Ozdobiła nadgarstek uplecioną przez dziateczki bransoletką w narodowych barwach i apelowała do współobywateli, by się tej biżuterii nie wyparli. Bo to symbol naszego „sumienia, mądrości i unikalnego języka"... Wzruszające, tylko skąd to natrętne skojarzenie z leninowskim: „Partia eto um, cziest' i sowiest' naszej epoki"? Chyba stąd, że przesadny patos upodabnia do siebie retorykę wszystkich wodzów, bądź to dojrzała demokracja, samodzierżawie czy dyktatura proletariatu.
A patosem prezydenckie orędzie ociekało jak tureckie ciastko miodem. Kto raz skosztował – więcej nie sięgnie, bo przesłodzone i mdlące. Znać, że Dalia Grybauskaitė tego deseru nie zna, bo słodu kochanym obywatelom nie żałowała. Nie pozostawiła cienia wątpliwości, że nas miłuje. W jej stosunkowo niedługim przemówieniu słowo „szanowni" padło pięć razy, dwa razy zapewniła, że jesteśmy jej „drodzy" i tyleż razy, że „mili".
Gdy ktoś, z kim nie jestem związana ani rodzinnymi, ani emocjonalnymi więzami, tak mi słodzi, zaczynam być podejrzliwa, że ma do mnie jakiś interes, że zaraz o coś poprosi. Intuicja mnie nie zawiodła. Prezydent Grybauskaitė zaapelowała do nas – „szanownych, drogich i miłych" – byśmy bronili „swojego kraju i jego wartości, pozostawali wierni zasadom i wyrzekli się jednodniowej korzyści".
Czy nasz kraj jest aktualnie aż tak zagrożony, że głowa państwa pierwszą część dorocznego orędzia poświęca nawoływaniu współobywateli do jego obrony? Wszystko wskazuje na to, że jest. O obowiązkowej gotowości do tej obrony Grybauskaitė w swoim exposé wspomniała co najmniej sześć razy zapewniając szanownych poddanych, że generalnie „świat wokół nas nie jest usposobiony pokojowo", a tu jeszcze ta Rosja, która „z członka Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych przekształciła się w agresora i swoimi działaniami na Ukrainie burzy międzynarodowy system bezpieczeństwa". W związku z czym – „miły obywatelu" – nadszedł czas wyboru: „obowiązek obrony pokoju czy wygodne życie?" Cóż, skoro pokój aż w takim niebezpieczeństwie, mniemam, iż niewielu uprze się przy wygodnym życiu zaniechując przez to ojczyzny obronę. Zwłaszcza że trudno nazwać beztroskim i hedonistycznym życie w kraju, gdzie – wymieniam za prezydent Grybauskaitė – w domach dziecka dzieci są gwałcone; samotni staruszkowie są pozbawieni podstawowej opieki; nikt nie ufa „SoDrze" (i vice versa – L.S.); leki są nie do wykupienia, a rachunki za ogrzewanie – nie do zapłacenia; rodziny osób poszkodowanych w nieszczęśliwych wypadkach czy ofiar przestępców nie mogą dowołać się pomocy; korupcja statystycznie nieco maleje, ale do miana nieboszczki jej jeszcze daleko, a prawo częstokroć jest szyte na miarę oczekiwań poszczególnych grup interesów, a nie ogółu społeczeństwa; skąd emigrują młodzi, a państwo nie potrafi zachować z nimi więzi, bo boi się, że podwójne obywatelstwo zachwieje jego narodowym interesem i bezpieczeństwem.
Od siebie dodam, że w kraju, gdzie jedna piąta zatrudnionych zarabia 300 euro lub mniej, wojsko może być dla młodych coraz ciekawszą alternatywą. Luksusów tam nie zapewnią, ale przynajmniej ubiorą, obują, nakarmią i dadzą 140 euro kieszonkowego. Ale na ten wojskowy wikt i opierunek muszą zarobić pozostali w cywilu. Wychodzi mi, że dzieci lub emeryci, bo młodzi będą jak nie w wojsku, to na emigracji. Eureka, opodatkujmy emigrantów. Nie chcą czynem bronić ojczyzny, niech się zrzucą na utrzymanie armii. Stać ich. A kończę optymistycznym cytatem z orędzia pani prezydent : „Tam, gdzie nie zabrakło nam odwagi i jedności, świat nas zna jako Litwę sukcesu". A gdybyśmy tak jeszcze jaką wojnę o pokój wygrali...
Lucyna Schiller
Komentarze
Pilotke wkładaj i maszeruj. dorobisz.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.