Władza, jak wiadomo, zawsze demoralizuje. Władza absolutna, też wiadomo, że czyni to w sposób absolutny. Sędziowie TK mają władzę absolutną, bo w sposób zupełnie autonomiczny, arbitralny i ostateczny orzekają, czy prawo jest konstytucyjne, czy z Konstytucją jest na bakier. Gdy rzecz dotyczy norm prawnych relatywnie prostych i nieskomplikowanych, problemu na ogół nie bywa. Trybunał bada prawo, porównuje je z zapisami Ustawy Zasadniczej, wyjaśnia i na końcu wydaje orzeczenie.
Zdecydowanie gorzej rzecz się ma, gdy pod werdykt sędziów Trybunału trafiają sprawy, które trudno jest ująć w kategoriach prawnych, które dotyczą kwestii uniwersalnych, światopoglądowych, dotykają ludzkich sumień i ich nieraz niezbywalnych praw, kiedy trzeba rozsądzić pomiędzy dobrem a wolnością w jego czynieniu bądź nieczynieniu. Wtedy zaczynają się schody, bo nagle okazuje się, że nie ma werdyktu „klipp und klar". Wówczas to sędziowie TK o nieograniczonych niczym uprawnieniach interpretacyjnych mogą się przerodzić w „nowoczesnych" Ajatollahów. I wydaje się, że w polskim sporze o Trybunał część środowiska prawniczego (dzielnie wspierana przez rozwydrzoną część opozycji) optuje za takim właśnie rozwiązaniem. Skoro Mędrcy w togach dochrapali się wyżyn Trybunału (a przecież byle kto tam nie trafia, argumentują), to muszą mieć prawo konsumować fructa swej władzy bez żadnych ograniczeń.
Taką opcję najbardziej radykalnie bodajże bronił profesor Marek Safjan, oddelegowany przez Polskę sędzia unijnego trybunału luksemburskiego. Beształ on przepis nowej polskiej Ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, który zakłada, że sędziowie Trybunału decyzje podejmują większością 2/3 głosów, bo utrudni ona wydawanie orzeczeń – ostatecznych i niezaskarżalnych, podkreślmy. Jako kontrapunkt przedstawił praktyki trybunału luksemburskiego, gdzie – jak z lekkością zauważył – decyzje w skomplikowanych materiach prawnych (jakim jest całe unijne prawo), dotyczące całych państw, sędziowie podejmują często w trzyosobowym składzie. A co jeżeli Mędrcy się pomylą albo zgoła przyjmą z jakiegoś tam powodu stronniczy werdykt w swym wąskim gronie, chciałoby się zapytać pana profesora.
I to pytanie jest jak najbardziej zasadne zważywszy na fakt, że na świecie znamy nie jeden i nie dziesięć bardzo różnych przykładów, gdy decyzje TK, arbitralne i nieodwołalne, niszczyły często wiekowe tradycje i ustalone normy obyczajowe. Tak się stało np. w Stanach Zjednoczonych, gdy w latach 70. ubiegłego wieku amerykański Sąd Najwyższy, będący odpowiednikiem europejskich trybunałów konstytucyjnych, uznał, iż aborcja nie jest, jak uważano w Stanach od wieków, przestępstwem dzieciobójstwa, tylko prawem kobiety do prywatności. Jej prawny zakaz jest więc sprzeczny z amerykańską Konstytucją, zapadł ostateczny werdykt, który wywrócił do góry nogami cały dotychczasowy ład moralny społeczeństwa tworzonego przez protestanckich purytanów.
W Polsce – to inny przykład - w ubiegłej kadencji sejmowej na Wiejską przedostała się grupka posłów z traumą na tle religijnym. Ich wątły umysł nawiedzała bowiem okresowo obsesja każąca im głosić, że krzyż zamieszczony w miejscu publicznym obraża ich estetykę, nadwyręża wrażliwość psychiczną i drażni nerwy. Zażądali więc zdjąć krucyfiks z sali sejmowej. Sprawa, na początku polityczna i kuriozalna, ostatecznie jednak nabrała walorów prawnych, aż wszystko w końcu oparło o TK. I aż strach pomyśleć, co by było, gdyby to Palikot, wtedy ulubieniec salonów i dość wpływowy polityk, obsadzał Trybunał. Na szczęście nie obsadzał, więc tysiącletnia tradycja chrześcijańska Polski ocalała. Ale fakt pozostaje faktem. Wystarczy, że ktoś w głowie ma palikota, jest namolny i hałaśliwy, i już mamy precedens i próbę dla Trybunału.
Na Litwie mamy swe doświadczenia „su Konstituciniu Teismu". Pamiętamy doskonale, jakie to emocje przeżywaliśmy, gdy to wszechwładni Ajatollahowie orzekali, jak my, litewscy Polacy, mamy się nazywać. Czy tak, jak dali nam na chrzcie rodzice (a wcześniej rodzice naszym rodzicom), czy tak, jak to państwo sobie ustali. Padło, niestety, na to drugie rozwiązanie. Litewscy sędziowie uznali bowiem, że imię i nazwisko nie jest własnością obywatela, jego godnością osobistą, jak to szczególnie dobitnie podkreśla się w mowie polskiej, tylko własnością... państwa. Odzwierciedla szczególną łączność pomiędzy obywatelem a państwem, dlatego musowo ma być w języku państwowym, rozśmieszyli średniowiecznym myśleniem litewscy Ajatollahowie z TK. Bo to przecież tylko w średniowieczu panowie swym podwładnym wymyślali nazwiska, przydomki czy nawet imiona.
Po pewnym czasie decyzja z głębokiego średniowiecza zaczęła uwierać bardziej postępową część naszych elit, dlatego zaczęła ona szukać okazji, jakby tu rygory nazwiskowe podwładnych trochę poluzować. Pyta więc Ajatollahów po raz drugi, a gdyby tak nie na pierwszej stronie tylko, dajmy na to piątej, zezwolić tubylcom na oryginalne nazwisko, czy wtedy to by nie przeczyło Konstytucji. „Wtedy nie przeczyłoby", odrzekli zapytani dając do zrozumienia, że litewska Konstytucja działa tylko do określonej strony w paszporcie.
Ja zaś zapytałem wtedy podchwytliwie doradcę prawnego ówczesnego premiera, jak to jest możliwe, że przed wojną oryginalne nazwiska mniejszości narodowych nie były sprzeczne z litewską Konstytucją, choć w niej też stało jak byk, że na Litwie językiem państwowym jest wyłącznie litewski, a dziś jest. Odpowiedź otrzymałem lakoniczną: „Zmienią się sędziowie TK, zmieni się – być może – wtedy i jurysprudencja w tej sprawie". Czyli odejdą średniowieczni Ajatollahowie, będzie nadzieja, że i nielitewskie nazwiska przestaną być sprzeczne z Konstytucją.
Taka jest logika orzecznictwa TK w sprawach nienormatywnych, niedających się okiełzać ścisłymi ramkami prawnymi. Wtedy wszystko zależy od wyobraźni, sumienia, światopoglądu, interesu konkretnych sędziów i kiep jest ten, kto twierdzi, że ich nie posiadają (są apolityczni, nie mają światopoglądów itd.).
Wniosek? Trybunał Konstytucyjny jest potrzebny, ale nie ubóstwiony nimbem wszechwiedzy, nieomylności i całkowitej bezstronności, tylko możliwie pluralistyczny, działający na zasadach ustalonych przez suwerena.
Możemy mieć bowiem albo Ajatollahów narodu, albo strażników jego praw.
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.