Zamknięte banki i nieczynne bankomaty. Tak wygląda dzisiaj sytuacja w Grecji. Na taki krok zdecydował się rząd w Atenach po tym, jak Europejski Bank Centralny postanowił zamrozić pożyczkę ratunkową dla greckich banków. Raczej wcześniej niż później nastąpi bankructwo Grecji. Jej długi w wysokości około 400 mld euro są nie do spłacenia. Dalsze zaciskanie pasa i naprawianie sytuacji poprzez kolejne cięcia, zmniejszanie rent, emerytur, świadczeń socjalnych, podwyższanie podatków, wyprzedaż majątku narodowego do niczego sensownego nie prowadzi. To może być decydujący moment na opuszczenie strefy euro przez ten kraj. Na 5 lipca rozpisano referendum, w którym to sami Grecy mają zdecydować w sprawie warunków postawionych przez pożyczkodawców. Powrót do drachmy może okazać się najlepszym rozwiązaniem, gdyż pozwoli greckiemu rządowi na prowadzenie samodzielnej i korzystnej dla swego państwa polityki finansowej. A co najważniejsze, przywróci instrumenty do jej realizowania, np. możliwość podwyższania lub obniżania stóp procentowych, które Grecja utraciła przyjmując europejską walutę.
„Projekt euro" to ryzykowny hazard
Euro nie jednoczy już dzisiaj, a pogłębia podziały nawet wewnątrz grona państw, które przyjęły wspólną walutę. Euro nie wzmacnia, a wycieńcza Unię Europejską, jako jedyny tak mocno pogrążony w recesji region świata. Zapaść ekonomiczna UE ma wiele powodów, m.in. oderwaną od rzeczywistości biurokrację, ale wspólna waluta to dziś jej powód główny. Euro zaostrza kryzys krajów poza najbogatszym kręgiem północno-zachodniej Europy. Na unijnym południu i wschodzie wywołuje recesję i bezrobocie o wielkich rozmiarach. Euro rozbiło jedność Unii. O co tak naprawdę chodzi w „projekcie euro"? Cały proces opiera się na dążeniu do dalszej radykalnej centralizacji podejmowania decyzji w UE, w sektorach do tej pory zarezerwowanych dla państw członkowskich, na przykład w dziedzinie podatków. Bankrutujące państwa mają się stać swego rodzaju niesamodzielnymi „protektoratami", którym Bruksela będzie narzucać reguły poprawnego zachowania w zamian za ratunek finansowy. To bardzo ryzykowny moralny hazard. Co więcej, nawet dotychczasowe mechanizmy ochronne nie będą ostatecznie w stanie pokryć długów, które zaciągnęły państwa strefy euro. W przewidywalnej przyszłości będzie musiało dojść do przynajmniej częściowej ich restrukturyzacji. Taki rozwój sytuacji doprowadzi do rozchwiania europejskiego sektora bankowego. Jakie to będzie miało konsekwencje dla stabilności i wiarygodności euro, jest aż nadto oczywiste. A w tak niestabilnej sytuacji państwa eurolandu będą zmuszone poddać się polityce walutowej dyktowanej z Frankfurtu. I może o to właśnie w tym całym zamieszaniu z euro chodzi.
Grecja bankrutuje
Wszyscy już wiedzą, że Grecja nie udźwignie swych zobowiązań wobec strefy euro. Doraźne, unijne zastrzyki gotówki, które miały być finansowym lekarstwem okazały się równie zabójcze, co sama choroba. Ratunek byłby możliwy tylko w jednym wypadku, gdyby Grekom darowano połowę ich długu, tyle, że nikt się do tego nie spieszy. Nie łudźmy się, upadek Hellady nie pozostanie bez konsekwencji. Wpłynie znacząco na wszystkie kraje unijne, szczególnie na te, które operują wspólną walutą. Strefa euro wisi na włosku, a po greckiej agonii finansowa dżuma może uderzyć w kolejne europejskie kraje, zwłaszcza Włochy, Hiszpanię czy Portugalię, które również żyły beztrosko na kredyt, wierząc w unijne dotacje, dopłaty i programy. Kryzys dopadł wszystkich i wyrwał się spod kontroli. W walce z nim nic jak na razie nie pomaga. Europejski domek z kart zaczął się rozpadać. Już za chwilę bossowie światowych finansów rzucą w eter hasło „ratujmy, co się da", bo skala kryzysu nas zaskoczyła. Kolejne luzowanie polityki pieniężnej, czyli po prostu dodruk pieniądza, niewiele już daje. Interwencje walutowe powodują zaledwie chwilowy efekt, a kolejne apele o wyrzeczenia i zaciskanie pasa spotykają się wyłącznie z wrogą reakcją. To prawie pewne, że protesty z ateńskich ulic nie będą ostatnimi. Kogo następnego pożre smok chciwości, toksycznych instrumentów finansowych, spekulacyjnych przekrętów, szaleńczej pogoni za zyskiem za wszelką cenę i zwykłego kłamstwa o europejskim raju oraz niewidzialnej ręce wolnego rynku, pokaże najbliższa przyszłość.
