„Nad jeziorem Szwakszta leży
wioska Bojary
Opodal na wzgórzu stoi dom stary
To mój dom rodzinny, tu się
urodziłem
Tu dziecięce lata szczęśliwe
przeżyłem”1.
Kiedy był 4-letnim chłopcem, jego rodzice Wacław i Leokadia Lewiccy zamieszkali w miasteczku Świr i tam założyli swój własny sklep, któremu dali nazwę „Sklep chrześcijański: spożywczo-galanteryjny”. Rodzinne przedsiębiorstwo cieszyło się ogromnym sukcesem. Leokadia pomagała osobliwie w czwartki – rynkowe dni, jednak interes skreśliły wydarzenia II wojny światowej. W 1939 r. we wrześniu Armia Czerwona wiarołomnie napadła na wschodnie tereny Polski. Do miasteczka najechało dużo traktorów ciągnących armaty i wkroczyło wojsko. Po krótkim czasie sklep został zamknięty. Brakowało towaru, a dojazd do Wilna był niemożliwy. Co więcej, w marcu 1940 r. rodzina Lewickich musiała opuścić czteropokojowe mieszkanie w Świrze i zamieszkać u pana Morgiewicza na skraju miasteczka, gdyż owe pomieszczenie zostało zajęte przez NKWD. Jan Lewicki wraz z jego mamą Leokadią i kuzynką Stanisławą Załubowską, która pomagała sprzedawać, 13 kwietnia 1940 r. został wywieziony do Jesylu (dokładniej do wsi Kalinowka) na północ Kazachstanu. Powodem aresztu były domysły, że jakoby w sklepie Lewickich zbierają się ludzie, którzy organizują powstanie przeciwko władzy sowieckiej, rozpowszechniają prasę polską i słuchają polskiego radia. Przywieziono ich ciężarowym transportem pod biuro kołchozowe. Kobiety pytały, gdzie będą mieszkały. W zamian otrzymały odpowiedź enkawudzisty: „Bierzcie łopaty i kopcie sobie ziemianki”. Miejscowa ludność, przeważnie dzieci, kpiły i krzyczały: „Przywieźli polskich panów”... Marną sytuację uratowała współczująca Rosjanka, która powiedziała: „Nie płaczcie, idziemy ze mną. Będziecie mieszkali w mojej izbie i doglądać pisklęta, a ja będę przynosiła dla nich pokarm. Otóż pracuję i nocuję na fermie”. Izba ta – jednopokojowe mieszkanie, prawie puste, jedynie przy ścianach stały ławy, a pod nimi mieszkały gęsi, wysiadujące pisklęta. Leokadia Lewicka w dar wdzięczności dała gospodyni sukienkę ze swojej garderoby. Była bardzo zadowolona, bo miejscowe kobiety chodziły w łatanym i ponoszonym ubraniu. Swoje ubranie z garderoby można było wymienić na chleb, ziemniaki i mleko.
W krótkim czasie w rękach „sprawiedliwych” znalazł się także Wacław Lewicki – początkowo wywieziono go do więzienia w Starej Wilejce pod Mołodecznem (obecnie Białoruś), gdzie każdej nocy trwały przesłuchania. Później zaś, 24 grudnia 1940 r., na mocy wyroku wydanego przez „trójkę sędziów”, został zesłany do łagrów na wyrąb lasu na stacji „Suchobiezwiednaja” w obwodzie gorkowskim, a wiosną 1941 r. – do łagrów Magadanu nad rzekę Kołyma.
W owym czasie wszyscy wywiezieni co pewien czas musieli potwierdzić swoją obecność w gminie (sielsowiecie). Jesienią 1940 r. Leokadia i Jan Lewiccy oraz Stanisława Załubowska zostali przywiezieni do osiedla Oktiabrskaja. Tam było więcej zesłanych Polaków. Miejscem zamieszkania okazał się stojący na skraju wsi mały porzucony dom. Wspólnie z zesłańcami zamieszkała w nim także pani Grzelcowa z 4-letnią córeczką i 10-letnim synkiem. Niestety, wkrótce nadeszła wczesna zima – bardzo śnieżna i mroźna. Kobiety chodziły do lasu i każdego dnia szukały gałęzi na opał, aby jakoś móc ogrzać mieszkanie. Tuż przed Bożym Narodzeniem Leokadia zachorowała na zapalenie płuc. Nadzieja, że kobieta wyzdrowieje bez pomocy lekarskiej była nikła, jednak stopniowo zaczęła powracać do zdrowia. Mijały chłodne dni i noce. W lutym 1941 r. otrzymano zawiadomienie, że dla Lewickich w Bułajewo jest przysłany bagaż – 50 kg mąki, który można będzie odebrać wówczas, kiedy przyjedzie traktor z saniami-przyczepą. Gdy nadarzyła się okazja, zesłańcy pojechali po mąkę. Ileż radości sprawiła! Nareszcie można było upiec coś wartościowego i pożytecznego. To dwie Jana Lewickiego babcie – Helena Lewicka i Helena Rodziewiczowa za wspólnie zebrane pieniądze przysłały ten bagaż mąki!
Gdy Niemcy 22 czerwca 1941 r. napadły na Związek Sowiecki, większość Polaków, w tym także Lewickich, wywieziono do obwodu akmolińskiego, na stację Jesyl, na pracę związaną z drogą kolejową. W korycie rzeki Kyzył budowano zbiornik na wodę, więżę ciśnień do pobrania wody dla parowozów.
