A przyglądałam się tym obchodom tym uważniej, że za kilka miesięcy będziemy świętowali taką samą rocznicę ogłoszenia na Litwie niepodległości, więc porównania się pchały natrętnie. U Niemców zdziwił mnie przede wszystkim fakt, że nikt z miłościwie tu panujących nie obsobaczył obywateli za to, że są niegodni zdobytej dla nich wolności, jak to przy okazji prawie każdych obchodów Świąt Niepodległości (a mamy ich w roku dwa) zwykł był na Litwie czynić Vytautas Landsbergis. Zresztą nie on jedyny. Oni tu w ogóle – ci ich przywódcy – lubią podkreślać, że zarówno ten ich zburzony mur, jak też odbudowane wolność, jedność i demokracja są zasługą całego niemieckiego społeczeństwa, a nie kilku jego wybitnych jednostek. Nie każą też temu społeczeństwu spać z naładowanym karabinem pod poduszką: bo wróg czyha! Jak nie zewnętrzny, to wewnętrzny, czyli żyjący w duszach pospólstwa, nieodporny na wyzwania okresu transformacji i wzdychający do dobrodziejstw komuny malkontent.
Podczas obchodów w Berlinie zabrakło mi więc polityka-kaznodziei, który by wołał do ludu, jak ongiś pełniący funkcję przewodniczącego Sejmu Artūras Paulauskas, by był czujny! By bronił swojej wolności chociażby... „przed sobą, przed własną obojętnością i pazernością". A ich prezydent Joachim Gauck nie dopatrzył się u poddanych, jak niegdyś prezydent Valdas Adamkus u nas, „upadku moralności". Toteż i nie ostrzegał ich, że są na prostej drodze ku przepaści, bo, jak wskazuje historia, „upadki największych i najpotężniejszych państw zaczęły się właśnie od upadku moralności".
Ich kanclerz Angela Merkel – jako autorytet moralny – też zupełnie do naszego Vytautasa Landsbergisa niepodobna. Ciągle opowiada, że obalenie muru i zjednoczenie Niemiec nie byłyby możliwe bez „odwagi obywateli byłego NRD". I podkreśla, jak ważne jest dla niej to, że „nadzieje tych obywateli w większości się spełniły". Czyli jest świadoma, że są i zawiedzeni. Tym niemniej podczas wspomnianych obchodów Mutti forever (jak ją tu żartobliwie zwą) nie skorzystała z okazji, by wzorem naszego Tetušisa obsztorcować tych zgorzknialców od „ruskich niewolników", którym „przed 40 laty zoperowano mózgi i włożono do głów ustawę niewolniczą".
Zamiast obrażać własny naród szefowa niemieckiego rządu podzieliła się sukcesem niepodległościowym z sąsiednimi: „Niemcy nigdy nie zapomną, że to ruchy wolnościowe i niepodległościowe w krajach środkowo- i wschodnioeuropejskich utorowały drogę do najszczęśliwszej chwili w ich najnowszej historii" – oznajmiła. Jako te ruchy wymieniła czechosłowacką Kartę 77, Solidarność w Polsce, decyzję Węgrów o otwarciu granicy z Austrią oraz pieriestrojkę w ZSRR. Jestem pewna, że gdyby coś takiego wymsknęło się naszej prezydent Dalii Grybauskaitė, większość litewskich polityków zagotowałaby się z oburzenia: „My tam nikomu nic nie zawdzięczamy i z nikim nie będziemy dzielić naszych pomnikowych cokołów!" Tymczasem uczestnicy uroczystej akademii w berlińskim Schiller-Theater nie tylko się na oświadczenie swojej kanclerz nie obrazili, ale zgotowali owacyjne przyjęcie zaproszonym na uroczystości Lechowi Wałęsie i Michaiłowi Gorbaczowowi.
Kto oglądał te ich obchody, pewnie zauważył, że nie zorganizowano tam nawet pochodu patriotycznej młodzieży (jak ją ładnie określa prezydent Dalia Grybauskaitė) skandującej: „Niemcy dla Niemców!" A przecież u nas nie obchodzi się bez tego już prawie żadne niepodległościowe święto. Zamiast tego zgromadzeni w Berlinie jak dzieci bawili się w jakieś instalacje z tysięcy świecących balonów. Po raz kolejny przekonałam się, że Niemcy świętować umieją tylko Oktoberfest, gdzie na każdym kroku - jak nie burda, to przynajmniej ostra wymiana słów i epitetów.
Lucyna Schiller
Komentarze
Ze strony litewskiej mamy niestety działania w kierunku odwrotnym niż pojednanie.Pani Prezydent Dalia przyjmuje kierunek przeciwny do pojednania nie korzystając z zaproszeń na Święto
dzienniku Rzeczpospolita.Tytuł wymowny Litwo! rozczarowanie moje. Oto fragment:
„W Warszawie pomysły na poprawę stosunków polsko-litewskich się wyczerpały. Pozostaje bezradne oczekiwanie na przemianę w wileńskich elitach.Nie da się ukryć – litewskie elity polityczne są w znacznej części antypolskie. Niezależnie od tego, co mówią, obiecują, wpisują do programów, gdy przychodzi do głosowania w ważnych dla Polski i Polaków sprawach, zwycięża ponadpartyjna opcja nacjonalistów. Niestety, upływ czasu, wymieranie pokolenia pamiętającego trudne przedwojenne i wojenne relacje nic w tej sprawie nie zmieniły. Nie wpłynęła na to przynależność Litwy, wraz z Polską, do Unii Europejskiej i NATO. Nic nie wskazuje też na to, by otrzeźwiający skutek miało dzielone przez oba kraje zagrożenie ze strony Rosji.Prawie wszystko rozbija się o prawa mniejszości polskiej.”
różnica jest ok 70-100 lat w mentalnosci psychologii. Można porywnywać że czy porównywalne. A nie "mikro" i "makro" firmę. Jednym nie starcza na papier toaletowy i maja dziury w podłodze zamiast toalet a drudzy mają lazienki z ozdobamy svarowskiego. To Niemcy trześli światem kiedys i zreszta robią to do dziś. Mają terytorium, ludzi, i najsilniejsza gospodarke pomimo tego że po wojnie byli na dnie.
A co Litwa? terytorium? ludzi? gospodarke? w dodatku przez 70 lat byli indrykrynowani. co nie jest bez znaczenia bo Litwa ma złamany kregoslup psychiczny. Stad zachowuje sie jak typowy chory, ktory swiat postrzega inaczej.
to nieuczciwe porownania. Porownajmy Lotwe i Litwe. Niemcow i Francje.
zgadzam się w 100%. Od Niemców warto się uczyć, ale obawiam się, że Litwa wcale tego nie chce. Ważniejsza jest obrona języka, podtrzymywanie różnych fobii w społeczeństwie, straszenie bliżej nieokreślonym wrogiem itp. Perspektywy z takim podejściem, marne...
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.