Irakijczycy chcieli azylu – czyli statusu uchodźców – a my im: zezwolenie na dwuletni pobyt tymczasowy. Kto by się spodziewał, że bezczelne „kebaby" (wyzwisko rodem z internetowych komentarzy rodaków) zaledwie po kilku tygodniach pobytu na Litwie zaczną się pieniaczyć. Zwłaszcza że większość naszych polityków hołduje hasłu, które też znalazłam wśród komentarzy wspomnianego newsa: „Dostałeś żreć za darmo, siedź jak szczur pod miotłą". I to nawet w odniesieniu do własnych obywateli, a co dopiero do przygarniętych obcoplemiennych tułaczy. A tu taki pech! Zamiast zahukanych ciemniaków trafiła się Litwie jakaś wyedukowana familia, która już na starcie wybrzydza i psuje nam wizerunek. W tej sytuacji aż strach pomyśleć, że zobowiązaliśmy się do przyjęcia nie jednej, a (dzieląc z grubsza 1105 przypadających nam kwotowo uchodźców na 4) około 280 takich szukających azylu arabskich rodzin.
Ciekawam, czy nasi politycy wreszcie zaczynają zdawać sobie sprawę ze skali oraz kosztów tego wyzwania? Czy może żywią się sielankowymi mrzonkami w stylu tych, które minionej jesieni obficie snuł Romas Sadauskas-Kvietkevičius, jeden z aktywniejszych publicystów DELFI? Dziennikarz próbował uwieść czytelnika przyszłościową wizją rodzimej wiejskiej szkółki pełnej nucących litewskie pieśni narodowe „lietuvaitisów afrykańskiego i azjatyckiego pochodzenia". Nie byle jak nucących, bo z „dzukijskim zaśpiewem". W tym czasie nasza stolica miałaby już być „energiczną wielonarodowościową metropolią", a „dogorywające dziś prowincjonalne miasteczka zaludnione przez liczne wieloosobowe i pracowite rodziny z Afryki oraz Bliskiego Wschodu". Z akcentem na „pracowite", bo autor nie ukrywa, że „system zasiłków nie jest i prawdopodobnie jeszcze długo nie będzie na Litwie tak hojny, by zachęcać do osiedlenia się tu darmozjadów i leni". Na dodatek nasze – tubylców – stosunki z tymi pracowitymi ludźmi miałyby być jak z ulotek Świadków Jehowy, gdzie u nóg pięknych ludzi polegują uśmiechnięte lwy tuląc do łona słodkie łanie. Wszak „już teraz jesteśmy krajem gościnnych, przyjaznych i otwartych na nowe doświadczenia ludzi, dlatego też różnorodność kultur, języków i religii będzie wywoływała o wiele mniej nieporozumień niż to próbują przedstawiać podżegacze do niezgody" – przekonuje publicysta.
No patrz ty, a pewna mieszkająca na Litwie od siedmiu lat młoda Francuzka nie może się nadziwić, skąd w takim jednolitym rasowo, religijnie i kulturowo kraju jak Litwa tyle nietolerancji, strachu, nacjonalizmu, rasizmu? Dziewczyna co prawda przyznaje, że 40 procent jej rodaków też ma skłonności do rasizmu, ale twierdzi, że jest on jakiś inny. „Bardziej ludzki". „Francuzi mówią: „Wracajcie do swojego kraju". A na Litwie: „Niech giną! Nas to nie obchodzi! Oni będą gwałcić nasze kobiety!" Nie rozumiem, skąd na Litwę przychodzi ten wielki strach, czym on się żywi?" – zastanawia się mademoiselle Clotilda.
Taką tradycją naszych elit, kochana Clotildo, by, zamiast kształtować wolne od uprzedzeń obywatelskie społeczeństwo, straszyć je wydumanym wrogiem – obcym, którego w razie własnych niepowodzeń można rzucić gawiedzi na rozszarpanie. Ubierane od ćwierćwiecza w strój tego wroga narodowe mniejszości nauczyły się w tym worze pokutnym funkcjonować. Strach pomyśleć, co będzie, gdy w kraju pojawią się prawdziwi obcy, zwłaszcza gdy się okaże (a się okaże), że nie są skorzy do zaludniania pokołochozowych pustostanów, nucenia litewskich dain oraz dawania przykładu pracowitości naszym zdesperowanym i zdeprawowanym brakiem życiowych perspektyw współobywatelom.
Lucyna Schiller
Komentarze
My chociaż jesteśmy tutaj u siebie, na ziemi ojców, to także doświadczamy dyskryminacji ze strony władz państwa.
Chyba że ktoś się sprzedaje jak Pukszto czy Okińczyc i wybiera służbę u nowego lietuviskiego pana. Ale to jest wybór bez godności i bez honoru.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.