Dowodem na to jest chociażby referendum w sprawie budowy nowej elektrowni atomowej. Wszyscy pamiętają, jak koncertowo zignorowała je prezydent Dalia Grybauskaitė twierdząc, że nie warto się przejmować opinią „niespełna jednej trzeciej uprawnionych do głosowania obywateli". Po czym ustami swej doradczyni przekazała Rządowi i Sejmowi nakaz: na sprzeciw ciemnego ludu nie należy się oglądać, bo w kwestii EA musowo jest „podjąć decyzje najbardziej korzystną dla Litwy".
Jest jednakże temat, w kontekście którego władcy naszych podatków „opinią społeczeństwa" wycierają sobie gęby szczególnie ochotnie. Tu z autorytatywnych ojców i matek niezbyt rozgarniętego narodu przekształcają się w tegoż narodu potulnych wasali. Chodzi o prawa mniejszości narodowych. Co znajdzie się jakiś śmiałek, który zasugeruje, że trza by je do współczesnych standardów europejskich dostosować, to natychmiast odzywa się chór polityków ludowców, którzy owego chojraka biorą w cugle zapytaniem: „A gdzie konsultacje ze społeczeństwem?".
Ostatnio takim sługą narodu ogłosił się przewodniczący sejmowego Komitetu Oświaty, Nauki i Kultury konserwatysta Valentinas Stundys. Ostrzegł otóż polityczną brać, że społeczeństwo nie jest jeszcze gotowe na wprowadzenie oryginalnej pisowni nazwisk przedstawicieli mniejszości narodowych.
„Jestem konserwatystą, moim zdaniem, za wcześnie na legalizację oryginalnej pisowni nazwisk. W społeczeństwie nie było poważnej dyskusji na ten temat. Potrzeba niezbitych argumentów na to, że oryginalna pisownia nazwisk nie zaszkodzi tożsamości i tradycji języka litewskiego" – tymi słowy, za pośrednictwem agencji BNS, Stundys fatyguje społeczeństwo do polemiki, jak mają się nazywać niektórzy jego przedstawiciele. Wezwani do dyskusji pewnie poczuli się docenieni i ważni. O odczuciach „przedmiotu" dysputy nikt nie pomyślał.
Mniejsza nawet o to. Szkopuł w tym, że nie sposób oczekiwać rozsądnej i spokojnej dyskusji od zbiorowości permanentnie straszonej przez polityków, językoznawców i różnej maści betonogłowych opiniodawców, iż oryginalna pisownia nielitewskich nazwisk w mig unicestwi i litewski alfabet, i pisownię, i język.
Ostatnio, co prawda, okazało się, że ten zgubny wpływ na litewską pisownię i mowę miałyby wyłącznie zapisane w oryginale nazwiska przedstawicieli mniejszości narodowych. Obywatelki i obywatele poślubieni obcokrajowcom mogą liczyć na wszelkie nielitewskie litery i inne nietypowe dla języka litewskiego dziwactwa (spółgłoski podwojone) bez obawy, że ten język zrujnują – orzekła właśnie Państwowa Komisja Języka Litewskiego.
Po tym orzeczeniu – będąc przedstawicielką zarówno gorszej, jak i lepszej kategorii – wpadłam w lekką schizofrenię. Z jednej strony jako (de domo) Dowdo jest mi przykro, że moje rodowe poprawne „w" (zamiast przypisanego mi „v") niechybnie zniszczyłoby język litewski, z drugiej – miło, że jako Schiller (po mężu obcokrajowcu) nie stanowię dla tego języka żadnego zagrożenia. No i że jednak nie muszę być Šiler, według brzmienia, co byłoby nieuniknione, gdyby mąż (będąc Niemcem z pochodzenia) miał nieostrożność urodzić się na Litwie, powiedzmy gdzieś w kłajpedzkim. A tak wypada mi chyba tylko podziękować zarówno PKJL, jak i posłowi konserwatyście, że nie wezwali całego społeczeństwa na konsultacje, jak mam się po mężu nazywać.
Lucyna Schiller
Komentarze
A te ignorując obywateli wrzucają wolę obywateli do kosza,przykłady proszę bardzo:kwestia podniesienia wieku emerytalnego, szkoła dla sześciolatków, wolne niedziele itd.
Ktory jest twoj kraj - Polska czy Litwa?
mój komentarz jest taki, że jakoś sytuacja w innych krajach mnie nie pociesza. PS u nas można było ziemię zwrócić prawowitym właścicielom, ale zamiast tego oddawano ją różnym "zasłużonym", którzy z głebi Litwy "przenosili" swoją ziemię w miejsce czyjejś ojcowizny!
