Prezydent Dalia Grybauskaitė, która w Kijowie prezydentowi Petro Poroszence tę broń obiecała, szczegółów nie zdradziła. On też. Uchylił tylko rąbka tajemnicy, że porozumieli się „na temat dostaw konkretnych elementów konkretnego uzbrojenia". Świat się zagubił w domysłach, a Putin pewnie pogonił do roboty swoich działających na Litwie szpionów. Toteż wkrótce mu doniosą, że najskuteczniejszą bronią, jaką dysponujemy, jest polityczny seksapil naszej prezydent. Jak w tej przedwojennej piosence „Seksapil to nasza broń kobieca...", którą niegdyś śpiewał przebrany za kobietę Eugeniusz Bodo.
I nie godzi się tej broni lekceważyć. Zważcie no tylko: o czym ostatnio z prezydentem Poroszenko rozmawiała (telefonicznie) „nieuzbrojona" kanclerz Angela Merkel? O sytuacji na Donbasie jak najbardziej, ale głównie o problemach związanych z dostawami do tego kraju energii i pomocy humanitarnej, konieczności proeuropejskich reform i przestrzegania zawartych w Mińsku porozumień, choć wszyscy wiedzą, że tym do ideału daleko. Powiadają, że zachęcała też swojego rozmówcę do kontynuacji działalności trójstronnej grupy kontaktowej, w której skład wchodzą przedstawiciele OBWE, Ukrainy i Rosji. A przecież nie tak dawno zarzuciła jej „stawianie pod znakiem zapytania całego system bezpieczeństwa w Europie", a prezydenta Władimira Putina ostro skrytykowała za „stosowanie prawa silniejszego ignorując siłę prawa". Na pozór więc i niepłochliwa z tej Kanzlerin Merkel orlica, a przecież dostaw uzbrojenia Ukrainie nie zaproponowała, do wojny z Rosją też, zdaje się, Poroszenki nie zagrzewała.
Czyż taka postawa nie jest objawem braku politycznego seksapilu? Na miejscu Frau Merkel podpatrywałabym naszą prezydent i ją naśladowała. To wyjątkowo śmiała harcowniczka, która – nie zważając na unijne wezwania do jedności wobec działań Rosji – uwielbia wyskakiwać przed szereg i staczać z przeciwnikiem samotną walkę. Zwłaszcza słowną. Nie dziw więc, że poza zamiarem dozbrajania Ukrainy deklaruje również gotowość podzielenia się z nią „doświadczeniem na wszystkich polach, łącznie z wojskowym". A to już nie przelewki. Zastanawia mnie jedynie fakt, że pani prezydent chodzi nie o własne, tylko o całej Litwy doświadczenie wojskowe. A jak tu się dzielić czymś, czego nie mamy?
Zdaje się, że od siedmiu dziesięcioleci z nikim nie wojowaliśmy, zaś 140 żołnierzy, którzy zaliczyli misję w Afganistanie, „wiosny...", przepraszam, „wojny nie uczyni". Nie mamy też doświadczenia walki z terroryzmem, co by już może mogło przeciwko Rosji wystarczyć, zwłaszcza że szefowa naszego państwa nazwała ją państwem terrorystycznym. No chyba że wyślemy na Ukrainę instruktorów z ARAS-u, flagowej jednostki Operacji Antyterrorystycznych Litewskiej Policji, która ostatnio tak heroicznie, widowiskowo i skutecznie dokonała przetransportowania z lotniska do siedziby Lietuvos bankas 114 ton pożyczonych u Niemców banknotów euro.
Powinniśmy być chyba z naszej śmiałej prezydent bardzo dumni, ale... Gdybyż to ona miała jeszcze tyle męstwa, by dokończyć harcowania, np. zrywając z Rosją – jako państwem oskarżonym o terroryzm – dyplomatyczne stosunki. Lub gdyby choć raz na jakiś czas z tego jej miotania w Kreml ostrych strzał co pożytecznego wynikło. Nieważne: dla Litwy, Ukrainy czy międzynarodowej społeczności. Nie wynika. Jest dokładnie tak, jak było w przypadku Vytautasa Landsbergisa: co sobie Dalia Grybauskaitė na Rosji słownie poużywa, to ta natychmiast doznane upokorzenie wyładowuje na cenach gazu, litewskim eksporcie czy czynieniu wstrętów naszym przewoźnikom. Czy obywatele są gotowi dźwigać konsekwencje takich brzemiennych (w odwrotne od zamierzonych) skutki pani-prezydenckich harców – a kogoż to u nas obchodzi?
Lucyna Schiller
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.