Jako pierwsza gotowość do wojny w telewizyjnej audycji „Teisė žinoti" zadeklarowała prezydent Dalia Grybauskaitė. „(...) Będziemy musieli się przeciwstawić i będziemy musieli wystrzelić, jeżeli ktoś spróbuje nas okupować" – objawiła rzecz oczywistą, ale w obliczu wyborów chwytliwą. Szczęściem Amerykanie – w ramach wzmocnienia pomocy militarnej dla natowskich sojuszników – przysłali nam aż sześć myśliwców. A „jak zajdzie potrzeba, to będą i okręty na Morzu Bałtyckim" – zapewniła prezydent. No i naród odetchnął z ulgą, że w razie zagrożenia będziemy mieli z czego do armii Putina strzelać. A już zupełnie się wyluzował na wieść, że wiceprzewodniczący Ruchu Liberałów, poseł Remigijus Šimašius wstąpił do Związku Strzelców Litewskich.
Nie damy się Rosjanom bez jednego wystrzału jak Ukraińcy, co zniesmaczyło wielu naszych publicystów i polityków. Czy Šimašius potrafi strzelać? Skądże. Ale będzie się pilnie uczył. Na razie lepiej niż strzelanie wychodzi mu agitacja współobywateli, by szli w jego ślady i też się w szeregi strzelców zaciągali. Co prawda, poseł nie wie, do czego się szczerze przyznaje, czy jest to formacja skuteczna, nowoczesna i do walki z agresorem gotowa, ale jest przekonany, że „im liczniejsza społeczna organizacja obronna, tym silniejsza".
Do zmagań wojennych z Putinem jest przygotowany i lider sejmowej opozycji Andrius Kubilius. Co prawda, nie zapisał się jeszcze do Związku Strzelców, ale na portalu 15min.lt ostrzega, że Litwa, „podobnie jak cały demokratyczny świat, już jest uczestnikiem informacyjnej, propagandowej, ekonomicznej, militarnej i okupacyjnej wojny", którą rozpętała Rosja. Zagrzewa więc – przede wszystkim sojuszników Litwy, ale też rodaków – do ostrej walki. Na razie na gospodarczym polu bitwy. Wzywa Zachód do jak najostrzejszych wobec Rosji ekonomicznych sankcji, a wiedząc, że rykoszetem odbiją się one również na ich inicjatorach, zaś na Litwie szczególnie, na razie chce pacyfikować nie potencjalnych agresorów, tylko obawiających się gospodarczego szoku, czyli ideologicznie chwiejnych, współobywateli.
„W imię swojego biznesu lub osobistych politycznych interesów gotowi są, wykorzystując nasz demokratyczny parlament i media, rozpowszechniać propagandowe „prawdy" W. Putina" – gromi takich Kubilius, a też porównuje do zdrajców, którzy „strzelają w swoich". No i ostrzega, że litewski Kodeks karny „przewiduje jednoznaczną odpowiedzialność obywateli za zdradę i kolaborację w czasie wojny". Mocne słowa, które czynią ryzykowną każdą dyskusję na temat tego, co UE określa jednoznacznie, ale dość oględnie: „naruszenie suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy".
W niemieckiej telewizji dyskusje na ten temat trwają codziennie. Biorą w nich udział i proputinowscy rosyjscy publicyści, i przedstawiciele biznesu, którzy się o ten swój biznes boją. I nikt nikomu nie grozi za to kodeksem karnym. Tu się bowiem uważa, że demokracja oraz wolność słowa -to są dwie jawnogrzesznice, które powinny służyć też niesłusznie myślącym. Nikt tu też nikogo nie zagrzewa do wojny, przynajmniej na razie. Pewnie w myśl przestrogi Niccolò Machiavellego, że woj¬ny zaczy¬nają się, kiedy chcesz, ale nie kończą się, kiedy prosisz. Zachód najwyraźniej uważa, że w XXI wieku, zanim poderwie się do walki myśliwce, trzeba wykorzystać wszystkie inne możliwości. W tym wypadku wspomniane sankcje, które – mam nadzieję – uchronią nas wszystkich przed nauką strzelania.
Lucyna Schiller
Komentarze
Panienko Gruba Łyskajte, a z czego to niby chcesz wystrzelić, ha? Czyżby jeszcze jaka harmata po Szwedach się ostała nie zardzewiała...
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.