Niepatriotycznie to tak świętować 11 marca i Ojczyźnie przy tym straty przysparzać, kupując polskie łydki kurczaka, jaja i smalec, perorowała wybranka ludu do ludu w zastępstwie Landsbergisa, którego wyjątkowo w święta te w Ojczyźnie nie było, bo był za granicą. Część mediów i komentatorów (patriotycznych inaczej) oburzyła się mentorstwem konserwatystki, że – widzicie – nie po to walczyliśmy o wolność, by teraz ktoś nam zabraniał kulinarnych saksów u sąsiada. Jak nie potraficie taniej zrobić na Litwie, to stulcie dziób, komentowali zdarzenie z kolei podenerwowani konsumenci.
Kiedyś przeczytałem taką zabawną dziecięcą książeczkę, w której były wydrukowane listy pisane przez dzieci do Boga. Jeden z młodocianych autorów pytał w swym liście Boga: „Panie Boże, czy gdy Ty tworzyłeś żyrafę, to tak i musiało być, czy tylko Tobie tak wyszło?". Chciałoby się analogicznie zapytać byłą premier, czy gdy o tych świątecznych zakupach w Polsce gadała, to było zamierzone czy tylko jej tak wyszło? Inaczej mówiąc, stawiałbym pytanie, czy u posłanki myśli nie nadążają za słowami, czy raczej konserwatystka świadomie „kurena lauželį", bo wybory blisko.
Nie da się też wykluczyć, że Degutienė „pigiai kalba", bo kompleksy niektórych litewskich polityków na polskim tle są znacznie szersze niż tylko pisownia nazwisk. Europejski potencjał gospodarczy Litwy jest taki, jaki właśnie jest. Część jednak elity politycznej chce się koniecznie dowartościować, udowadniając „žūtbūt", że nie gorsi my od sąsiadów. W mechanizmie obronnym, że właśnie nie jesteśmy gorsi gospodarczo od Polski, a nawet lepsi, próbujemy rzeczywistość tłumaczyć na swój sposób, często deprecjonując osiągnięcia silniejszego ekonomicznie sąsiada. Tłumaczymy więc obywatelom, że polskie jabłka są takie dorodne i apetyczne, bo pryskane; mięso tanie, bo hodowane na zastrzykach; jajka duże, bo od kur karmionych jakimś tam sztucznym świństwem. U nas zaś wszystko jest droższe i nie takie optycznie wykwintne, bo naturalne, litewskie.
To, że nasze, polskie, kompleksy nie kończą się tylko na ulicznych tabliczkach i podwójnym „w" w nazwiskach, a są – rzec by można – uniwersalne, dowodzi od lat ciągnący się spór wokół Orlenu, największej inwestycji zagranicznej na Litwie. Mimo że Orlen co roku zasila litewski budżet setkami milionów teraz już euro, to rząd traktuje polską inwestycję na Litwie, mówiąc delikatnie, per noga. Jak frajerów, by rzec nieco dosadniej, którzy nie tylko że przepłacili jakiś tam miliard dolców za kupno kupy złomu zwanej Możejska rafineria, to jeszcze pozwolili sobie narzucić takie warunki biznesowe, o jakich amerykańskiemu Williamsowi, czy nawet rosyjskiemu Jukosowi, nasz rząd nawet nie śmiałby zająknąć się. Polski koncern naftowy dokonał geopolitycznej inwestycji w naszym kraju ratując go przed energetyczną ekspansją Rosji, a w zamian od władz otrzymał najdroższe taryfy kolejowe od państwowej spółki, jaką jest „Lietuvos geležinkeliai". Żeby zaś nie podskakiwał za bardzo z jakimiś tam alternatywnymi rozwiązaniami, „Lietuvos geležinkeliai" na wszelki wypadek rozebrały tory wiodące od rafinerii do granicy z Łotwą. Kolejka się „popsuła", jaka szkoda, po kargulowsku obłudnie ubolewają litewskie władze nad niemożliwością dostaw paliwa z Możejek na Łotwę, nie zdając sobie sprawy, że zachowują się dokładnie tak samo jak Moskale, którym „popsuł się" rurociąg Drużba" zaraz po tym, gdy Rosjanie stracili szanse na kupno Możejek.
Kilka dni temu nowy szef Orlenu Wojciech Jasiński rozmawiał z premierem Algirdasem Butkevičiusem o problemach polskiego koncernu na Litwie. Była to dyskusja jak w popularnej piosence: tylko parole, parole, parole, jedynie słowa, słowa, słowa i nic więcej. Torów nie będzie, nowych taryf kolejowych też. Problem trafi więc ostatecznie na wokandę międzynarodowego arbitrażu, gdzie pewnie sprawa rozebrania torów będzie brzmiała dla ucha zachodnich arbitrów trochę jak pianie litewskiego indyka z nadniemeńskiego kurnika.
U nas najlepsze na świecie warunki dla polskiego biznesu, ale – kto patriota, nie kupuj polskich towarów.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
no bo badzmy jednak sprawiedliwi.
te kase oddaja polskim firmom. A nie litewskim.
Wiec litewskie firmy beda mniej placic swoim pracownikom, a budzet ma mniej pieniedzy na chodniki i drogi. i tak dalej.
Mozna sie smiac z takich zawolań, ale tu nie ma kompleksow ale wyliczenia ekonomiczne.
przecież wiadomo jak Litwini traktują Polaków, Polacy na "górze" dobrze wiedzą.
I tak naprawde Litwini nie chcieli sprzedac Orlenowi możejek. Ale niestety Polacy dali najwieksza cene. Choc nikt ich nie zmuszał.
I skoro Orlen lietuva wpłaca do budrzetu rok w rok jak pisze auto ogromne podatki, to chyba zarabia. Bo od straty nie ma podatku.
wiec nawet z tymi stawkami od kolei radza sobie. bez porblemu. A biznes to biznes.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.