Nie trzeba powtarzać, że jednakowo duże oczekiwania ze Szczytem wiąże zarówno Polska, jak i Litwa. Oczekujemy bowiem społem natowskich baz, amerykańskich żołnierzy, wojskowej infrastruktury, ciężkiego sprzętu. Ma to realnie wzmocnić nasze bezpieczeństwo, a Amerykanom i Europejczykom gwarantować stabilną demokrację w tej części Starego Kontynentu. O tym polska i litewska dyplomacja mówi amerykańskim sojusznikom jednym głosem zdając sobie sprawę, że do nich należy decydujący głos.
Jednak władze Litwy, zabiegając o większe bezpieczeństwo militarne dla swego kraju ze strony Amerykanów, wydają się jednocześnie uprawiać wolną amerykankę, gdy chodzi o inny ważny element wewnętrznego bezpieczeństwa i miru domowego, że tak nazwę stosunki narodowościowe w naszym państwie. Litwa jest państwem wielonarodowościowym, więc – co oczywiste – jego bezpieczeństwo łączy się też z zagwarantowaniem europejskich praw (albo, jak ktoś woli, uczciwych praw) dla mniejszości narodowych – tak, by się czuli bezpiecznie w swej ojczyźnie. I oficjalnie litewscy politycy to deklarują. Każdy nowy rząd, gdy tylko podejmuje swą misję, obrzędowo wręcz zarzeka się, że wkrótce rozwiąże znane mu problemy mniejszości i wszystko odtąd będzie fajnie.
Weźmy chociażby miłościwie nam panujący od trzech i pół lat rząd Butkevićiusa. Wpisał on nawet do programu rządowego na wniosek AWPL znane wszystkim i wszystkim oczywiste postulaty mniejszości narodowych dotyczące ich oświaty w języku ojczystym i używania publicznego rodzimej mowy. Ba, po pewnym czasie nawet, gdy władzę w stolicy przejął duet liberalno-konserwatywny z przystawkami i zaczął po chuligańsku gnębić szkoły mniejszości narodowych (co w języku urzędniczym nazywa się optymalizować i reorganizować), to rząd w odpowiedzi wydłużył termin wykonania Ustawy o oświacie do roku 2017, by dać stronom szansę dogadać się. Do Warszawy, oczywiście, zaczęto słać sygnały, że jest to akt dobrej woli, której nie zabraknie przy rozwiązywaniu spraw litewskich Polaków.
Nie zdążył jednak wspomniany akt dotrzeć do miasta nad Wisłą, a już treść jego intencji wisiała na kołku przed europejską siedzibą władz Wilna, które je ją tam zawiesiły twierdząc, że w nosie mają, co tam litewski Sejm czy rząd uchwalają. W Wilnie to oni są władzą i robią to, co uznają za słuszne. Czyli optymalizują natychmiast bez żadnej zwłoki i, oczywiście, bez pytania zdania samych „optymalizowanych”. Benkunskas z Szyłokarczmy, który dopiero wskoczył w buty wicemera Wilna, dał tym samym bardzo dobitnie premierowi do zrozumienia, by spadał na drzewo. Teraz Butkevićius ma alibi. Tłumaczy się tym, którym obiecywał, że chciał jak najlepiej, ale Benkunskas z Szyłokarczmy go nie słucha. Ja jednak w tym miejscu rządzących chciałbym zapytać: „Kur yra problema?”. Bo chyba problem jest. Problem państwa, które jest z dykty, w którym rząd nie rządzi i dlatego nie może spełnić swych międzynarodowych zobowiązań. Czy może problem polityków ulepionych z plasteliny, których byle oszołom czy tautininkas może wychylić w dowolną stronę. Piszę tak, bo wszyscy przecież widzimy, że jak przychodzi czas decyzji nawet w najbardziej oczywistych sprawach (jak, powiedzmy, pisownia nazwisk czy uczciwą maturę dla szkół mniejszości narodowych), to politycy nagle dostają niczym nieuzasadnionego, jakiegoś aberracyjnego wręcz lęku. Boją się, że polskie literki zdemolują prastary litewski alfabet, a maturzyści szkół mniejszości narodowych lepiej wypadną od szkół litewskich, gdy będą składać egzamin z tego, czego ich uczono.