"Szanowni Państwo!
Problemy związane ze zwrotem ziemi Polakom na Litwie od lat kładą się cieniem na wewnętrzne stosunki i relacje polsko-litewskie. Według aktualnych danych Narodowej Służby Rolnej w różnych rejonach Litwy zwrócono 97-99 proc. Ziemi, a zatem praktycznie zakończono reprywatyzację. Według tych samych danych w rejonie wileńskim ok. 88 proc., a w mieście Wilnie ok. 33 proc. ziemi zwrócono jej prawowitym właścicielom, w większości Polakom. Jednak należy zauważyć, że wielkości te są bardzo złudne, gdyż w Wilnie i okolicach przynajmniej 40 proc. stanowi ziemia zwrócona przybyszom, a nie prawowitym właścicielom w tzw. procesie przenoszenia ziemi, która od 1997 r. jest na Litwie własnością ruchomą.
Ponadto do tej statystyki doliczane się te przypadki, gdy ludzie korzystają z ziemi, od wielu lat ubiegają się o nią, ale nie mają prawa własności, a zatem ta własność nie została jeszcze prawnie przesądzona. Znane są bowiem liczne przykłady przekazywania w ramach rekompensaty przybyszom Litwinom ziemi, do której litewscy Polacy zgłosili roszczenia i ubiegali się o jej zwrot. W ten sposób ziemię, o zwrot której ubiegali się litewscy Polacy, otrzymali liczni przedstawiciele litewskiego establishmentu, w tym żona Vytatuasa Landsbergisa. Ponadto wiele działek ziemi, szczególnie w Wilnie, do której Polacy zgłaszali roszczenia, zostało Litwinom sprzedanych. Polakom za zabraną ziemię w Wilnie proponowano zwrot ziemi w odległych miejscach Litwy i często nieurodzajnej, której wartość jest znacznie niższa, niż wartość ziemi w stolicy. Te działania zostały odebrane jako chęć rozbicia zwartych skupisk mniejszości polskiej.
Wreszcie roszczenia realizuje się częściowo, np. zwraca się kilka proc. z gruntów, które kiedyś należały do polskiej rodziny i do których zostały zgłoszone roszczenia, po czym roszczenia te uważa się za załatwione.
Według danych samorządu rejonu wileńskiego, ziemi brakuje dla 50-60 proc. miejscowych, niemal wyłącznie polskich właścicieli i spadkobierców. W samym Wilnie ten procent może być jeszcze większy. Nie ma pełnych danych w tej kwestii, gdyż władze odmawiają informacji o skali przekazywania ziemi należącej przed wojną do Polaków przybyszom z Litwy w ramach jej zwrotu.
Na Litwie już oficjalnie się mówi, że zabraknie ziemi i nie uda się zaspokoić wszystkich roszczeń byłych polskich właścicieli i ich spadkobierców. Oznacza to pozbawienie Polaków majątku znacznej wartości, czyli kradzież w świetle przepisów prawa.
W 1996 r. Wprowadzono na Litwie regulację, zgodnie z którą nie zwraca się lasów o znaczeniu państwowym, które znajdują się na obszarze tzw. Wielkiego Wilna. Na podstawie tej ustawy odbiera się Polakom własność, która została im wcześniej zwrócona. Mamy takie przypadki potwierdzone.
Od 1 lutego 2012 r. obowiązuje na Litwie prawo, które przewiduje możliwość wyboru pieniężnej rekompensaty za zajętą i niemożliwą do zwrotu ziemię, co ma przyspieszyć zakończenie reprywatyzacji. Problem polega na tym, że jeśli pretendent do końca maja nie wybierze formy rekompensaty, albo forma ta nie może zostać zrealizowana, z mocy prawa zapadnie decyzja o wypłaceniu rekompensaty finansowej, która wynosi zaledwie ok. 1 proc. wartości rynkowej znacjonalizowanej ziemi. W ten sposób chcecie rozwiązać problem reprywatyzacji, ale ja nie znam Polaków, którzy woleliby symboliczną, oszukańczą rekompensatę od ziemi przodków, która stanowi znaczną wartość."
"kwestia nazwisk jest również istotna, bo gdyby nie była Litwa już dawno zezwoliłaby na oryginalną pisownię, czyż nie??? Nie, popatrz na Lotwie, na Bialorus, nazwisko w transliteracji na alfabet lacinski tutaj pisza nie Tomaszewski, ale Tomashewski.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.