Podczas gdy postępowi publicyści kpią z inicjatywy tłoków niemiłosiernie, a Rimvydas Valatka określa ich mianem „narodowych zombie", ci triumfują. Uważają bowiem, że zagrali na nosie AWPL. I oczekują, że litewski parlament tę zagrywkę na złość lenkasom przyklepie.
„Mam nadzieję, że (Sejmowi) wystarczy rozsądku i politycznej woli do przyjęcia zaproponowanego projektu ustawy i do honorowego rozstrzygnięcia eskalowanej od wielu lat przez Akcję Wyborczą Polaków na Litwie kwestii, która wzbudza napięcie między Litwą i Polską" – oznajmił współobywatelom jeden z wodzów „Tłoki", politolog Vytautas Sinica za pośrednictwem portalu alkas.lt. I niechże mu się spełni! Z całego serca kibicuję inicjatywie tłoków zmierzającej do zepchnięcia oryginalnego zapisu nielitewskich imion i nazwisk na dodatkowe strony paszportu czy rewers dowodu, bo jestem bardzo ciekawa, jak na taką regulację prawną zareagują nosiciele (a przede wszystkim nosicielki) takich nazwisk nie należący do elektoratu „wichrzycielskiego AWPL".
Zdradzę Sinicy w wielkiej tajemnicy, że myśmy (czyli wspomniany elektorat) już do cudacznych wersji swoich imion i nazwisk przywykli. Więc zamysł tłoków – nawet obleczony w ciało uchwalonego przez parlament aktu prawnego – ani nas specjalnie nie ogrzeje, ani też nie oziębi. Tak naprawdę nijak na nasze nazwiska nie wpłynie. Zresztą, według premiera Algirdasa Butkevičiusa, wojna o ich oryginalny zapis w najmniejszym stopniu nie jest naszą – elektoratu AWPL – wojną. W tej akurat kwestii mięczakowaty szef rządu prezentuje stalową niezłomność Pawki Korczagina. Uważa i głosi, że litewskim Polakom (w razie uchwalenia jakiejkolwiek regulującej tę kwestię ustawy) nie powinno przysługiwać prawo do oryginalnej pisowni nazwisk, bo nie są oni kobietami-Litwinkami. „97 procent otrzymanych listów w tej sprawie pochodzi od Litwinek, które zawarły związek małżeński z obcokrajowcami albo w związku z urodzeniem się dziecka za granicą. Chciałbym, aby ta ustawa nie była łączona z polską mniejszością narodową" – tymi słowy Butkevičius koił onegdaj nerwy opozycji, która na każdą próbę ustawowej regulacji kwestii nazwisk dostaje ciarek, dreszczy i dygotu.
A skoro tak, to uważam, że powinniśmy sobie walkę o nazwiska na pewien czas odpuścić. Zapewniam, że na tym polu jest komu walczyć. Niech się z tłokami i innymi tłokopodobnymi zmierzą i zderzą wspomniane przez premiera kobiety-Litwinki, które mają dość tłumaczenia się – i wobec własnych połówek, i wobec inostrańców-urzędników – dlaczego nazywają się ociupinę inaczej niż ich małżonkowie? I co to za kraj, gdzie państwo rości sobie prawo do eksperymentów z czyjąś prywatną własnością, jaką jest nazwisko?
Gotowość bojowa tych kobiet rośnie. A imię ich legion. I jestem pewna, że one wojnę o swoje cudzoziemskie nazwiska wygrają. Wtedy przyjdzie czas na nas, bo – wbrew temu, co wieszczy premier – nie można własnych obywateli dzielić na kobiety-Litwinki i resztę, by potem dla każdej z tych grup tworzyć osobne prawo.
Lucyna Schiller
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.