– Tak naprawdę, to nie zdajemy sobie sprawy, na ile zioła są pożyteczne. Odpowiednie ich używanie nie tylko leczy choroby, ale też pomaga wzmocnić organizm, oczyścić go z toksyn, a tym samym przyczynić się do naszego dobrego samopoczucia – w rozmowie z „Tygodnikiem” opowiada Henryk Wilkin, z wykształcenia felczer, z zamiłowania zielarz.
Henryk Wilkin – tata 26-letniej Joanny, 18-letniej Justyny i 17-letniego Stanisława, a także dziadek 1,5-rocznego Michała – wspólnie z żoną Anną mieszka w Skajsterach.
– Pierwszym nauczycielem, który uczył mnie rozpoznawania ziół, była moja babcia, mama taty, Maria z domu Nawrocka. Mieszkaliśmy wtedy we wsi Murlinka, nieopodal Rudomina. Były tam rozległe łąki po melioracji i rosły na nich niezliczone ilości leczniczych traw. Pamiętam, jak babcia prosiła: „Poleć na łąkę i przynieś mi ziół świętojańskich lub czymborku” – wspomina pan Henryk, tłumacząc, że gdy dorósł, to nie chciał poprzestać na wiedzy ludowej, więc wybrał studia medyczne.
W Kownie zdobył zawód felczera, który wykonywał prawie całe życie. Najpierw, 20 lat, w Skajsterach, potem w ambulatorium w Mickunach. – Mieliśmy duży punkt medyczny: przyjeżdżali różni lekarze specjaliści. Felczer wówczas miał podobne obowiązki, jak obecnie lekarz rodzinny. Teraz funkcje felczera zrównano z zakresem obowiązków pielęgniarza. A ponieważ punktów medycznych już prawie nie ma, więc musiałem poszukać sobie innej pracy. Jestem felczerem w pogotowiu rejonu wileńskiego – opowiada Henryk Wilkin.
Wileńska trajanka
– Tak się złożyło, że na tych pięknych łąkach w mojej małej ojczyznie rosły wyjątkowe trawy. Wiele z nich nazywaliśmy z prosta, po ludowemu. Np. był „absojnik” (mieczyk dachówkowaty), którym pojono niemowlęta „obżartuchy” karmione piersią. Korzystaliśmy też z roślin korzennych, np. „dzierwianki” (tak nazywaliśmy gałgan, nazwa botaniczna „traganek szerokolistny”), wężownika, waleriany, gęsiana (rośnie w błotnistych miejscach) – wspomina rozmówca i dodaje, że już wtedy zrodziła się w nim myśl, żeby wiedzą zielarską służyć ludziom.
Babcia pana Henryka nie tylko suszyła ziele na zimę, ale też robiła z nich różne nalewki. Największą popularnością cieszyła się tzw. „wileńska trajanka”, która, jak podkreśla Henryk Wilkin, wcale nie ma nic wspólnego ze słynną litewską nalewką „Trejos devynerios” („Trzy dziewiątki”).
– Trajanka była bardzo dobra na wiele chorób, przede wszystkim żołądkowych. Wykorzystywano do niej takie zioła, jak: arcydzięgiel, ajer (tatarak), wężownik, dziewięćsił, gęsianna, turziele, gałgan, stalnik i korzeń starego dębu. Np. stalnik jest zalecany dla kobiet, które nie mogą zajść w ciążę. Z kolei stary dąb to nie drzewo, tylko trawa, która rośnie na bagnistych terenach. Zalewało się zioła wódką i co trzy dni należało potrząsać – tłumaczy zielarz.
W czas nowiu i nieparzystą liczbę
Kiedy pan Henryk wyrusza do ogrodu i na łąkę, to ma się wrażenie, że każda bylinka jest cenna i posiada jakieś właściwości lecznicze. Nie sposób tego zapamiętać, niemniej jednak, najlepszym środkiem na pamięć jest – notatnik. Podobnie pan Henryk – od najwcześniejszych lat spisywał przepisy, najpierw babci, a potem sam zaczął się dokształcać. Wiele nauczył się od siostry zakonnej, franciszkanki, która po wojnie nie wyjechała do Polski, tylko pozostała w Wilnie.
