Ostatnimi czasy, im bliżej wyborów w Polsce, tym większą aktywność medialną przejawia Agnieszka Romaszewska - Guzy, dyrektor telewizji Biełsat. To jej dziwne uaktywnienie się przestało dotyczyć już tylko jednego kraju, rozlało się też na Litwę, co musi każdego obserwatora wschodnioeuropejskiej sceny politycznej zastanawiać. Jej zainteresowanie do tej pory Białorusią wydawało się poniekąd naturalne, ze względu na pełnioną przez nią funkcję. Kierunek litewski już tak oczywisty nie jest, a styl jej wypowiedzi budzi kontrowersje. Warto zatem o tej działalności słów kilka powiedzieć i postawić kilka pytań. Zacznijmy więc od spraw białoruskich.
Biełsat, kosztowna "zabawka"
Od 2007 roku wspieranie procesów demokratycznych i niesienie wolnego słowa na Białoruś deklaruje Telewizja Biełsat. Właśnie, "deklaruje". Jak donoszą media, jest to projekt autorski pani dyrektor A. Guzy. To raczej kosztowna "zabawka" w jej rękach, o niskiej efektywności. W porównaniu z innymi programami wspierającymi społeczeństwo obywatelskie na Białorusi, ma znikome oddziaływanie przy nieproporcjonalnie wysokich kosztach. Kanał jest niedostępny, albo nieznany dla potencjalnego odbiorcy. To dlatego telewizja Biełsat nie ma już pełnego poparcia ze strony UE, a Komisja Europejska wycofała się z finansowania programów mających promować Unię na antenie tej telewizji. Według doniesień medialnych, koszty utrzymania kanału opiewają na około 25 mln złotych rocznie. Zastanówmy się, czy nie jest to zbyt droga inwestycja dla zaspokojenia ambicji jednego człowieka? Po co są potrzebne kolejne środki na kanał, który nadaje w przysłowiową próżnię, a nieliczni odbiorcy od dawna mają ukształtowane poglądy opozycyjne względem władz na Białorusi? Dlaczego tak wysokie inwestycje nie dają pożądanych efektów, prawie żadnych efektów? Na pewno nie otrzymamy jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ sytuacja jest bardzo zagmatwana. A może jest tak, jak sugerują niektórzy, że sedno sprawy tkwi w nieprzestrzeganiu reżimu finansowego, z powodu którego w roku 2011 zarząd TVP odebrał szefowej TV "Biełsat" pełnomocnictwa dotyczące podejmowania decyzji finansowych?
Dyrektor pod parasolem ochronnym
Tak czy owak, faktem jest, że pani A. Guzy ma silne zaplecze. Nawet niejednokrotnie zwalniana ze swych stanowisk potrafiła w krótkim czasie wrócić, bo zawsze znajdował się ktoś, kto ją popierał. Naturalnie, kanał jest potrzebny, ale gdzie są efekty? Oczywiście, że nikt kanału nie zamknie, ale czy powinniśmy płacić za niskiej jakości "zabawkę" pani dyrektor? Czy pieniądze na projekty medialne dla Białorusi nie są w sposób niekontrolowany trwonione? Pytania te należy skierować także do kierownictwa Polskiego Radia dla Zagranicy. Czy ma sens płacenie za retransmisje audycji w języku białoruskim rozgłośniom nadającym swoje programy na UKF, gdy zasięg ich odbioru nie pokrywa terytorium Białorusi, a dociera tylko na jej pogranicze? Wygląda na to, że A. Guzy robi co chce, korzystając z niewidzialnego parasola ochronnego rozpostartego nad nią.
