Pogoda nam sprzyjała, słońce nie skąpiło swych ciepłych promieni i chociaż jesień była w pełni, to tutaj, na południu Grecji, nie ona jeszcze była panią. Wędrówka w cieniu rozmaitych drzew i krzewów była przyjemnością samą w sobie. Tym bardziej, że dróżka wiodła cały czas w dół, a nie tak jak poprzedniego dnia, pod górę.
Relaksujący spacerek
Jako ludzie nizin rozkoszowaliśmy się widokami skał, wąwozów, niewielkich, acz dziarsko płynących strumyków oraz pozostałościami nieznanego przeznaczenia budowli. Czasami drogę przebiegały nam ciekawskie jaszczurki. Było ich sporo. Mimowolnie nasunęły się wspomnienia z dzieciństwa, gdy tych płazów było pod dostatkiem i u nas. Wraz z innymi dziećmi próbowałem je łapać, ale nie było to sprawą łatwą, gdyż zazwyczaj te zwinne stworzenia salwowały się ucieczką, a jedyną moją zdobyczą był… ogon, którego się bez szkody dla swej egzystencji pozbywała. – Gdzie są jaszczurki tam mogą być węże i żmije – próbuję postraszyć towarzysza podróży. Moje słowa nie zrobiły jednak na nim zauważalnego wrażenia. Być może wiedział, że w Grecji nie ma szczególnie jadowitych i agresywnych żmij, a jednym z najbardziej rozpowszechnionych gatunków jest żmija zygzakowata, którą można spotkać również na Litwie. Po chwili kątem oka dostrzegłem, że przed postawieniem kolejnego kroku mój kamrat uważniej lustruje ziemię, a może tak mi się tylko wydało? Mniejsza o to. Po niezbyt intensywnym marszu, który był raczej przyjemnym relaksującym spacerkiem, dotarliśmy do oliwkowego gaju, za którym znajdował się imponujący kompleks budowli monasteru św. Pantalejmona. Nie oparłem się pokusie spróbować smaku dojrzałych oliwek. Wybrałem najbardziej dojrzałą z nich, bo już miękkawą, ale podniebienie rozkoszy nie doznało, a cierpki smak owocu odczuwałem przez dłuższy czas.
Skąd to znam?
Jak zwykle musieliśmy zarejestrować się, ale w sali, pełniącej rolę poczekalni czekała na nas herbata i kawa oraz talerze z obwarzankami. Zaskoczył mnie porządek, schludność oraz wygląd pomieszczeń. Wszystko przemyślane i na najwyższym poziomie. Półki dla plecaków i torb, wiele kranów z czystą i smaczną wodą, z czego podobno Święta Góra słynie. Ponadto specjalne miejsce dla podładowania telefonów komórkowych i inne udogodnienia, m.in. prysznic, czego nie było w monasterze greckim. Dla zabicia czasu przeglądam broszurki rozrzucone na jednym ze stołów. Szybko „połknąłem” jedną z nich. Dotyczyła używania wulgaryzmów i brzydkich słów. Jej autor był mnichem, imienia którego nie zapamiętałem. Słusznie przekonywał, że używanie matiernych słów zubaża język, świadczy o braku kultury, braku szacunku do otoczenia itd. Początkowo zaskoczył mnie jednak końcowy wniosek, że używanie wulgaryzmów jest stymulowane i wspierane przez Zachód, który dąży do zniszczenia słowiańskiej i przede wszystkim rosyjskiej kultury. Zaskoczenie minęło tak nagle jak i przyszło, zastąpiło je natomiast pytanie: gdzie to już słyszałem i skąd to znam?
Premier z walizeczką
Po dopełnieniu formalności rejestracyjnych udajemy się na przechadzkę, a raczej „badanie” terenu. Wszędzie widać gospodarską rękę. Przejścia i drogi brukowane, nowoczesne traktory i inny sprzęt w boksach, w hangarze przy przystani – jacht. W przejściach między budynkami drzewka owocowe i kwiaty. Oglądamy to nieco zszokowani, a nasze obserwacje przerywa widok mknącego na quadzie mnicha. Jego rozwiana broda, zadarta czarna sutanna i pełen podekscytowania wzrok wprawiły nas w osłupienie. Odnieśliśmy wrażenie jakbyśmy oglądali jakiś surrealistyczny obrazek.