–S. Anna Łapczewska, w zakonie miała imię Teresa, w swoim czasie zdradziła mi bardzo dużo przepisów mieszanek ziołowych, opowiadała, co się leczy i jakimi trawami. Razem zbieraliśmy zioła, a ona opowiadała o nich, pokazywała, jak poprawnie należy je suszyć. Sporo literatury też sprowadziłem w Polski. Jestem zafascynowany ziołolecznictwem zakonu ojców bonifratrów. Moim marzeniem jest udać się do nich na kursy – mówi pan Henryk, podkreślając, że zioła, które rosną na ziemi (kwiaty drzew i krzewów, trawy) najbardziej są skuteczne, gdy się je zbiera podczas księżycowego nowiu.
– Natomiast ziołowe herbatki i nalewki powinny zawierać nieparzystą liczbę składników. Gdy robimy np. herbatkę rumiankową, to dodajmy do gorącego trunku szczyptę cynamonu i goździk. Mieszanka z melisy, lebiodki i chmielu (ten jest szczególnie dobry dla kobiet, bo normuje pracę hormonów) wyśmienita jest na sen – tłumaczy Wilkin, który wiedzę czerpał także z publikacji znanych polskich zielarzy franciszkanów o. Czesława Klimuszki i o. Grzegorza Sroki.
Złoty umiar we wszystkim
Po porady zielarskie do pana Henryka zwracali się najczęściej ludzie, którzy mieli problemy skórne, takie jak łuszczyca (tu pomocny jest bratek polny, liść brzozy, perz, skrzyp polny i liść greckiego orzecha) czy trądzik, na który pomaga herbatka zaparzona z polnego bratka, liścia orzecha i perzu. Chłopakowi, który zbyt szybko rósł, a w związku z tym miał bóle w stawach, pomogło nacieranie nalewką ze szwedzkich ziół (powszechnie znaną jako balsam „Bittner”). Mój rozmówca podkreśla, że zebrane zioła należy suszyć w cieniu, nie wolno przesuszyć, a przechowywać najlepiej w torebkach materiałowych lub papierowych.
Żona Anna Wilkin, wspomina, że niegdyś, wspólnie z małymi dziećmi pomagała mężowi w zbieraniu ziół. Na piechotę chodzili całą rodziną wzdłuż Wilenki aż do Wiktoryszek i późnymi wieczorami szukali korzenia starego dębu. – Były to niezapomniane przygody, być może córka Joanna w taki sposób odkryła zamiłowanie do medycyny i poszła w ślady taty: teraz kończy studia medyczne na Uniwersytecie Wileńskim – opowiada pani Anna, dodając, że zielarstwo to niełatwa praca, wymagająca nie tylko porządnej wiedzy o ziołach, ale też cierpliwości. Nie każdy bowiem będzie pilnował odpowiedniej fazy księżyca i chodził po bagnach, łąkach i zaroślach w celu wyszukania odpowiednich traw.
Pan Henryk podkreśla, że bardzo zdrowe są wszystkie goryczki, np. takie jak piołun, które poprawiają działanie wątroby i woreczka żółciowego, przyczyniają się też do oczyszczenia organizmu z toksyn. Ważne jednak, zdaniem zielarza, by nie popadać w skrajności. Lekarstwa chemiczne są niezbędne przy stanach zapalnych, zaś bez antybiotyków nie da się wyleczyć chorób wywołanych przez bakterie. Należy też uważać i nie przesadzać z piciem dużej ilości ziół, np. nagietek jest przeciwwskazany przy nadciśnieniu. Jeśli się nie ma pewności co do ziela, to lepiej go nie zrywać. Zawsze też należy zasięgać rady specjalisty: lekarza, aptekarza, czy zielarza.
Teresa Worobiej
"Tygodnik Wileńszczyzny"