No i ta chwila właśnie nadeszła. I to w najbardziej hardcorowej, bo azylanckiej, wersji. Minister spraw wewnętrznych Saulius Skvernelis oświadczył, że „Litwa przyjmie tylu uchodźców, ilu wskażą liderzy Unii Europejskiej". Była to reakcja na nową politykę migracyjną Komisji Europejskiej, która chce, by kraje członkowskie UE sprawiedliwie rozłożyły pomiędzy siebie ciężar wchłaniania azylantów. Liczbę tych, których trzeba będzie jakoś urządzić, KE oszacowała na 20 tysięcy, a są to prognozy dotyczące zaledwie dwóch lat, w trakcie których fala uchodźców będzie napierała na Europę z wciąż rosnącą siłą, czego dowodem są chociażby Niemcy. W ubiegłym roku wnioski o przyznanie azylu politycznego złożyło tu 200 tysięcy osób, w tym roku rząd spodziewa się od 300 do 400 tysięcy uchodźców. A są to przesiedleńcy zupełnie niepodobni do holenderskich rolników, których Vytautas Landsbergis rad by był z otwartymi ramionami witać na litewskiej ziemi. Niestety, Holendrzy się jakoś do nas nie kwapią, chociaż u nich hektar ziemi rolnej kosztuje ponad 10 razy drożej niż na Litwie.
Obcokrajowcy, dla których niebawem będziemy musieli ustąpić skraweczek naszej Marijos žemė, to będą uciekinierzy z Afryki Północnej, Rogu Afryki i Bliskiego Wschodu. Według wstępnych wyliczeń, Litwa miałaby przyjąć 207 azylantów. Obojętnie, czy będą to uchodźcy z Libii, Sudanu, Syrii, Somali, Iraku czy z Erytrei - grunt, że będą się od nas bardzo, ale to bardzo różnili. Kolorem skóry, ubiorem, językiem, mentalnością, obyczajami, a przede wszystkim wyznaniem. Nie sądzę bowiem, by ktoś z potoku uchodźców – przeważnie islamskich – specjalnie dla Litwy dobierał chrześcijan... Zresztą i to nie uratowałoby ani nas, ani ich przed szokującą konfrontacją z odmiennością. A my różnych tam „dziwactw" niezwyczajni. My nie tolerujemy nawet niepoprawnej litewszczyzny u niektórych Rosjan i Polaków (młodsze pokolenie mówi po litewsku perfekcyjnie), a mielibyśmy pozwolić ją poniewierać jakimś tam Arabom? Lamentujemy, że znaki diakrytyczne w nielitewskich nazwiskach zniszczą litewski alfabet, a mielibyśmy go zderzyć i zmierzyć z pismem arabskim? Poza tym, skąd czerpać zapał i środki na integrację jakichś tam Saracenów, gdy własna polska mniejszość jest ciągle niedointegrowana? Cóż, przyjdzie się przyzwyczaić, pozwolić, zderzyć i zaaprobować, znaleźć, etc., etc.
Uważam, że w europejskiej polityce migracyjnej solidarność wręcz obowiązuje, więc Litwa nie powinna się od przyjmowania azylantów wymigiwać, jak to proponuje europoseł Valentinas Mazuronis. Polityk twierdzi, że Litwa nie jest do tego przygotowana ani finansowo, ani prawnie, że nie posiada w tej dziedzinie ani doświadczenia, ani stosownych programów integracyjnych. Dlatego proponuje fortel: zamiast jakichś obcych nam Syryjczyków przyjmijmy bliskich nam kulturowo uciekinierów z Ukrainy. Odfajkujemy w ten sposób „humanitarną misję", a przy okazji „wzmocnimy unijno-ukraińskie partnerstwo". Co prawda sytuacja Ukraińców jest nieporównywalna do sytuacji tych, którzy uciekają ze swoich krajów nawet za cenę utraty życia (międzynarodowa Organizacja ds. Migracji podała, że tylko w tym roku na Morzu Śródziemnym zginęło 1750 uchodźców), ale nic to. Wszak Ukrainiec to dla Litwina azylant, że buzi dać. Okazuje się, że łączy nas nawet... znajomość języka. Co prawda rosyjskiego, ale się przynajmniej dogadamy, więc i „integracja rozpocznie się już w pierwszym okamgnieniu" – przekonuje Mazuronis. O tak. Zwłaszcza przy flaszce Nemiroffa. Ale co zrobić z tymi, którzy się z nami ani wódki nie napiją, ani po rosyjsku przy kielichu na Putina nie zaklną? Niech ich sobie Niemcy zagospodarowują, jak chcą?
Zagospodarowują, i to nie setkami. Samych Syryjczyków (od wybuchu konfliktu w tym kraju) przyjęli 105 tysięcy. Towarzyszą temu prawdziwe dramaty. Ośrodki dla uchodźców pękają w szwach, a ostatnio są podpalane, jak te w Limburgerhof i Troeglitz. Na szczęście w obu odbywały się prace budowlane, więc obyło się bez ofiar. Na razie. O manifestacjach i wyskokach niemieckiej PEGIDY, prawicowo-populistycznego ruchu „Patriotyczni Europejczycy przeciwko islamizacji Zachodu", słyszeli już wszyscy. Lutz Bachmann, lider PEGIDY, cały czas podkreśla, że „Niemcy nie są krajem imigracji". To wszystko dzieje się jednak w kraju, gdzie kanclerz Angela Merkel zabrania wykluczania muzułmanów (zresztą kogokolwiek) i uogólniania. „Nie pozwolimy się podzielić" – zaznacza. I apeluje do tych, którzy walczą z własnymi obawami przed obcymi: „Obraz obcości nie może zmienić się w obraz wroga". Zaś minister sprawiedliwości Heiko Maas antyislamskie protesty PEGIDY określa mianem „hańby dla Niemiec". I większość Niemców te opinie podziela.
Nam zaś, panie Mazuronis, brakuje nie tyle „finansów, uregulowań prawnych i stosownych programów", ile właśnie doświadczenia (i chęci) w kształtowaniu otwartego, solidarnego, tolerancyjnego, wolnego od uprzedzeń i nacjonalizmów społeczeństwa. Dlatego szczerze współczuję tym 207 nieborakom, na których będziemy się uczyć tolerancji. Nawet jeżeli to będą tak przez nas ostatnio kochani Ukraińcy, bo my ich tak bardziej na odległość...
Lucyna Schiller
Komentarze
Mam nadzieję, że nie. I za ćwierć wieku powstanie kalifat żmudzki. Ha, ha, ha, ha...........
a skolonizować będzie dziecinnie łatwo biorąc pod uwagę niż demograficzny i falę emigracji... Miejmy nadzieję, że będziemy dla tych ludzi jedynie krajem tranzytowym.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.