Do pełni obrazu wyposażenia technicznego monasteru należy dodać to, że na jego terenie znajduje się też miejsce przeznaczone do lądowania śmigłowca. Jak opowiadał jeden z rosyjskich pielgrzymów, właśnie na śmigłowcu przyleciał tu przed laty premier Rosji Dmitrij Miedwiediew. – Miał ze sobą pokaźnych rozmiarów walizeczkę. Nie sądzę, że jej zawartość stanowiły różańce bądź modlitewniki – mówił z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy. Niejako tłumaczy to doskonałe warunki panujące w klasztorze i wciąż rozbudowujący się kompleks budynków o przeznaczeniu zarówno gospodarskim, jak i mieszkaniowym. Zresztą dbałość o monaster władz Rosji jest jakby dalszym ciągiem tradycji zapoczątkowanej jeszcze w czasach carskich. Przed ponad wiekiem rosyjskich mnichów na tym greckim półwyspie było nawet więcej niż greckich. I dopiero wybuch rewolucji październikowej wpłynął na drastyczne zmniejszenie liczby mnichów przybyłych z Rosji.
Słowo Boże w trakcie posiłku
To, że monaster doskonale sobie radzie można było przekonać się podczas obiadokolacji w jadłodajni, mogącej przyjąć jednocześnie około tysiąca pielgrzymów. Menu – w porównaniu z klasztorem greckim – też było bardziej różnorodne. W greckim klasztorze spożywano strawę po przeżegnaniu się, w rosyjskim zaś w trakcie jedzenia przez cały czas czytane było słowo Boże. Początkowo nie rozumiałem, dlaczego pielgrzymi starają się jak najszybciej spożyć to, co było im ofiarowane. Mój bardziej obeznany towarzysz wytłumaczył mi, że po zakończeniu czytania należy skończyć z jedzeniem i, podziękowawszy Stwórcy za spożyte dary, wyjść. Co rzuciło się w oczy to to, że zarówno na kolację, jak i śniadanie na stole stawiano miski z całymi główkami cebuli i ząbkami czosnku. Cieszyły się niesamowitym wzięciem. Zawsze też były oliwki. Zamarynowane smakowały inaczej niż te zerwane z drzewa…
300 nabożeństw na dobę
Inną osobliwością monasteru św. Pantalejmona (być może nie tylko jego) są „tańczące” świeczniki z zapalonymi świecami, które bywają rozkołysane w trakcie liturgii. Gra światła i cieni sprawia niesamowite wrażenie. To zwyczaj praktykowany tylko na Świętej Górze. Z namaszczeniem słucha się też wielogłosowego czystego śpiewu, w trakcie którego często powtarzane są słowa „Gospodi pomiłuj”. W ogóle nabożeństwa na Athosie trwają praktycznie przez całą dobę i jest prawie 300, bo jedne wspólnoty odprawiają Eucharystie wczesnym rankiem, inne zaś o północy...
Zarówno w greckim, jak i rosyjskim monasterze, spotkaliśmy grupy pielgrzymów z Ukrainy. Jak dowiedziałem się, do tego ostatniego nie są przyjmowani „raskolniki”, czyli ci, którzy wyrzekli się zwierzchnictwa Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej i podporządkowali się niezależnej ukraińskiej.
Podróże kształcą
Jeden z mnichów narzekał, że władze greckie coraz bardziej niechętnie wydają wizy na dłuższy pobyt dla mnichów z Rosji i w ogóle nie wpuszczają brodatych. Na pytanie: jakie są tego powody? Odpowiada, że po aneksji Krymu nastawienie do Rosji i Rosjan w krajach Unii Europejskiej jest coraz bardziej negatywne. – Ale Krym jest nasz – podsumowuje z nieskrywaną dumą i satysfakcją. Nie wdawaliśmy się z nim w dyskusje na ten drażliwy temat, bo i tak, gdy powiedzieliśmy, że przybyliśmy z Litwy, to nasz rozmówca stał się bardziej ostrożny i więcej nie poruszał tematów związanych z polityką.
Nasz pobyt na Świętej Górze dobiegł końca. Żegnając się z tym Watykanem prawosławia zdałem sobie sprawę, że miałem możliwość pobytu w wyjątkowym miejscu, o którym przedtem miałem mgliste pojęcie. Arabskie przysłowie głosi, że „ten, kto żyje, widzi dużo. Ten, kto podróżuje, widzi więcej”. I nie ma w tym ani krzty przesady.
Zygmunt Żdanowicz
Fot. autor
Tygodnik Wileńszczyzny