Zimową porą odśnieżano tory kolejowe. Bardzo często nawiedzały burany – śnieżyce, dmuchał mroźny północny wiatr. Nieszczęśliwi ludzie mieszkali w wagonach, a następnie w barakach, których ściany układano z darniny. Podłoga była z gliny. Okna malutkie. Dopiero dach i drzwi z drewna. Prądu elektrycznego nie było. Każdy miał żelazne łóżko do spania i małą szafeczkę na niezbędne przedmioty oraz swoją „kopciłkę” naftową. Łóżka były ustawione koło ściany, a na środku – dwie płyty ze wspólnym kominem. Palono przez całą dobę węglem kamiennym. W baraku mieszkało 13 osób. Węgla ciągle brakowało. Starsi chłopcy chodzili na stację podkradać węgiel. Stacja kolejowa miała 5 bocznic. Na całe osiedle prąd elektryczny był tylko na stacji kolejowej, w zajezdni parowozów, szpitalu, szkole i w kolumnie wagonów. W jednym z nich mieściła się elektrownia, tokarnia, ślusarnia i klub, w którym wyświetlano filmy, przeważnie z pola walk w czasie wojny. Chleb otrzymywano tylko mając specjalne kartki. Co prawda, ciągle zmieniały się normy wydawania chleba (600 g – 500 g – 400 g dla dorosłych, dla dzieci – 500 g – 400 g – 250 g). W stołówce można było otrzymać talerz zupy – tzw. „szczi”, na dzień.
Pomyślny zbieg okoliczności, układ Sikorski-Majski z dnia 30 lipca 1941 r. między Polską a ZSRR, przywracający stosunki dyplomatyczne pomiędzy obu państwami, dał możliwość zagwarantowania przez ZSRR „amnestii” obywatelom polskim: więźniom politycznym oraz zesłańcom pozbawionym wolności na terenie ZSRR w więzieniach i obozach Gułagu. Wacław Lewicki też został zwolniony z łagrów, a ponieważ miał poważne problemy zdrowotne, więc nie powołano go do formującej się Armii Polskiej Andersa pod Kujbyszewem. Korzystając z tej okazji, odważny mężczyzna dowiedział się, gdzie przebywa jego rodzina i nie zważając na różne trudności, podążył w stronę najbliższych. Rodzinę odnalazł w grudniu 1941 r. Jak twierdzi Jan Lewicki: „Dzień spotkania z Ojcem dla mnie i dla Mamy był najbardziej radosny i najszczęśliwszy ze wszystkich dni pobytu na zesłaniu”.
Od 1942 do 1944 r. wszyscy mieszkali razem na obczyźnie. Zimą 1944 r. do osiedla przywieziono z Kaukazu Czeczenów i Inguszów zarażonych tyfusem plamistym. Wspólne kolejki po chleb i do stołówki sprzyjały rozprzestrzenianiu się epidemii. Nie było mydła i żadnych środków higienicznych. Masowo zaczęli umierać ludzie, zwłaszcza zesłańcy, bo mieszkali we wspólnych barakach. W maju tego roku rodzinę Lewickich oraz jeszcze 5 polskich rodzin wywieziono na budowę drugiego toru drogi kolejowej do miasta Karaganda (~91 km). Tu brakowało wody pitnej, którą dowożono samochodem; bardzo ją oszczędzano. Ponadto chleb, pieczony z jęczmiennej mąki z dodatkiem małej ilości pszennej, dowożono w workach. Bochenki zrzucano z pociągu w czasie jazdy, chleb się rozsypywał i te pozostałe okruchy garściami kładło się na wagę…
Z powodu braku higieny osobistej, normalnego codziennego posiłku i leków, ludzie zaczęli masowo umierać. Zmarłych chowano w stepie, a chorych wywożono samochodem na rozjazd kolejowy, później pociągiem towarowym. Niestety, Leokadię, Stanisławę i Jana także wywieziono do Karagandy do szpitala. Tutaj 27 czerwca 1944 r. zmarła Leokadia. Nieoczekiwana śmierć ukochanej matki, wpędziła 11-letniego Jana w rozpacz. Przebywając na obczyźnie do swojej babci Heleny (od ojca strony) napisał takie oto słowa:
„O, Babciu moja – kochana i droga, na pewno nie uproszę u Pana Boga.
O, gdybym mógł obok Babci siedzieć i co przeżyłem – wszystko opowiedzieć.
Gdyby to Babcia wszystko słyszała, to by na pewno serce bolało.
U mnie z Tatusiem wielka żałoba, zmarła Mama na tyfus plamisty – to straszna choroba…
I my w tym czasie z Ojcem chorowali. Bez naszego udziału Mamę pochowali…”
Cdn.
Dariusz Lewicki
Fot. archiwum rodzinne
Przypisy
1 Wiersz dziadka Jana Aleksandra Lewickiego, napisany w latach 1955-1957.
**
Dariusz Lewicki, rodowity wilnianin – zwycięzca konkursu „Historia jednej fotografii”, który jesienią ogłosił Muzeum Pamięci Sybiru przy honorowym patronacie Związku Sybiraków w Białymstoku. Uroczyste podsumowanie konkursu odbyło się 8 lutego bieżącego roku. Wydano tomik z piętnastoma opowiadaniami. Potrzeba podzielenia się z innymi wiedzą o najbliższych, uchylenia tajemnicy biografii rodaków jest niezwykle budująca. Świadczy o tym, że cenimy przeszłość i rozumiemy jej wagę.
"Rota"