To jest mały krok dla prezydent, ale wielki skok (ku normalności) dla państwa litewskiego – nic nie poradzę na to, ale właśnie taka parafraza wypowiedzi Neila Armstronga błysnęła mi w głowie na tę wieść. I wielki ukłon w stronę znacznej części obywateli Litwy. Może w ten sposób – niech małymi kroczkami – ale dojdziemy powoli i do Ustawy o mniejszościach narodowych, a nawet do – aż strach wymieniać – oryginalnej pisowni nielitewskich nazwisk. Na pewno dojdziemy... pod warunkiem, że w pałacu prezydenckim rozsądek i nadal będzie brał górę nad chęcią lansowania Dalii Grybauskaitė jako obrończyni etnicznie nieskażonej większości przed obcoplemienną mniejszością.
A gdyby tak ktoś jeszcze zorganizował grupę wsparcia i pomoc psychologiczną dla tych polityków, którzy uważają, że godne traktowanie mniejszości rozbudza w niej demony... Rozmarzyłam się. No bo jak pomóc politykowi, który lamentuje, że Ustawa o mniejszościach narodowych... zantagonizuje społeczeństwo? Albo takiemu, który ostrzega, że dwujęzyczne napisy mogą wywoływać u części społeczeństwa agresję i prowadzić do niebezpiecznych zatargów.
A tak na marginesie – jeżeli ktoś stawia taką diagnozę swoim współobywatelom, powinien ostrzegać ich przed podróżowaniem do innych krajów. Żeby uchronić rodaków przed napadami szału, a - co za tym idzie – kontaktami z policją czy lokalnymi psychiatrykami. Niewiele jest bowiem w świecie państw, gdzie nie uświadczysz śladu drażniącej wielojęzyczności. No chyba że mamy tu do czynienia z próbą przerzucania własnych fobii na ogół społeczeństwa. Inaczej i we własnym kraju nie mielibyśmy dnia ani godziny bez staranowania, podpalenia, zamalowania, wykarczowania czy zerwania jakiej anglojęzycznej tablicy informacyjnej dla turystów, których na Litwie bez liku. Mam na myśli tablic, bo w odniesieniu do turystów ten „bezlik" byłby lekką przesadą.
Inna rzecz, że u nas właściwości prowokujące do agresji przypisuje się wyłącznie napisom polskojęzycznym. I chyba nie bezzasadnie, bo odnotowywano już zarówno ich zrywanie, jak i zamalowywanie, chociaż najczęściej kończyło się donosami do instytucji ścigających i karzących za tak groźne występki. Specjaliści takie reakcje określają mianem querulatorii lub paranoi pieniaczej. Są to zachowania polegające na „furiackim zwalczaniu osób lub zjawisk o domniemanym niebezpiecznym charakterze czy pochodzeniu, do dochodzenia przez chorego domniemanych krzywd, np. przed sądem lub urzędem". A przecież skromna ustawa (w tym wypadku o mniejszościach narodowych) wyrwałaby łeb temu urojonemu demonowi. Wszak co zgodne z prawem, to już i niegroźne.
Toteż mam nadzieję, że wspomniana na początku nowelizacja ukoi z czasem dziecięce fobie posła Mantasa Adomėnasa. Dlaczego dziecięce? Bo dzieci, gdy są wystraszone, uważają, że wystarczy zamknąć oczy, by budzący przerażenie obiekt przestał istnieć. Tak i konserwatysta Adomėnas skarży się, że przed nowelizacją Ustawy o paszportach „wszyscy mieszkający na Litwie obywatele byli obywatelami Litwy i tyle, nie było żadnej formalnej podstawy uważać, że istnieje tu jakaś mniejszość (...) rosyjskiej narodowości". Teraz zaś co bardziej „niebłagonadiożnyje" obywatele powypisują sobie w paszportach, że są Rosjanami i Putin w te pędy wtargnie na Litwę w celu ich „rzekomej obrony", a tak naprawdę „wtrącania się w wewnętrzne sprawy naszego państwa". Oto dowód, że, nie wystraszona zapisem w sprawie adnotacji o narodowości, prezydent Dalia Grybauskaitė większą przysługę uczyniła posłowi Adomėnasowi niż przedstawicielom mniejszości. Takie fobie, jak ta jego, są bowiem leczone zderzaniem z obiektem lęku, by się przekonać, że to rzecz urojona i zupełnie niegroźna.
Lucyna Schiller
Komentarze
mam pytanie: na jakiej podstawie wpisuje się dziecku narodowść w akcie urodzenia? Tzn np. matka jest Polką, a ojciec Litwinem to co będzie wpisane? Czy to rodzice decydują? I czy jeśli oboje rodzice są nie-Litwinami, to czy mogą zażyczyć sobie, by ich potomkowi wpisano narodowość litewską?
Politycy litewscy różnych opcji, od konserwatystów przez liberałów po socjaldemokratów, wykazują się jedną wspólną cechą – polonofobią. Nawet jeśli niekiedy deklarują, że tak nie jest (vide: Butkevicius), to ich działania jednoznacznie dowodzą, że nie mają szczerego zamiaru rozwiązać problemów mniejszości narodowych, a już szczególnie autochtonicznej mniejszości polskiej, która od setek lat jest gospodarzem Wileńszczyzny. Wszystkie partie litewskie ostatecznie kłaniają się szerokiemu elektoratowi, który z zasady jest nacjonalistyczny i antypolski.
Nacjonaliści litewscy nie są ludźmi rozumnymi. Niechęć do Polaków jest dla nich ważniejsza niż troska o dobro Litwy. Polacy z Wileńszczyzny alarmują, że spadają na nich kolejne szykany. Litewskie sądy nakładają kolejne horrendalnie wysokie grzywny za niezdjęcie dwujęzycznych (polsko-litewskich) tablic z nazwami ulic.
O tym, jak kuriozalne są te działania litewskich władz, niech świadczy to, że Polacy stanowią 80 proc. ludności rejonu solecznickiego, a w niektórych miejscowościach nie mieszka żaden Litwin! Narzucenie obcojęzycznych (czyli wyłącznie litewskich) tablic może wyłącznie zrazić litewskich Polaków do państwa.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.