W wyznaczonym czasie zarówno mnisi, jak i pielgrzymi zapraszani są do jadalni, by spożyć posiłek. W Karies była to zupa z soczewicy, długi zielony ogórek, chleb, oliwki, jabłko, a na deser kilka okruszynek czegoś słodkiego, ale, jak tłumaczono, wielce energetycznego. W niektórych klasztorach mnisi nie jadają razem z innowiercami. W ogóle dziennie Świętą Górę może odwiedzić 120 pątników i w tej liczbie zaledwie 10 wyznawców innej wiary. Nie ukrywam, że czasami w tym „Watykanie prawosławia” czułem się nieco obco, ale w trakcie pobytu w dwóch różnych klasztorach żadnych przykrości nie zaznałem, chociaż po przybyciu do nich, w trakcie rejestracji pytano mnie jakiego jestem wyznania…
Basket wizytówką Litwy
Konstantynopolski patriarcha z przybyciem do Karies nie śpieszył. Czas oczekiwania się przedłużał, policja o wiele wcześniej spenetrowała teren, a wytresowany owczarek nie wykrył niczego podejrzanego. Dostojnych gości przybywało coraz więcej: zarówno duchownych, jak i świeckich. Jeden z hierarchów – wyróżniał go strój i to, że podchodzili do niego mnisi i uczniowie z monasterskiej szkoły i całowali w rękę, zauważył nas – obu jasnowłosych i bladolicych – więc zagaił rozmowę, zaczynając od sakramentalnego: skąd przybywamy? Odpowiedzieliśmy, że z Litwy. – Jesteście silni w baskecie – stwierdził dostojnik. Zresztą nie on pierwszy i nie ostatni. Poziom litewskiej koszykówki jest dobrze znany i doceniany na świecie. W ogóle zauważyłem, że basket jest najbardziej znanym „litewskim” produktem i doskonale promuje kraj znad Niemna. Poprosiliśmy szanownego rozmówcę o zrobienie zdjęć, na co chętnie przystał, zastrzegając jednocześnie żartobliwie, żeby nie wrzucać ich do Facebooka…
Nietuzinkowa osobowość
Reflektory kawalkady aut były sygnałem, że długo oczekiwany gość wreszcie przybywa. Byłem ciekaw tego człowieka, który, mimo protestów i nacisków Rosji, nadał autokefalię Cerkwi Prawosławnej Ukrainy, czyli niezależnej od Moskwy. Mało tego, zapowiedział, że Kościół Grecki jako pierwszy to uzna i wyraził nadzieję, że uczynią to inne kościoły, jeśli nie będzie wywierana na nich „presja polityczna”. Ponadto jest zwolennikiem ekumenizmu, czyli dialogu z Kościołem katolickim i wspólnej modlitwy. Jako pierwszy od niemal tysiąca lat patriarcha Konstantynopola był obecny na inauguracji pontyfikatu katolickiego papieża Franciszka (m.in. przysługuje mu tytuł doktora honoris causa Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie). Słowem, osobowość nietuzinkowa, śmiało stawiająca czoła wyzwaniom i łamiąca zeskorupiałe stereotypy.
Z wielkimi honorami
Bartłomiej I, światowy przywódca prawosławia, którego pełna tytulatura brzmi: „Jego Świątobliwość Bartłomiej I, Arcybiskup Konstantynopola – Nowego Rzymu i Patriarcha Ekumeniczny”, okazał się człowiekiem niewielkiego wzrostu, o siwej, wręcz białej brodzie i pogodnym, jasnym, ale jednocześnie czujnym, twardym i świdrującym spojrzeniu. Został przywitany z wielkimi honorami, bo, jak mówili oczekujący na jego przybycie mnisi, na Athosie nie gości zbyt często. Podobno ostatni raz przebywał na półwyspie przed pięcioma laty. Od razu po przybyciu udał się do cerkwi, gdzie odprawił liturgię, a nabożeństwo było przeplatane specyficznym śpiewem greckiego chóru. Po tym zwiedził też monasterską szkołę, gdzie uczą się nastolatkowie z całego świata: z Grecji, Rosji, Serbii, Rumunii, Ukrainy, ale też z dalekiej Ugandy czy Indonezji.