Przeciwko Rodakom na Litwie
Oprócz białoruskiej, jest jeszcze jedna strona medalu na niwie "kresowej" działalności A. Guzy, to strona litewska. W ogóle nadaktywność tej postaci w sprawach wschodnich jest wielce zastanawiająca. Tak jak zastanawiający jest charakter i styl jej wypowiedzi przynoszący więcej szkody niż pożytku sprawom polonijnym. Nie tak dawno pani Guzy udzieliła wywiadu prawicowemu portalowi "wpolityce.pl", związanemu z największą partią opozycyjną w Polsce, gdzie stawia karkołomne tezy mające niewiele wspólnego z wizją polityki wschodniej tej partii, jak też z wizją nowego prezydenta Andrzeja Dudy. Prezydent wielokrotnie w swoich wypowiedziach deklarował poparcie dla postulatów polskiej mniejszości na Litwie i dla jej oficjalnych przedstawicieli. Ale A. Guzy mówi tak, jakby nie chciała o tym wiedzieć ani słyszeć i w ostrych słowach atakuje liderów litewskich Polaków, którzy doprowadzili do znaczącego wzmocnienia polskiej społeczności. Polacy z Wileńszczyzny od lat cieszą się zasłużoną renomą wspólnoty polskiej poza granicami Macierzy, która osiągnęła wymierne sukcesy. Czyżby dyrektor Biełsatu chciała ten pozytywny trend zmienić? Natomiast w niezrozumiały sposób zamartwia się o władze litewskie, które notorycznie zwalczają polską mniejszość, sugerując, że w relacjach z Litwą wymagana jest delikatna i subtelna polityka. A. Guzy wychwala tym samym politykę, która na ołtarzu tak zwanej politpoprawności składa polską mniejszość w imię dobrych stosunków z państwem, które metodą haniebnego kulturkampfu niszczy polskość na Wileńszczyźnie. Jakże to krótkowzroczne i szkodliwe dla polskiego interesu narodowego poglądy. Na dodatek, A. Guzy potępia też polskich ambasadorów na Litwie zarzucając im brak znajomości języka litewskiego, co ma być jej zdaniem brakiem szacunku dla gospodarza. I znowu dyrektorka Biełsatu wykazuje większą dbałość o obce państwo, niż interesy własnego. Doprawdy dziwna to postawa. A wrzucanie wszystkich ambasadorów do jednego worka to nic innego jak totalna ignorancja, niemająca nic wspólnego z rzeczywistością. Tak się składa, że w czasach urzędowania Jerzego Bahra i Janusza Skolimowskiego, pomoc dla Polaków na Litwie była realnie odczuwana. Chociażby w postaci wielu zrealizowanych projektów wsparcia dla Rodaków. Jedynym niechlubnym wyjątkiem był ambasador Jan Widacki, który zamiast pomagać, bezpardonowo zwalczał najprężniejsze, patriotyczne polskie organizacje na Litwie. Czytając pisane przez autorkę obelgi, nasuwa się mimowolne skojarzenie, jakby była uczennicą Widackiego.
Fałszywe zatroskanie
Wygląda na to, że w kontrowersyjnej działalności A. Guzy po Białorusi przyszła kolej na Litwę. Przyznam, że jest się o co martwić, bo na Białorusi polska mniejszość została rozbita i skłócona. Wbrew logice i zasadom, użyto jej do walki z tamtejszymi władzami, co jest niewybaczalnym błędem. To musiało się źle skończyć. Jakiś swój udział w tym ma także dyrektor Biełsatu i jej otoczenie. Teraz w swym fałszywym zatroskaniu bierze pod swą lupę Litwę, ale nie po to by Wilniuków wspierać, lecz po to by ich dzielić i osłabiać. W tym miejscu, aż chce się zacytować przysłowie, "chroń nas Panie od takich przyjaciół, z wrogami sami sobie poradzimy". Jak do tej pory nazwisko A. Guzy kojarzy się raczej z dezintegracją niż wzmocnieniem Polaków na dawnych kresach Rzeczypospolitej, taka jest smutna prawda. Widać to doskonale w publikowanych przez nią tekstach, czy udzielanych wywiadach.
Długi cień
Te medialne informacje rzucają długi cień na dyrektor Biełsatu. Wielce niepokojący jest fakt, że ostatnio "kręci" się ona wokół jednej z partii, która prowadzi w sondażach i ma szansę przejąć władzę w Polsce. Partii, która otwarcie i wprost deklaruje uczciwą działalność, oraz walkę z nadużyciami. Nasuwa się zatem retoryczne pytanie, czy obecność takiej osoby na orbicie ugrupowania cieszącego się dobrą renomą nie zaszkodzi mu w najbliższej przyszłości? I co chyba najważniejsze, czy ta sytuacja jest w ogóle znana kierownictwu i osobom odpowiedzialnym za politykę wschodnią tej partii? A może jest tak, że pani dyrektor uskutecznia niechlubną metodę faktów dokonanych, aby w przyszłości postawić nowy rząd pod ścianą? Niestety, gdy Białoruś i Litwa są na celowniku A. Guzy, to aż strach się bać o losy tamtejszych Polaków. Bo tam, gdzie pojawia się aktywność tej dziennikarki, pojawiają się chaos i zgliszcza, które po sobie zostawia, zawsze ze szkodą dla polonijnej społeczności.
dr Bogusław Rogalski, politolog
Doradca EKR ds. międzynarodowych w Parlamencie Europejskim
Komentarze
Zastanawia też celowość utrzymywania tej telewizji, która być może nikogo nie interesuje, poza wąskim gronem jej twórców. Intencja wprawdzie wydaje się uzasadniona, ale widocznie projekt nie wypalił, nie znalazł odbiorcy. Nie tylko fatalny rachunek ekonomiczny, ale i brak wpływu tej telewizji na rzeczywistość, powinny być podstawą do głębszego namysłu.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.