Nominowana w tym roku do prestiżowego wyróżnienia kandydatura Vytautasa Landsbergisa została jednak większością głosów przez Sejm odrzucona.
Bezprecedensową swą decyzję posłowie tłumaczyli tym, że tak ważna dla Litwy premia powinna trafiać do osób, które łączą, a nie dzielą naród. Landsbergis zaś naród nie jednoczył, tylko dzielił, wyjaśniał poseł Linas Balsys całe zamieszanie w sprawie, która odbiła się gromkim skandalem. Podobnie motywy swego głosowania uzasadniali też inni przeciwnicy byłego lidera „Sajudisu" z Partii Pracy, AWPL, socjaldemokratów.
Landsbergis istotnie przejdzie do historii Litwy jako osoba wyjątkowo kontrowersyjna, która jak nikt inny wywoływała skrajne uczucia nie tylko u elity politycznej naszego kraju, ale i zwykłych obywateli. Wystarczy przyjrzeć się sondażom z ostatniej dekady bodajże, by przekonać się, iż brak zaufania do „ikony niepodległości" regularnie deklaruje 2/3 respondentów, zwykłych obywateli naszego państwa. Landsbergis pod tym względem na stałe więc „osiadł" na ostatnich pozycjach wśród wszystkich sondowanych polityków. Ba, można powiedzieć wręcz, że w wielu środowiskach określenie kogoś jako „landsbergisty" urosło niemalże do największej obelgi, jaką można napiętnować politycznego oponenta.
Jego dwulicowość raziła zawsze i wielu. Ujawniła się, na przykład, w całej krasie, gdy komentował fakt anulowania przez Sejm Ustawy o mniejszościach narodowych, do której poprawki - zezwalające na publiczne używanie języka mniejszości narodowych - sam podpisywał w trudnych czasach walki o niepodległość. Sejm słusznie postąpił, nie krył zadowolenia Landsbergis z odebrania praw zbiorowych mniejszościom narodowym dodając, że on, gdyby wiedział wtedy, iż tak będzie teraz, to też by nie podpisywał wspomnianych poprawek.
Dał niezły popis dwulicowości i buty były szef „S" i wtedy, gdy przed laty, gadając z sejmowej trybuny z kolejnej okazji niepodległości, napiętnował politycznych oponentów słowami, że dzisiaj to wszyscy świętują niepodległość, ale jak trzeba było o nią walczyć, to nikogo nie było jakoś widać, no oprócz niego samego, wiadomo, należało rozumieć. Poseł Vytenis Andriukaitis zmuszony więc był do riposty. Była cięta. Socjaldemokrata przypomniał bowiem przedmówcy o wielu rzeczach, w tym i o prahistorii niepodległości. Mówił o czasach sowietyzacji Litwy, gdy niepokorni byli zsyłani do łagrów na Syberii. Inni natomiast w tym czasie korzystali z apanaży sowieckiej władzy, odbijając czasami przy tym żony zesłańcom. Był to wyraźny osobisty przytyk Landsbergisowi, który uwiódł żonę zesłanemu do łagrów Sakalasowi.
Niestety wypada powiedzieć, że konserwatyści, przepychając kandydaturę Landsbergisa do premii, zrobili mu po raz kolejny niedźwiedzią przysługę. Chcąc dowartościować za wszelką cenę swą ikonę już nie po raz pierwszy po prostu go ośmieszają. Było tak, na przykład, gdy próbowali zrobić z niego (decyzją Sejmu) prezydenta Litwy, choć nigdy nim mimo gorących marzeń nie był. Ich pokrętną logikę, że Landsbergis był faktycznym prezydentem Litwy u zarania jej niepodległości, ponieważ pełnił wtedy funkcję przewodniczącego Sejmu (Rady Najwyższej), a urząd prezydencki wtedy jeszcze nie istniał, posłowie za każdym razem odrzucali. Niczego nie nauczywszy się „partiečiai" i tym razem przeforsowali kandydaturę Landsbergisa do Premii Niepodległości w kapitule, gdzie jego kontrkandydatem był Valdas Adamkus. Rezultat ich nadmiernych starań jest wiadomy. Przyrównywana do litewskiego Nobla nagroda w tym roku nie będzie wręczona nikomu, mimo że nawet po negatywnym wyniku głosowania w Sejmie zwolennicy honorowego przywódcy konserwatystów próbowali wniosek skierować do poprawki. Przeciwnicy tego jednak replikowali kąśliwym zapytaniem: „Tobulinti įstatymo projektą ar Landsbergį?".
Osobiście nie mam schadenfreude (albo przynajmniej staram się jej nie mieć) z całej tej historii. Uważam wszelako, że premie nadają się różnym osobom z wewnętrznego przekonania większości, iż zasługuje na nią, a nie z przymusu psychologicznego, że trzeba nadać, bo inaczej będziesz okrzyknięty wrogiem Litwy. Landsbergis dzielił mieszkańców naszego kraju w całym jego okresie niepodległości jak żaden inny polityk. Jego chytry umysł ciągle wietrzył spiski, zakusy ze strony sąsiadów, imaginował jakieś mityczne V kolumny wewnątrz kraju, z którymi ciągle trzeba walczyć. Taki był, jest i już pozostanie.
Nie oznacza to jednak, że jego nazwisko nie znajdzie się w podręcznikach historii jako przywódcy „Sajudisu", który Litwę poprowadził ku niepodległości. Jest to fakt.
Ten fakt jednak nie może zastąpić przekonania, że honorowana najwyższym wyróżnieniem państwowym osoba musi się cieszyć powszechnym poważaniem, autorytetem, jak ktoś woli. Inaczej dewaluowany byłby prestiż samej nagrody.
Na swój osobisty autorytet, taki bądź inny, każdy zapracowuje sobie sam. Landsbergis też sam sobie zapracował na swój autorytet.
Niech się więc dziś nie gniewa, że jaki ma autorytet – taka i premia...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.