Amerykańscy dyplomaci, reagując na akcje protestu pod ich ambasadą rodziców i uczniów broniących swych szkół (były już ich spotkania z polskimi przedstawicielami w tzw. Radzie Mniejszości Narodowych przy Departamencie Mniejszości Narodowych), pewnie mają spory problem. Trudno im zrozumieć, że uczniowie szkół mniejszości narodowych mogą być z niej wywaleni, bo ktoś inny ma na nią chrapkę czy że ktoś nie może nazywać się tak, jak właśnie się nazywa, bo należy do obywateli nielitewskiej narodowości.
Amerykanie chcą bronić Litwy jako swego sojusznika, ale też Litwy jako strefy demokracji i praw człowieka w europejskim rozumieniu przed wschodnimi reżimami. Ale jak bronić demokracji, której nie ma?
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
redaktor naczelny „Najwyższego Czasu” Tomasz Sommer na swoim profilu na Facebooku:
Kilku gości w śmiesznych czapkach, które rzekomo mają dodać im powagi, obwarowani immunitetami oraz posiadającymi zagwarantowane najwyższe w kraju emerytury na poziomie 20 tys. złotych, choć w życiu grosza na nie nie wpłacili – klepnęli właśnie kradzież OFE, czyli ciułanych przez podatników pod przymusem pieniędzy.
„Sędziowie TK musieli zmierzyć się z bardzo trudnym zadaniem wyważenia dwóch sprzecznych – przynajmniej w tym przypadku – racji: zachowania równowagi budżetowej i poszanowania prawa własności, które gwarantuje Konstytucja” – piszą depesze. Wywiązali się wzorcowo.
Wybrali kradzież. Konstytucyjnie.
Ciekawe, że to Lietuvisi uszanowali a jak Komisja stwierdziła, że łamane sa prawa mniejszości narodowych to rząd RL i Dalia nie zrobili nic
Dobre. A tak na marginesie, skoro władze Lietuvy traktują Polaków jako niepełnoprawnych obywateli to może zgodzą się aby nie płacili podatków, bo tylko obywatele Lietuvy musza płacić podatki.
A na poważnie już. Bycie w Unii Europejskiej zobowiązuje do przestrzegania pewnych standardów, które w uproszczeniu można sprowadzić do stwierdzenia – nie rób innemu, co tobie nie jest miłe. Proste, banalne, wręcz oczywiste. Państwa nie powinny prześladować mniejszości narodowych mieszkających na terenie państw narodowych, jest to oczywista oczywistość w dobie równouprawnienia, wolności, polityki włączenia społecznego, poszanowania praw człowieka itd. Chodzi generalnie o to, że albo wcielamy w życie nasze wartości, albo pozwalamy na hipokryzję i te wartości nie mają realnego znaczenia.
I co się okazuje?
Najbardziej skandaliczne traktowanie mniejszości narodowych w UE ma miejsce w trzech krajach bałtyckich: Litwie, Łotwie i Estonii. O ile w dwóch ostatnich chodzi o mniejszości rosyjskie (nie usprawiedliwiam absolutnie) to nie pojętą rzeczą jest sytuacja na Litwie, gdzie dyskryminacja i szykany dotykają Polaków - czyli naród należący do UE. |I dziwi bierność w tym względzie wszelakich komisji powołanych do walki z dyskryminacją.
Po takim karygodnym traktowaniu, dyskryminacji, upokorzeniach, latach pustych obietnic poprawy. Po pełnych nienawiści przemowach, antypolskich działaniach - Polacy mieliby chwycić za broń i bronić? Czego? Nadętych liberałów? Nacjonalistów Landsbergisa? Komunistów? Wileńszczyzny - owszem. Swojej Ojczyzny.
To wszystko mamy dzisiaj na Lietuvie dzięki 'wybrańcom'.
Jasnym punktem jest tu chrześcijańskie AWPL, które zdecydowanie rozsiadło się na fotelu lidera w rankingu uczciwości. A swoimi działaniami na rzecz mieszkańców i wyborców pokazują swoją moc, wszak działają w bardzo niesprzyjających warunkach. jak na froncie, który utworzyli nieodpowiedzialni politycy jak Landsbergis.
Tam gdzie nie ma lustracji to znaczy, że u władzy lub w decyzyjnym środowisku partyjnym są agenci, towarzysze i inne komunistyczne gnidy
Za takie 'coś' powinien być sąd.
Tak samo jak granic, których nie ma.
Po prostu trzeba stanowczej reakcji. Należy usiąść do stołu i zapytać wprost, gdzie jest problem w wypełnianiu traktatu.
Należy również wymóc aby Lietuva opracowała przepisy odnośnie stosowania używania swych imion i nazwisk w brzmieniu języka mniejszości narodowej co władze Lietuvy miały dawno zrobić.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.