Napisała książkę, w której wyłamuje się z głównego nurtu narracji na temat cierpień i popełnianych zbrodni w latach wojennych, jaki dotychczas obowiązywał w naszym kraju. W tym nurcie słowo ludobójstwo (genocidas) było rezerwowane w zasadzie tylko w stosunku do Litwinów, których tkankę narodową trzebili różni okupanci. Tymczasem autorka o „genocidasie" mówi w kontekście, który jest niezwykły wręcz dla ucha przeciętnego Litwina. W książce Vanagaitė Litwini bowiem nie są ofiarami ludobójstwa, tylko jego sprawcami.
„Mūsiškiai" (Nasi) – dała tytuł swej książce, by w ten sposób podkreślić i wyeksponować przewodnią jej myśl. Myśl przywracającą prawdę, że sprawcami ludobójstwa, holokaustu na Litwie podczas ostatniej wojny światowej byli również sami Litwini – „nasi" sąsiedzi, znajomi, przyjaciele, krewni, mężowie, bracia, wujkowie...
Dotychczas bowiem, mimo że faktu formalnie nie negowano, to jednak próbowano przy temacie konfabulować. Był on spychany z reguły na margines dyskursu historycznego, a jak już trzeba było powiedzieć, to w oficjalnej mowie pojawiały się standardowe formułki, że katami Żydów byli bliżej nieokreśleni „naciai ir jų pagalbininkai". Był czas, że mitycznym nadpisem posługiwano się do podpisywania większości pomników, jakie wystawiano w naszym kraju dla uczczenia żydowskich ofiar holokaustu. Unikano przy tym jak ognia, by wymienić wprost z imienia i narodowości sprawców zbrodni. Jacy to kosmici są ci „naciai" i jaka to tajemnicza nacja objawiła się w latach 1939-45 nad Niemnem i Wilią, zwana „pomaginierami", było pozostawiane do interpretacji i wiedzy historycznej każdego Litwina z osobna. Program „Klausimėlis" w litewskiej państwowej TV tymczasem obnaża niemiłosiernie stan tej wiedzy. Naród „kuma" własną historię iście fachowo uważając, dla przykładu, że Mojżesz był wybitnym litewskim „karvedisem". Gdyby zatem zapytać o „pomaginierach" naród, to większość (nie ma co do tego złudzeń) tknęłaby palcem tak naukowo, że telewizor poczerwieniałby ze wstydu.
O książce „Mūsiškiai" czytałem na razie tylko recenzje i to, co autorka sama na jej temat zdradza. Wystarczy jednak i tego, by zrozumieć, że praca może być prawdziwym katharsis dla wielu Litwinów, jeżeli chodzi o ich wiedzę i wyobrażenie o prawdziwym obrazie holokaustu w naszym kraju, którego współsprawcami byli właśnie tytułowi „nasi". Dla wielu z nich bowiem zbrodniarzami dotychczas byli niemieccy naziści oraz grupka (kilkusetosobowa) tzw. Strzelców Ponarskich, którzy bezpośrednio pociągali za cyngle. Tymczasem autorka słusznie współodpowiedzialnością za holokaust obarcza nie tylko tych, którzy bezpośrednio strzelali, ale i tych, którzy denuncjowali, wydawali, wyszukiwali, szpiegowali, pilnowali w obozach, dozorowali w drodze do miejsca kaźni. Chodzi o cały aparat kolaborujących policjantów i urzędników, szpicli Saugumy, żołnierzy tzw. „apsaugos batalionai" i innych struktur machiny okupanta. Łącznie liczbę współsprawców Vanagaitė wylicza na 20 tysięcy.
Zaznacza przy tym, że część z nich mordowała z przymusu, ze strachu. Było jednak też wielu takich, którzy zabijali ochoczo, bez żadnego przymusu. I nie były to bynajmniej jakieś odrzutki społeczeństwa, jak autorka mniemała na początku, tylko zwykli ludzie – studenci, lekarze, urzędnicy, robotnicy, rolnicy. W tym kontekście autorka wspomina o studentach ze szkoły rzemieślniczej z Wilna, którzy latem w wakacje postanowili trochę dorobić jako ...katy w Ponarach. Jeździli do Ponar, mordowali, a potem jakby nigdy nic powracali z powrotem na studia. Mówi też o nadgorliwcach, których Niemcy w uznaniu dla ich makabrycznych zdolności wysyłali mordować Żydów na Białoruś.
Temat jest bolesny – fakt, dotyczy nie tylko Litwinów. Inne kraje europejskie też swego czasu musiały się z nim zmierzyć. Doświadczenie więc podpowiada, by zgłębiając go nie stosować uproszczeń i uogólnień. Nazywając po imieniu zezwierzęciałych katów, należy też koniecznie wspomnieć o sprawiedliwych, którzy z narażeniem życia ratowali swych żydowskich współobywateli. Wiedza historyczna pozwala powiedzieć na dzisiaj, że na Litwie takowych było co najmniej 2 tysiące.
