Andrius Kubilius, który zwykł był straszyć obywateli mimiką równie żywą i dynamiczną jak płyta grobowa, promienieje. Raduje się jak panienka, która w konkursie na Miss Świata zdobyła wyróżnienie w kategorii... „Piękna inaczej". Na tej podstawie, że marnujący się w opozycji konserwatyści zebrali (sic!) o jedną dziesiątą procenta głosów więcej niż rządzący socjaldemokraci, obwieścił ich klęskę i już wyciąga ręce po władzę.
Wyraził nadzieję, że teraz zostanie sformowana nowa rządząca koalicja i nie wykluczył możliwości, że konserwatyści będą w tej koalicji pracować razem z socjaldemokratami. Ot, łaskawca.
A może by tak – zanim się zacznie wydzierać stołek spod premiera Butkevičiusa lub żądać, by zrobił w rządzie miejsce dla chwatów z ZN-LChD – zaczekać na wyniki (jeszcze dość odległych) wyborów do narodowego parlamentu? Bo gdyby tak kierować się logiką szefa sejmowej opozycji, to od minionego poniedziałku władzę w wielu europejskich krajach należy przekazać radykalnej prawicy.
I tak na podstawie wyników europarlamentarnych wyborów rządy we Francji powinien natychmiast przejąć Front Narodowy, w Wielkiej Brytanii – Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, a w Danii skrajnie prawicowa i ksenofobiczna Duńska Partia Ludowa. Wypadałoby też, by premier Polski Donald Tusk wygospodarował w swoim rządowym gabinecie kącik dla szalonego, moim zdaniem, Janusza Korwina-Mikke. Co prawda to nie jego antysystemowa Nowa Prawica zdobyła w Polsce najwięcej mandatów do PE, tym niemniej to właśnie formacja Korwina-Mikke została w Polsce okrzyknięta największym zwycięzcą tych wyborów.
Jednak na miejscu przywódcy sejmowej opozycji jeszcze nie zamawiałabym dla rządzącej koalicji żałobnej orkiestry. Co prawda sami socjaldemokraci też nie ukrywają, że wynik wyborów do PE stał się dla nich zimnym prysznicem, ale... klęską wyborczą bym tego nie nazwała. To jest raczej przejaw tzw. „election balance", zjawiska polegającego na tym, że wyborcy o nieukształtowanych poglądach politycznych głosują na lewicowych posłów do parlamentu narodowego, zaś do europejskiego – dla równowagi – na prawicowych. Lub odwrotnie.
Tak samo bywa z wyborami prezydenckimi. Mając prawicowego prezydenta (załóżmy, że Dalia Grybauskaitė taką właśnie jest, bo dokładnie nie wiadomo), wyborcy często oddają rządy lewicy.
Ufam, że będący na półmetku rządów socjaldemokraci do końca kadencji dotrą z lepszymi notowaniami u wyborców niż te, które zdobyli podczas testu zwanego wyborami do PE. Ocenę całej rządzącej koalicji pozostawiłabym też wyborcom, nie ograniczając jej wyłącznie do kwestii: „skoro pani prezydent za tym rządem nie przepada, to sprawmy jej nowy". A przywódca konserwatystów tworzy właśnie taki scenariusz: „Moim zdaniem, ta koalicja bardzo wyraźnie pokazała, że nie jest w stanie osiągnąć takich wyników, jakich oczekuje prezydent" – oznajmił Kubilius. Hm...
A może kierujmy się w ocenach rządu przede wszystkim wynikami, których oczekuje całe społeczeństwo, a nie jedna – niech nawet najważniejsza w kraju – persona? Tym bardziej że nasza prezydent i bez wsparcia byłego premiera coraz chętniej kreuje się na monarchinię absolutną, która w polityce kieruje się przede wszystkim własnymi sympatiami i antypatiami.
Czego warta jest chociażby jej zapowiedź, że minister Juozas Olekas swój urząd prawdopodobnie zachowa, bo „nasze stosunki nie są napięte". Cóż, jeżeli najważniejszym kryterium oceny pracy rządu będą u nas wyłącznie nienapięte stosunki z panią prezydent, to... będziemy przez następnych kilka lat żyli w ciekawych czasach. Tych ze znanego przekleństwa „obyś ty żył..."
Lucyna Schiller
Komentarze
no już nie raz pokazali, że się boją Dalii i Pinokia. Niesolidi są i tchórzliwi, a przez to faktycznie nieprzewidywalni. Współczuje AWPL, że muszą z nimi współpracować, ale wyboru dużego nie ma.
Teraz trzeba grzebać i szukać gdzie znaleźć kasę dla okradzionych emerytów. A ten chce znowu łapy włożyć tam gdzie nie trzeba.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.