Tacy sami, a jednocześnie inni
Podobnie jak mnisi uczniowie byli ubrani w czarne sutanny i właściwie tylko tym wyróżniali się od swych rówieśników. Kątem oka widziałem jak w sutannach ganiali po boisku do koszykówki, żartowali i psocili. Tak sądziłem jednak tylko początkowo, bo rozmawiając z chłopakami z Rosji i Ukrainy, stwierdziłem, że ich sposób wyrażania się i wysławiania jest zgoła inny: nad wyraz dorosły i jakby dystansujący się od powszedniego życia świeckiego. Zastanowiła mię też odpowiedź chłopaka, który powiedział, że pochodzi z Rosji. – Rosja to olbrzymi kraj, to 1/6 całego globu – zauważyłem. – Tak olbrzymi, ale i tak cały twój świat zamyka się w 16 m2 pokoju mieszkania w bloku – nieco zaskoczył swą filozoficzną odpowiedzią młodzieniec o pięknym imieniu – Ilja. Młodociani rozmówcy zgodnie chwalili swą szkołę, która dużo im daje. Przyznali, że w trakcie zajęć korzystają z komputerów, ale wyłącznie w celach kształcących. Nie korzystają z Facebooka i telefonów komórkowych, bo to nie dla nich…
Niewybredny żart
Porządnie już znużeni pieszą wędrówką i oczekiwaniem na patriarchę wreszcie udajemy się na „zasłużony”, jak żartowaliśmy, odpoczynek. Przedtem jednak zostaliśmy przepytani przez mnicha, który dopytywał się skąd i w jakim celu przybyliśmy na Świętą Górę, jak brzmią imiona rodziców itd. Pozwalał sobie przy tym na niewybredne żarty, bo gdy powiedziałem, że mój ojciec miał na imię Adolf od razu wypalił – Hitler!? Był wyraźnie zadowolony ze swego poczucia humoru i twarz jego rozpłynęła się w szerokim uśmiechu. – Nie Hitler – odpowiedziałem spokojnie, ale mina moja widocznie świadczyła o rozdrażnieniu i zdenerwowaniu, a widząc to mnich nieco się zdetonował, spoważniał i przywołał kolejnego pątnika…
Skierowano nas do obskurnego dużego pomieszczenia, w którym rozlokowało się kilkadziesiąt pielgrzymów. Pościel nie budziła zaufania, jak też wyblakły, wysłużony koc, którym mieliśmy się przykryć. Wszystko to jednak nie miało większego znaczenia, gdyż najważniejsze, że w końcu mieliśmy gdzie się przyłożyć i oddać swe ciała we władanie Morfeusza…
Parlament w wiosce
Kolejny dzień rozpoczynamy od zwiedzania Karies, czyli stolicy Republiki Mnisiej, gdzie raptem są aż dwie ulice, kilka budynków i sklepików z dewocjonaliami. Ale właśnie w tej wiosce, rozlokowanej na wysokości 370 m, znajduje się siedziba „parlamentu” (Świętej Wspólnoty, w jęz. greckim „hiera koinotis”), w którym zasiada 20 przedstawicieli suwerennych monasterów. W Karies znajdują się też budynki władzy świeckiej – posterunek policji, poczta i budynek administracyjny. Nie one są jednak celem naszego zwiedzania, a świątynia Protatu ozdobiona mnóstwem bezcennych fresek i w której znajduje się otoczona wielką czcią ikona Maryi.
Świeże górskie powietrze i spożyte w wiosce śniadanie dodaje nam sił oraz ochoty na dalsze podróżowanie. Z niecierpliwością czekamy więc na jedyny kurs autobusu, by udać się do kolejnego klasztoru – rosyjskiego monasteru św. Pantalejmona.
(Cdn.)
Zygmunt Żdanowicz
Fot. autor
Tygodnik Wileńszczyzny
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.