Na koniec, puentując fakt ukazania się książki litewskiej autorki o holokauście, nie sposób pominąć roli naukowców z Centrum Rezystencji i Ludobójstwa, którzy – jak twierdzi Vanagaitė – nie udostępnili jej książki Kazimierza Sakowicza, naocznego świadka mordów w Ponarach. Autorka, by cytować prawdę o Ponarach, musiała więc korzystać z wydania angielskiego (nawiasem mówiąc, litewska wersja notatek Sakowicza ukazała się w nakładzie aż... 500 egzemplarzy). Delikatnie więc mówiąc nasza placówka naukowa, której obowiązkiem jest zgłębianie i upowszechnianie tematu ludobójstwa na Litwie we wszystkich jego postaciach podczas II wojny światowej, robi to nader osobliwie.
Boi się prawdy czy katharsis?
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Po co dukać w kalbie, zresztą nie wiadomo, jak precyzyjne jest tłumaczenie. Poza tym malutki nakład chyba specjalnie po to, by książka była nieosiągalna. W internecie łatwo znaleźć polskie wydanie i można bez problemu zakupić.
A większość zbrodniarzy komunistycznych spokojnie dożywa starości, ot choćby Stefan Michnik, sędzia umazany krwią niewinnych bohaterów, a prywatnie brat Adama z Gazety Wyborczej, kumpla Okińczyca.
Litewscy zbrodniarze z oddziałów szaulisów, którzy mordowali w Ponarach, także nie zostali osądzeni, a współczesna Lietuva wręcz im wznosi pomniki. Agenturalny Polski Klub Dyskusyjny, założony przez lietuviskie specłużby w porozumieniu z Okińczycem i innymi sprzedawczykami, kilka dni temu prowadził cieplutką "dyskusję" o szaulisach, a nawet ... zachęcał, by Polacy wstępowali w ich szeregi. Nawet nie wiem, jak to ocenić, bo słowa: zdrada i hańba, to chyba jednak stanowczo za mało.
Szaulisi lietuvisi z ypatingas burys to zwyrodnialcy najgorszego sortu!!! Niestety większość z nich uniknęła po wojnie odpowiedzialności za swoje straszne zbrodnie i spokojnie sobie żyli.
Rozstrzeliwania często ciągnęły się godzinami lub dniami zależnie od wielkości transportu (w przypadku przybycia transportu kolejowego egzekucje trwały kilka dni aż do wymordowania wszystkich osób).
Ostatnia masowa egzekucja w Ponarach została przeprowadzona 3-4 lipca 1944 r. Śmierć poniosło wówczas około 4 tys. Osób przywiezionych z więzienia na Łukiszkach i aresztu przy ulicy Ofiarnej w Wilnie. Egzekucja ta różniła się od poprzednich. Nie wystawiono wówczas dziesięcioosobowego plutonu egzekucyjnego. Mordu dokonano przy użyciu broni automatycznej, aby zmniejszyć liczbę strzałów. Zwłoki zamordowanych zgromadzono w jednym dole i przysypano cienką warstwą piachu.”
To były fragmenty pracy naukowej Moniki Tomkiewicz, „Zbrodnia w Ponarach 1941-1944”, wydanej w Warszawie w 2008 roku.
„Po podejściu do dołu skazańcy musieli stanąć w szeregu plecami do plutonu egzekucyjnego, a twarzą do dołu. Salwy strzałów rozlegały się w odstępie 6 do 8 minut, co było spowodowane czekaniem na następne doprowadzenie. Czasami dla oszczędności naboi członkowie Sonderkommando odbierali małe dzieci matkom i wrzucali je żywe do dołu lub zabijali uderzeniem kolbą karabinu w głowę."
„Od 23 lipca 1941 r. w Ponarach egzekucji dokonywali członkowie wileńskiego Sonderkommando pod dowództwem litewskiego oficera Juoazasa Szidlauskasa, a następnie od listopada 1941 r. pod dowództwem Balysa Norwaiszy.
Egzekucje w Ponarach miały charakter masowy. Bardzo rzadko świadkowie wspominają o przybyciu transportu złożonego tylko z kilku więźniów. Najczęściej wspominane są długie kolumny oczekujących osób. Skazańcy często czekali na stracenie przed bramą wjazdową aż do dziesięciu godzin. W celu zachowania porządku i zastraszenia oczekujących, pełniący służbę wartowniczą członkowie Sonderkommando bili gumowymi pałkami wybrane osoby aż do utraty przytomności.”
Jakoś mnie to spejalnie nie dziwi. Niewygodna prawda musi być albo przekłamana, albo zamilczana, taka jest metodologia lietuviskich "historyków", którzy wymyślają dzieje na swoje kopyto, zgodnie z nowo lietuviską propagandą. A szaulisowa zbrodnia ponarska nie pasuje do tych wyobrażeń.
Józef Mackiewicz, „Orzeł Biały” nr 35 (170) z 1945 r., Londyn
[relacja świadka liczy 10 stron i jest wstrząsająca. Dotyczy dziejów jednego z transportów kolejowych, którymi przywożono wilnian narodowości żydowskiej z likwidowanego getta. Doszło wtedy do próby ucieczki, zakończonej rzezią części osób już na dworcu kolejowym w Ponarach. Po tym zdarzeniu Mackiewicz określił Ponary jako „rzeźnię ludzką”]
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.