Nierozsądny pośpiech Litwy
O nadciągających problemach strefy euro mówiono na brukselskich korytarzach przez ostatnich kilka lat. Pomimo tego faktu, takie państwa jak Litwa, wbrew zdrowemu rozsądkowi, pośpiesznie przyjęły wspólnotową walutę, spełniając brukselskie(czyt. niemieckie) życzenie. I tylko AWPL ustami swojego przewodniczącego Waldemara Tomaszewskiego logicznie argumentowała, że w dobie europejskiego kryzysu gospodarczego i niepewnej sytuacji finansowej lepiej poczekać i odłożyć w czasie tak ważną decyzję. Rezygnacja z własnej waluty oznacza przecież dobrowolne wyzbycie się instrumentów kreowania niezależnej polityki finansowej państwa. Boleśnie przekonały się o tym kraje Europy Południowej. A jeśli unijny komornik stanie u litewskich drzwi, jak teraz stoi u greckich, to kto zapłaci za pochopną decyzję w sprawie przyjęcia euro? Na pewno nie prezydent z premierem, bynajmniej. Zapłaci za to litewskie społeczeństwo, które ich piękne słówka wzięło za dobrą monetę.
Politycy europejscy, którzy przez lata wmawiali, że euro przyniesie szczęście i złoty wiek stałego i trwałego dobrobytu, po prostu kłamali. Ci zaś, którzy w te słodkie bajki uwierzyli wykazali się skrajną naiwnością. Bo eurostrefa przynosi korzyści, to prawda, ale tylko Niemcom, które zamieniły się w ekonomicznego wampira wysysającego z gospodarczego krwioobiegu państw profity płynące z ich wzrostu gospodarczego. A gdy te się kończą, jak w Grecji, państwa takie są rzucane na pastwę wierzycieli. Bo w liberalnej polityce ekonomicznej nie ma nic stałego, jest tylko cyniczna gra interesów, wszystko płynie - panta rhei, jak mawiał Heraklit z Efezu. Czasu nie da się cofnąć. Jaka zatem rada na przyszłość? Słuchać i wybierać polityków, którzy opierają politykę na prawdziwych, uczciwych wartościach, bo polityka bez wartości prowadzi prostą drogą do upadku.
dr Bogusław Rogalski, politolog
Doradca EKR ds. międzynarodowych w Parlamencie Europejskim
Komentarze
Gospodarka funkcjonowała niewydolnie ściąganie podatków na poziomie 30% należności.Miał być rozwój gospodarczy a przy złym gospodarowaniu okazuje się że lepiej było pozostawać poza UE i strefą euro.Bogatym krajom Europy droga do dobrobytu prowadziła przez ,efektywną pracę,zaciskając pasa, rozliczając się z kredytów i egzekwowanie podatków obywateli.
Z sondaży wynika, że zwolennicy "tak" i "nie" idą prawie łeb w łeb (52 proc. na "nie", 48 proc. na "tak") – ale przeciwników planu ratunkowego ubywa od kiedy mogą odczuć przedsmak prawdziwego Grexitu – czyli pozamykane banki i limity wypłat z bankomatów.
Pewne wydaje się tylko jedno – jeśli Grecy w referendum opowiedzą się za unijnym pakietem ratunkowym i związanymi z nim reformami, rząd Tsiprasa poda się do dymisji.
W Europie "liderem" jest Hiszpania, która bankrutowała już 13 razy. Francja i Niemcy były niewypłacalne po 8 razy, Węgry 7 razy. Sama Grecja już 5 razy (cztery razy w XIX w. i w 1932 r.). Polska została uznana za bankruta 3 razy - w 1936 r., 1940 r. i 1981 r.
Ewentualne przyznanie pomocy Grecji stwarza nadzieję, iż jej sytuacja się poprawi, jednak gwarancji, że tak będzie, nie ma.
Nieudzielenie Grecji pomocy będzie oznaczać jej faktyczną niewypłacalność. Mimo iż w historii mieliśmy do czynienia z upadłościami państw, bankructwo Grecji byłoby pierwszym, które dotyka kraj wysokouprzemysłowiony, członka unii walutowej. Dlatego nie można porównywać ewentualnej upadłości Grecji do bankructwa Argentyny w 2001 r., które nie miało konsekwencji globalnych.
Sprawa budzi takie emocje, ponieważ oznaczałoby to zagrożenie nie tylko dla niemieckich i francuskich instytucji finansowych, ale dla całego projektu euro, integracji europejskiej, państw sąsiednich. W tym także dla Litwy czy Polski.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.