez ultranacjonalistyczny trzon Majdanu, lekceważą prawo i wszelkie standardy oraz wartości europejskie, jeżeli chodzi o upamiętnianie fałszywych bohaterów z ostatniej wojny światowej czy przestrzeganie praw mniejszości narodowych. A to zamyka Ukrainie drogę do wymarzonej Unii na amen.
Dlatego walcząc ze wszystkimi i na oślep ukraińskie robespierry, dantony i maraty gilotynują własny naród z jakiejkolwiek nadziei.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Ktoś tu oczy powoli otwiera...
Oczywiście!
Co nie znaczy, że były
Sprawa jest dość zagmatwana.Żadnej Ukrainy Karpackiej nie było.Tereny te należały do Czechosłowacji /Słowacji/.W marcu 1939r wkroczyli tam Węgrzy i z całą pewnością rozstrzelali dwóch schwytanych członków OUN - Mychajło Kołodzynśkiego i Zenona Kossaka.Udział Polaków w rozstrzeliwaniach to insynuacje, nieudowodnione.Co nie znaczy, że ich nie było.
Musimy być jak jedna pięść” – stwierdził Ołeh Tiahnybok, występując gościnnie na drugim zjeździe Korpusu Narodowego, ukraińskiej nacjonalistycznej partii. Lider partii Swoboda miał na myśli jednolity front ukraińskiego nacjonalizmu, który wspólnie z jego ugrupowaniem tworzą właśnie KN i Prawy Sektor. Wnioskując z wypowiedzi liderów nacjonalistycznych ugrupowań, celem ciosów tej „jednej pięści” są zarówno rosyjski imperializm, jak i ukraińska władza. I to niekoniecznie w takiej kolejności.
"Czczone wydarzenie nigdy nie miało miejsca! To nie ma potwierdzenia w faktach. To jest budowanie fałszywego obrazu. Instytut Pamięci Narodowej będzie w tych sprawach stanowczo reagował" - zapowiedział Szarek.
Pytany, czy słowa Wiktora Juszczenki to celowa prowokacja podkreślił, że ta wypowiedź zbiegła się z wizytą w Kijowie wicepremiera Piotra Glińskiego, który tymi sprawami się zajmuje. "I gdy on udaje się na Ukrainę szukać porozumienia w relacjach polsko-ukraińskich, to były prezydent naszych wschodnich sąsiadów, kawaler Orderu Orła Białego wypowiada takie słowa" - podkreślił.
Zachowanie niczym litewskiego rządu w sprawie pisowni nazwisk podczas pamiętnej wizyty Prezydenta Lecha Kaczyńskiego
Pisz precyzyjniej, to nie będzie nieporozumień. Gdybyś w swoim poprzednim poście dodał słowo "dziś" - byłoby OK.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.